To już czwarta przeczytana przeze mnie powieść przyszłego noblisty
w dziedzinie literatury. Wspomnicie moje słowa.
Szczepan
Twardoch „Chołod”
Wydawnictwo
Literackie Sp. z o.o., Kraków 2022
Obywatel
radziecki pochodzenia górnośląskiego, Konrad Wilhelmowicz Widuch (ur. 1895),
w 1946 roku mając dużo wolnego czasu opisuje fragmentarycznie swoje
burzliwe dzieje od dnia, gdy w wieku 14 lat uciekł z rodzinnego
domu, aż do okresu, w którym prowadzi tę pisemną narrację. Czyni to dość
nieskładnie, z wulgaryzmami, często przerywając chronologię wprowadzaniem
wielu wspomnień i refleksji, co jednak nie zmniejsza czytelniczego
zainteresowania, a wręcz przeciwnie – moim zdaniem nieraz je nawet wzmaga.
Przez pozornie prostacki tekst przeziera wrodzona inteligencja i wisielcze
poczucie humoru narratora, który mimo tylko podstawowego wykształcenia jest
dość oczytany (to przede wszystkim zasługa jego żony) oraz włada czterema
językami: górnośląskim, polskim, niemieckim i rosyjskim. Naleciałości głównie
tego ostatniego, oraz trochę pierwszego i trzeciego, są zauważalne w treści
dziennika pisanego jednak po polsku. Początkowo to mnie, przyzwyczajonego do lektury
tekstów choćby i najbardziej niecenzuralnych, ale jednak redagowanych z zachowaniem
reguł gramatyki, dosyć raziło. Wkrótce przestało, tak mnie wciągnęła fabuła. Fabuła,
dodajmy, fikcyjna. Autor książki dochował jednak wierności realiom epoki,
wydarzenia podobne opisywanym zapewne mogły mieć miejsce. Za wyjątkiem,
oczywiście, niektórych specyficznych incydentów oraz istnienia tytułowej osady Chołod.
Wprowadzenie jej do powieści, wraz z wierzeniami i obyczajami jej
mieszkańców, potwierdza artyzm i maestrię literacką p. Szczepana
Twardocha, odczuwane zresztą podczas lektury całej książki.
Bohater
powieści, początkowo obywatel Cesarstwa Niemiec, pierwszą wojnę światową
spędził na morzach jako podoficer floty. Pod koniec wojny uczestniczył w buncie
marynarzy i nieudanej rewolucji niemieckiej. Następnie udał się do Rosji, gdzie
wziął, już jako dość zasłużony rewolucjonista-bolszewik i komisarz
polityczny, udział w wojnie z Polską. W 1920 r. walczył w szeregach
mającej złą sławę Armii Konnej Budionnego, naszych rodaków przy tym nie
oszczędzając, a wręcz przeciwnie (w książce mamy tego przykłady). Tam
poznał swoją przyszłą żonę (w Konarmii służyło sporo kobiet), z którą
stworzył udane, kochające się radzieckie małżeństwo. Jego Sofie również
była zagraniczną, ideową komunistką-rewolucjonistką pochodzenia norweskiego.
Także miała na sumieniu wiele ludzkich istnień. Nowa władza radziecka nie
patyczkowała się bowiem z zewnętrznymi i wewnętrznymi wrogami, ofiary
wojny domowej szły w miliony osób. Rewolucyjna przeszłość obojga nie
zapewniła im jednak bezpiecznej egzystencji w Ojczyźnie Światowego Proletariatu.
Byli protegowanymi Karola Radka, który swego czasu miał nieszczęście wyrazić trochę
odmienne poglądy niż Wielki Stalin. W latach 30. ub. wieku, gdy
stalinowski terror objął najpierw wszystkich trockistów (rzeczywistych i domniemanych),
a z czasem już prawie wszystkich starych bolszewików, Konrad i Sofie
wyjechali z Moskwy do dalekiego Murmańska, mając nadzieję pozostania tam
niezauważonymi. Słusznie potem jednak przewidując swe aresztowanie, postanowili
uciec za granicę. Najpierw spróbowała tego Sofie zabierając ze sobą ich dwie
córki. Konrad długo nie wiedział, czy im się powiodło, sam już udać się za nimi
nie zdążył. Tak jak miliony innych represjonowanych podczas Wielkiego Terroru zaliczył
aresztowanie, ciężkie, połączone z torturami śledztwo NKWD, wreszcie pobyt
w syberyjskim łagrze z etykietą wroga ludu, co dawało mizerne szanse
na przeżycie. Z obozu udało mu się jednak po niesamowitych perypetiach
i w niesamowitym towarzystwie zbiec i trafić do zapomnianej
przez Boga i ludzi społeczności plemiennej, nieodnalezionej jeszcze przez
władzę radziecką. Byli to Ljaudis, mieszkańcy podarktycznej,
nieuwidocznionej na żadnej mapie osady Chołod (stąd tytuł książki). Stamtąd
po kilkuletnim pobycie też musiał uciekać. Ostatecznie uratował się, dotarł do
wybrzeży Alaski, choć o tym dowiadujemy się już nie z kart jego
dziennika.
Tyle
w suchym skrócie telegraficznym. Z książki dowiecie się Państwo o codziennych
realiach, w których przyszło żyć i mierzyć się z nimi Konradowi
Widuchowi. Poznacie ludzkie typy spod ciemnej gwiazdy, płci obojga. Z kart
powieści często przebija groza. Przeczytacie bowiem o dużym okrucieństwie
czynów opisywanych postaci, samego głównego bohatera nie wyłączając, choć on do
takich posuwał się rzadko i raczej tylko z zemsty. Napotkacie również
kilka śmiałych opisów scen erotycznych, w tym też takich typu hardcore
w warunkach łagrowych (a zresztą nie tylko tam). O tym, że to
wszystko, z zastrzeżeniem jak na wstępie, mieściło się jednak w realiach
czasów i miejsc, nie ma wątpliwości. Potwierdza to liczna literatura
popularnonaukowa i rzeczywista wspomnieniowa, z których autor zapewne
czerpał wiedzę i natchnienie. Reasumując, życzę pasjonującej lektury. Ale
osobom nadwrażliwym jej nie polecam. Przy okazji: czytelnicy mający wiedzę
i doświadczenie żeglarskie zapewne z przyjemnością natkną się
w książce na sporo terminów oraz procedur marynistycznych.
PS.1.
Na str. 273 autor czyni dygresję do osoby Aloisa Pokory, tytułowego
bohatera swojej innej książki (opisanej na blogu - proszę zerknąć do katalogu
autorskiego alfabetycznego albo katalogu tematycznego 9). Poza nią,
przypomnę, zrecenzowałem tu również dwie inne powieści Szczepana Twardocha:
„Król” i „Królestwo” (vide katalog autorski alfabetyczny lub katalog
tematyczny 1).
PS.2. Mamy dziś sobotę 5 października. Jeśli ktoś z Państwa
tu jeszcze przed wieczorem zajrzy, to Go/Ją informuję, że na kanale TVP Historia
o godz. 20:35 będzie można obejrzeć 1-szy odcinek ekranizacji ww. „Króla”.
Osobom, które powieści nie przeczytały, proponuję – celem wprowadzenia w tematykę
scenariusza – zapoznanie się z tekstem mojej recenzji.