Poprzedni
tu artykuł dotyczył omówienia książki przedstawiającej obraz klęski Francji
w 1940 r. Dziś proponuję lekturę wspomnień durnego Francuzika, który
ubzdurał sobie wtedy, że jest Niemcem.
Guy
Sajer „Zapomniany żołnierz”
Dom
Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2022
Bardzo
dobra książka o drugiej wojnie światowej głównie na froncie wschodnim. Literatura
pamiętnikarska pola walki, ale taka ambitna – z ciekawym podtekstem
psychologicznym. Autorem jest młody żołnierz Wehrmachtu, pół-Niemiec (po
matce), pół-Francuz (po ojcu, francuskim patriocie, kombatancie pierwszej wojny
światowej). Urodzony wg notki na okładce oraz wg Wikipedii w roku 1927.
Natomiast z treści tych jego wojennych wspomnień wyraźnie wynika, że jednak
już w roku 1926. Niewielka różnica ma tu znaczenie, zważywszy
młodziutki wiek i sposób rozpoczęcia służby w wojsku niemieckim. W 1940 r.
po klęsce Francji Guy Sajer, oczarowany zwycięską Trzecią Rzeszą, odkrył w sobie
przewagę genów przodków po kądzieli. Latem 1942 r., jeszcze kiepsko mówiąc
po niemiecku, wstąpił na ochotnika do Wehrmachtu. Nie mogło być chyba inaczej,
chociaż sam pisze, że został do niemieckiego wojska zmobilizowany. Ale przecież
w połowie 1942 r. Wehrmacht nie odczuwał jeszcze tak wielkich
braków kadrowych, żeby przymusowo powoływać pod broń szesnastolatków
(piętnastolatków?), w dodatku nie w pełni niemieckiego pochodzenia. Volksturm
powstał przecież dopiero jesienią 1944 r. Niezakwalifikowanego do służby w Luftwaffe
(tam początkowo aplikował), Sajera skierowano do piechoty, do konwojenckich
oddziałów transportowych. Trafił na front wschodni, na którym pozostawał aż do
końca marca 1945 r., gdy drogą morską jego pododdział dyslokowano z Helu
do Danii. Ostatnie jego walki to już front zachodni w północnych Niemczech,
gdzie trafił do alianckiej niewoli. Na str. 28 znajdujemy mapkę pt. „Szlak
bojowy Guya Sajera”, do której radzę powracać w toku dalszej lektury.
Początkowo,
służąc w pomocniczych oddziałach transportowych, Guy Sajer taszczył do
pierwszej linii okopów zaopatrzenie (amunicję, żywność, medykamenty itp.), w drodze
powrotnej pomagając zabierać na tyły rannych oraz grzebać zabitych. Wiosną 1943 r.
na własną prośbę został przeniesiony do elitarnej Division Grossdeutschland,
w której to formacji (należącej do Wehrmachtu, proszę nie pomylić
z Waffen SS) pozostawał prawie do końca wojny. W 1944 r.
otrzymał awans na kaprala. We wspomnieniach spisanych po francusku w latach
1952-1957 bardzo dokładnie przedstawił swoje wojenne przeżycia i towarzyszące
im refleksje. Ukazał koszarową musztrę, brutalny realizm życia w okopach,
walki w natarciu i w odwrocie, bohaterstwo i tchórzostwo
żołnierzy, pogarszające się w miarę upływu lat zaopatrzenie wojenne, polowych
dowódców dobrych i złych. Poznał co to latem na Ukrainie
i w Rosji wielki upał, a zimą silny mróz. Nieuniknione stały się
mu brud, smród i wszy. Niejednokrotnie Sajer odczuwał też głód
i pragnienie. Bywał ranny i chory. Z kilkoma kolegami
scementowała go okopowa, żołnierska męska, prawdziwa przyjaźń, w sytuacji
krytycznej ratująca życie. Wielokrotnie napatrzył się na ciężkie rany i śmierć
towarzyszy broni, niektórych bardzo mu bliskich. Bohatera nie zgrywał, szczerze
pisał o nurtujących go obawach, o strachu przeżywanym pod ostrzałem, przyznał
też, że nie sprawdził się w roli dowódcy drużyny. Pierwszej miłości zaznał
w 1943 r. podczas 15-dniowego urlopu w Berlinie. Potem
korespondencja z ukochaną Paulą stała się dlań jedyną odskocznią od
przeżywanego na co dzień wojennego brutalizmu. Drugi urlop w 1944 r. anulowano
mu w Lublinie, gdy był już w drodze do Niemiec i dziewczyny. Na przełomie
lat 1944 i 1945 doświadczył agonii Prus Wschodnich.
Wypada
podkreślić, iż wojenne wspomnienia Guya Sajera czyta się jednym tchem, głównie
ze względu na wartką narrację i wspomniany realizm opisów toczonych walk.
Od lektury naprawdę trudno jest się oderwać. Do osoby autora należy jednakże podejść
z dużym dystansem – jest to w końcu chłopak nieposiadający szerszej wiedzy
historycznej i geograficznej, politycznie bardzo naiwny, ślepo zapatrzony
w przybraną ojczyznę i jej Führera, unikający też tematów
niewygodnych. Czytając wplecione do wojennych wspomnień jego dygresje
i refleksje już powojenne można odnieść wrażenie, iż będąc starszym wiele
nie zmądrzał. O masowym ludobójstwie radzieckich Żydów, o którym Guy Sajer,
przebywając w latach 1942-1944 na okupowanych terenach ZSRR nie mógł nie
wiedzieć, nie przeczytamy nic – jakby takie zjawisko w ogóle nie zaistniało.
Trochę tylko bąka o tym, że czasem jego oddział nie brał jeńców, ale zaraz
dodaje, że również czerwonoarmiści zabijali, a przed śmiercią torturowali poddających
się żołnierzy niemieckich. Represje wobec ludności cywilnej tłumaczy jej
współpracą (dobrowolną albo wymuszoną) z partyzantami. Poloniców
mamy w książce kilka, Sajer parę razy przemierzył nasz kraj (vide
mapka na str. 28, o której wspomniałem wcześniej). O Polsce
pisze, jakby nie była pod okupacją, termin Generalne Gubernatorstwo nigdzie się
nie pojawia. O naszych rodakach wyraża się raczej z sympatią. Zapewne
to wpływ akurat tej francuskiej połowy jego genów. Ze strachem wspomina tylko pewną
otyłą, niechlujną, chutliwą Polkę, która mało go nie zgwałciła, gdy samotnie udał
się na wieś w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
Wojna
dla Guya Sajera osobiście skończyła się happy endem. Uznano jego
francuskie (po ojcu) pochodzenie oraz przedwojenne obywatelstwo francuskie. Potraktowano
go analogicznie jak w tamtym czasie niejednokrotnie postępowano np. z wziętymi
do alianckiej niewoli naszymi rodakami zmobilizowanymi uprzednio do Wehrmachtu,
którym dawano możność wstąpienia do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Guya
Sajera szybko zatem uwolniono i wcielono do armii francuskiej. Zapewne
pomogło mu w tym również kłamstwo o zmobilizowaniu do Wehrmachtu,
w co powątpiewałem na wstępie. Miał w ten sposób olbrzymie szczęście uniknąć
niewoli … radzieckiej. Na mocy bowiem międzyalianckich porozumień do ZSRR
kierowano tych pojmanych na Zachodzie niemieckich żołnierzy, których
wcześniejszy szlak bojowy wiódł przez tereny radzieckie. Niewykluczone, że tak właśnie
postąpiono z frontowym przyjacielem, z którym Guy Sajer nie rozstawał
się aż do ostatnich dni walk.