sobota, 24 września 2016

„Ukraińcy i Polacy na Naddnieprzu, Wołyniu i w Galicji Wschodniej w XIX i pierwszej połowie XX wieku. (...)”. Autor: Bohdan Hud

Na wstępie parę słów do tej garstki (na razie) Szanownych Czytelników, których istnienie obserwuję po liczbie odsłon.
Nastąpi teraz trzytygodniowa przerwa w „dostawach” kolejnych omówień książek historycznych. Wyjeżdżam na trzy tygodnie w Bieszczady - vide mój pierwszy wpis na blogu, ten wprowadzający.
W międzyczasie proponuję przejrzeć wszystkie zamieszczone tutaj recenzje, przypuszczam bowiem, że większość z Państwa czyniła to dotąd tylko wybiórczo. No i będzie mi bardzo miło, jeśli zachęcicie swoich znajomych (tych o już skrystalizowanych, bądź dopiero budzących się zainteresowaniach historycznych), aby też zaczęli tu zaglądać. Jakiż to problem skopiować link i przesłać go e-mailem.

Ale przed tą przerwą jeszcze kolejna recenzja, opinia i refleksja (w jednym). Poprzednia informacja o książce W. Wiatrowycza zapewne zbulwersowała niejedną osobę, więc teraz pozwolę sobie polecić książkę innego historyka ukraińskiego, tym razem już chyba polonofila.

Bohdan Hud „Ukraińcy i Polacy na Naddnieprzu, Wołyniu i w Galicji Wschodniej w XIX i pierwszej połowie XX wieku. Zarys historii konfliktów społeczno-etnicznych”.
Pracownia Wydawnicza, Lwów-Warszawa 2013.

Książkę napisał historyk ukraiński, i to bardzo obiektywnie. Głównie skupił się na dojrzewaniu konfliktu polsko-ukraińskiego przez cały wiek XIX i lata XX wieku przed II wojną światową. Okresowi II wojny światowej poświęcił tylko ostatni rozdział.
Powiedziałbym, że autor darzy Polaków sympatią. Podkreśla wielką rolę cywilizacyjną i ekonomiczną polskiego ziemiaństwa i polskiej inteligencji na tych terenach ukraińskich, które po rozbiorach przypadły Rosji. Mimo braku polskiej państwowości Polska na owych ziemiach jeszcze trwała przez długi czas, a głównym konfliktem politycznym był tam konflikt polsko-rosyjski. Ale nie polsko-ukraiński, który dopiero dojrzewał w aspekcie społecznym, socjalnym, bynajmniej jeszcze nie na tle narodowościowym. Przykładowo, chłopi ukraińscy w latach 1917-18 paląc dwory i mordując ziemian, nie rozróżniali ich jeszcze narodowo - z dymem poszedł również majątek hetmana Skoropadskiego, przez krótki czas dyktatora formalnie niepodległej Ukrainy (bynajmniej nie Polaka ani polonofila). Owa „pożoga” dotknęła na równi ziemian polskich (najliczniejszych) i rosyjskich czy ukraińskich. W tle tego oczywiście stali bolszewicy, ze słynnym leninowskim hasłem „Grab zagrabione”.

Józef Piłsudski, po niepowodzeniu planu stworzenia federacji polsko-ukraińsko-białorusko-litewskiej (czyli de facto odtworzenia I Rzeczypospolitej) przyjął plan asymilacji państwowej Ukraińców, tj. stworzenia im warunków do nieskrępowanego rozwoju narodowego przy zachowaniu pełnej lojalności do państwa polskiego. Plan ten dość długo z powodzeniem realizował wojewoda wołyński Henryk Józewski. Niestety, gdy po śmierci Marszałka faktyczne rządy w Polsce objął inny marszałek (o którym wypada pisać już tylko przez małe „m”), plan asymilacji państwowej został zastąpiony planem asymilacji narodowościowej Ukraińców, czyli programem ich stopniowego wynarodowiania. Na ukraiński sprzeciw państwo polskie odpowiadało stosowaniem wobec całych wsi ukraińskich zasady odpowiedzialności zbiorowej, co w jakimś sensie bywa wytłumaczalne w warunkach wojennych, ale absolutnie nie powinno mieć miejsca w czasie pokoju. To, oraz równoczesny napływ na Ukrainę polskich chłopów-kolonistów (mieli zdecydowane pierwszeństwo przy nabywaniu ziemi), powodowało, iż konflikt początkowo tylko społeczny, z czasem stał się konfliktem przede wszystkim narodowościowym.

Autor bynajmniej nie neguje ukraińskich zbrodni na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach II wojny światowej, ani też faktu, że to strona ukraińska tę rzeź etniczną z premedytacją wówczas rozpoczęła. I że ofiar po stronie polskiej było dużo więcej niż po stronie ukraińskiej. Polacy też potrafili odpłacać pięknym za nadobne - autor dokumentuje to także polskimi źródłami.
A ukraińskie zdziczenie i wielkie okrucieństwo autor tłumaczy udziałem prymitywnego chłopstwa, zarówno występującego gromadnie z siekierami i widłami, jak i głównie zasilającego partyzanckie oddziały UPA. A przecież takie chłopskie zdziczenie i okrucieństwo, którego nie można przypisać do charakteru konkretnej narodowości, to w historii nic nowego. Niecałe 100 lat wcześniej (w 1846 r.) w Galicji Zachodniej doświadczyli go na własnej skórze polscy ziemianie ze strony etnicznie w 100% polskich chłopów. („Mego ojca piłą rżnęli” - St. Wyspiański „Wesele”).

Cóż tu jeszcze więcej napisać? Chyba już tylko to, iż - po wnikliwej lekturze książki, jak również z okoliczności, iż przedstawiona w niej tematyka nie jest mi obca - w pełni potwierdzam pogląd Bohdana Huda, który w zakończeniu (na str. 339) napisał (cyt.): „Jako autor niniejszego opracowania nie opowiadam się jednoznacznie po żadnej ze stron. Jestem raczej zwolennikiem teorii błędnego koła”. Teorię tę Bohdan Hud dalej objaśnia cytatem z Tadeusza Konwickiego: „Najpierw myśmy byli winni, potem trochę oni, potem znowu my, potem oni, i tak dalej, i tak dalej”.
A gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, to również za Bohdanem Hudem (str. 334 i 335 omawianej książki) przytoczę słowa emigracyjnego ministra Edwarda Raczyńskiego, zapisane w 1993 r. „My gros swojej energii życiowej i działalności politycznej skierowaliśmy na obronę polskich Kresów Wschodnich. I ja teraz, umierając, bardzo się cieszę, że nam się nie udało. Wobec tej wielkiej rzezi, która dokonuje się w Jugosławii, wyobraźcie sobie, co by się działo tutaj, na Wołyniu czy w Galicji Wschodniej”.

No to sobie wyobraźmy: mielibyśmy „powtórkę z rozrywki” (przepraszam za ten cyniczny kolokwializm).