sobota, 5 października 2024

"Chołod". Autor: Szczepan Twardoch

 

To już czwarta przeczytana przeze mnie powieść przyszłego noblisty w dziedzinie literatury. Wspomnicie moje słowa.

Szczepan Twardoch „Chołod”

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2022

Obywatel radziecki pochodzenia górnośląskiego, Konrad Wilhelmowicz Widuch (ur. 1895), w 1946 roku mając dużo wolnego czasu opisuje fragmentarycznie swoje burzliwe dzieje od dnia, gdy w wieku 14 lat uciekł z rodzinnego domu, aż do okresu, w którym prowadzi tę pisemną narrację. Czyni to dość nieskładnie, z wulgaryzmami, często przerywając chronologię wprowadzaniem wielu wspomnień i refleksji, co jednak nie zmniejsza czytelniczego zainteresowania, a wręcz przeciwnie – moim zdaniem nieraz je nawet wzmaga. Przez pozornie prostacki tekst przeziera wrodzona inteligencja i wisielcze poczucie humoru narratora, który mimo tylko podstawowego wykształcenia jest dość oczytany (to przede wszystkim zasługa jego żony) oraz włada czterema językami: górnośląskim, polskim, niemieckim i rosyjskim. Naleciałości głównie tego ostatniego, oraz trochę pierwszego i trzeciego, są zauważalne w treści dziennika pisanego jednak po polsku. Początkowo to mnie, przyzwyczajonego do lektury tekstów choćby i najbardziej niecenzuralnych, ale jednak redagowanych z zachowaniem reguł gramatyki, dosyć raziło. Wkrótce przestało, tak mnie wciągnęła fabuła. Fabuła, dodajmy, fikcyjna. Autor książki dochował jednak wierności realiom epoki, wydarzenia podobne opisywanym zapewne mogły mieć miejsce. Za wyjątkiem, oczywiście, niektórych specyficznych incydentów oraz istnienia tytułowej osady Chołod. Wprowadzenie jej do powieści, wraz z wierzeniami i obyczajami jej mieszkańców, potwierdza artyzm i maestrię literacką p. Szczepana Twardocha, odczuwane zresztą podczas lektury całej książki.

Bohater powieści, początkowo obywatel Cesarstwa Niemiec, pierwszą wojnę światową spędził na morzach jako podoficer floty. Pod koniec wojny uczestniczył w buncie marynarzy i nieudanej rewolucji niemieckiej. Następnie udał się do Rosji, gdzie wziął, już jako dość zasłużony rewolucjonista-bolszewik i komisarz polityczny, udział w wojnie z Polską. W 1920 r. walczył w szeregach mającej złą sławę Armii Konnej Budionnego, naszych rodaków przy tym nie oszczędzając, a wręcz przeciwnie (w książce mamy tego przykłady). Tam poznał swoją przyszłą żonę (w Konarmii służyło sporo kobiet), z którą stworzył udane, kochające się radzieckie małżeństwo. Jego Sofie również była zagraniczną, ideową komunistką-rewolucjonistką pochodzenia norweskiego. Także miała na sumieniu wiele ludzkich istnień. Nowa władza radziecka nie patyczkowała się bowiem z zewnętrznymi i wewnętrznymi wrogami, ofiary wojny domowej szły w miliony osób. Rewolucyjna przeszłość obojga nie zapewniła im jednak bezpiecznej egzystencji w Ojczyźnie Światowego Proletariatu. Byli protegowanymi Karola Radka, który swego czasu miał nieszczęście wyrazić trochę odmienne poglądy niż Wielki Stalin. W latach 30. ub. wieku, gdy stalinowski terror objął najpierw wszystkich trockistów (rzeczywistych i domniemanych), a z czasem już prawie wszystkich starych bolszewików, Konrad i Sofie wyjechali z Moskwy do dalekiego Murmańska, mając nadzieję pozostania tam niezauważonymi. Słusznie potem jednak przewidując swe aresztowanie, postanowili uciec za granicę. Najpierw spróbowała tego Sofie zabierając ze sobą ich dwie córki. Konrad długo nie wiedział, czy im się powiodło, sam już udać się za nimi nie zdążył. Tak jak miliony innych represjonowanych podczas Wielkiego Terroru zaliczył aresztowanie, ciężkie, połączone z torturami śledztwo NKWD, wreszcie pobyt w syberyjskim łagrze z etykietą wroga ludu, co dawało mizerne szanse na przeżycie. Z obozu udało mu się jednak po niesamowitych perypetiach i w niesamowitym towarzystwie zbiec i trafić do zapomnianej przez Boga i ludzi społeczności plemiennej, nieodnalezionej jeszcze przez władzę radziecką. Byli to Ljaudis, mieszkańcy podarktycznej, nieuwidocznionej na żadnej mapie osady Chołod (stąd tytuł książki). Stamtąd po kilkuletnim pobycie też musiał uciekać. Ostatecznie uratował się, dotarł do wybrzeży Alaski, choć o tym dowiadujemy się już nie z kart jego dziennika.

Tyle w suchym skrócie telegraficznym. Z książki dowiecie się Państwo o codziennych realiach, w których przyszło żyć i mierzyć się z nimi Konradowi Widuchowi. Poznacie ludzkie typy spod ciemnej gwiazdy, płci obojga. Z kart powieści często przebija groza. Przeczytacie bowiem o dużym okrucieństwie czynów opisywanych postaci, samego głównego bohatera nie wyłączając, choć on do takich posuwał się rzadko i raczej tylko z zemsty. Napotkacie również kilka śmiałych opisów scen erotycznych, w tym też takich typu hardcore w warunkach łagrowych (a zresztą nie tylko tam). O tym, że to wszystko, z zastrzeżeniem jak na wstępie, mieściło się jednak w realiach czasów i miejsc, nie ma wątpliwości. Potwierdza to liczna literatura popularnonaukowa i rzeczywista wspomnieniowa, z których autor zapewne czerpał wiedzę i natchnienie. Reasumując, życzę pasjonującej lektury. Ale osobom nadwrażliwym jej nie polecam. Przy okazji: czytelnicy mający wiedzę i doświadczenie żeglarskie zapewne z przyjemnością natkną się w książce na sporo terminów oraz procedur marynistycznych.

PS.1. Na str. 273 autor czyni dygresję do osoby Aloisa Pokory, tytułowego bohatera swojej innej książki (opisanej na blogu - proszę zerknąć do katalogu autorskiego alfabetycznego albo katalogu tematycznego 9). Poza nią, przypomnę, zrecenzowałem tu również dwie inne powieści Szczepana Twardocha: „Król” i „Królestwo” (vide katalog autorski alfabetyczny lub katalog tematyczny 1).

PS.2. Mamy dziś sobotę 5 października. Jeśli ktoś z Państwa tu jeszcze przed wieczorem zajrzy, to Go/Ją informuję, że na kanale TVP Historia o godz. 20:35 będzie można obejrzeć 1-szy odcinek ekranizacji ww. „Króla”. Osobom, które powieści nie przeczytały, proponuję – celem wprowadzenia w tematykę scenariusza – zapoznanie się z tekstem mojej recenzji.