poniedziałek, 29 kwietnia 2024

„Soldat: refleksje niemieckiego żołnierza”. Autor: Siegfried Knappe

 

Dziś, podobnie jak w poprzednim tu artykule, będzie o oficerze w niewoli. Tym razem o wyższym oficerze niemieckim w niewoli radzieckiej.

Siegfried Knappe „Soldat: refleksje niemieckiego żołnierza”

Wydawca: Fundacja historia.pl , Gdańsk 2021

Tłumaczenie z jęz. angielskiego: Piotr Tymiński

Lektura autobiograficzna, pamiętnikarska, chwilami mocno skażona subiektywizmem, choć autor-narrator sili się na obiektywizm. Tym niemniej jest to książka bardzo interesująca. Siegfried Knappe (1917-2008) spędził całą II wojnę światową w szeregach Wehrmachtu, w stopniach wojskowych awansując od podporucznika artylerii konnej do majora Sztabu Generalnego. Zmobilizowano go w 1939 r., ale w wojnie z Polską nie uczestniczył. Bezpośredni udział w walkach brał od 1940 r., za wyjątkiem okresów, gdy się wylizywał z ran odniesionych na froncie, albo na kursach i szkoleniach podwyższał kwalifikacje wojskowe. Jak sam kilkakrotnie przyznaje, nie opuszczało go tzw. żołnierskie szczęście. Otrzymane rany nie były ciężkie, powracał po nich do zdrowia w kraju, przy okazji żeniąc się i zakładając rodzinę. W grudniu 1941 r. rannego pod Moskwą odtransportowano go na tyły w przeddzień ruszenia radzieckiej kontrofensywy. Dnia następnego byłoby to już niewykonalne. Rok później otrzymał skierowanie do amii generała Paulusa, walczącej w Stalingradzie. Nie udało mu się tam dotrzeć drogą lądową ze względu na okrążenie armii, a gdy usiłował się do niej przedostać samolotem, akurat już odgórnie zakazano lotniczego przerzutu żołnierzy do Stalingradu. Ostatnie dni wojny mjr Siegfried Knappe spędził jako oficer sztabowy armii broniącej Berlina, cyklicznie udając się z meldunkami operacyjnymi do bunkra Hitlera pod kancelarią Rzeszy. Paradoksalnie uratowało mu to życie. Po dostaniu się do radzieckiej niewoli nie trafił, jak większość niemieckich żołnierzy i oficerów, do syberyjskich łagrów (skąd już wielu nie powróciło), lecz do jenieckiego obozu oficerskiego pod Moskwą, gdzie zgromadzono ważniejszych wojskowych, a także pewne „znakomitości” cywilne (w tym polskiego księcia Radziwiłła z rodziną). NKWD miało wobec nich swoje plany. Od autora oczekiwano głównie informacji o sytuacji panującej w bunkrze Hitlera w ostatnich tygodniach oblężenia Berlina. Później jeszcze dwukrotnie zmieniał obóz jeniecki. W niewoli przebywał do 1949 r. Po uwolnieniu skierowano go do części Niemiec pozostającej pod radziecką okupacją, skąd udało mu się wraz z rodziną przedostać na zachód. W 1954 r. wyemigrowali na stałe do USA. I właśnie tam Siegfried Knappe spisał swoje wspomnienia.

Książka składa się z czterech części, przedstawionych z naruszeniem chronologii (co w tym przypadku podkręca ciekawość czytelniczą). Część I traktuje o ostatnich tygodniach wojny oraz o pierwszym okresie przebywania w radzieckiej niewoli, ale jeszcze przed odtransportowaniem autora drogą lotniczą do ZSRR. W części II Knappe opisuje swoje młodzieńcze lata od matury do wybuchu wojny. Część III jest poświęcona udziałowi w wojnie do 11 kwietnia 1945 r. (późniejsze, ostatnie dni walk autor przedstawił już na początku książki, w części I). Część IV to natomiast opis ponadczteroletniego pobytu w ZSRR w niewoli oraz pierwszych tygodni na wolności. Przedstawia sytuację w radzieckich obozach jenieckich – panujące w nich warunki egzystencji, relacje wzajemne między jeńcami oraz pomiędzy nimi a komendanturą i śledczymi z NKWD. Jak na wstępie nadmieniłem, całą książkę uważam za niezwykle interesującą. Poznajemy realia życia towarzyszące autorowi w latach 1936-1949 (przed wojną, podczas wojny na froncie i na tyłach, po wojnie w niewoli), a także jego tytułowe żołnierskie refleksje i rozterki w tamtym czasie. Wszystko to przedstawia dość szczegółowo – czytelnik otrzymuje w miarę dokładny opis wydarzeń, czasów i miejsc przebywania autora. Jednakże w owej tytułowej „sferze refleksyjnej” opis uznaję za nieprawdziwy – Siegfried Knappe najwyraźniej tu bezczelnie łże! Kilkakrotnie stwierdza, iż nie miał pojęcia ani o Holokauście, ani o zbrodniach wojennych SS i Wehrmachtu na wschodzie. Rzekomo dowiedział się o tym dopiero będąc w niewoli, początkowo nawet temu nie wierząc i uznając za radziecką propagandę.

A przecież w wielu publikacjach popularnonaukowych, w tym także niemieckojęzycznych (opisanych na blogu, vide katalog tematyczny 7), można przeczytać, że wieści te już podczas wojny nie były obce społeczeństwu Trzeciej Rzeszy. Fragmentarycznie, opowiadane półgębkiem, docierały od krewnych, powinowatych i znajomych, będących świadkami, pomocnikami lub nawet sprawcami licznych zbrodni ludobójstwa i wojennych. Wspominano też o nich w niemieckojęzycznych audycjach radiowych nadawanych z Anglii. Ponadto od 1944 r. władze hitlerowskie, celem zmotywowania społeczeństwa do maksymalnego wysiłku wojennego i związanych z tym wyrzeczeń, organizowały specjalne przecieki informacyjne mające uświadomić ludności Niemiec, że pewne wojenne sprawy zaszły za daleko, są już nieodwracalne, a zatem należy za wszelką cenę obronić kraj, aby uniknąć krwawej zemsty. Niemożliwe więc, żeby takich informacji nie posiadał już podczas wojny oficer Wehrmachtu, mający za sobą kampanię na froncie wschodnim! O nazistowskim patologicznym antysemityzmie autor też tylko co nieco bąka. Twierdzi, że sam oczywiście antysemitą nigdy nie był, no bo gdzieżby, skąd?! Dobrze wspomina gimnazjalnego kolegę pochodzenia żydowskiego, z którym utrzymywał kontakty towarzyskie jeszcze w roku 1938. W 1941 r. w pierwszych tygodniach wojny z ZSRR zrugał podwładnego podoficera za to, że ten ośmielił się uderzyć Żyda w twarz. A przecież miało to miejsce w czasie, gdy niemieckie Einsatzgruppen SS już tysiącami mordowały ludność żydowską na zajmowanych terenach Związku Radzieckiego (bywało, że z organizacyjną pomocą Wehrmachtu). Relację Knappe’go należy więc w tym zakresie uznać za całkowicie niewiarygodną, nieprawdaż? Taki rzekomo był z niego szlachetny rycerzyk! Bzdura i wciskanie kitu nieuświadomionemu czytelnikowi amerykańskiemu.

Z drugiej strony należy jednak mieć na względzie, iż Siegfried Knappe być może rzeczywiście tylko wykonywał żołnierskie rzemiosło. On oraz inni niemieccy jeńcy wojenni, przetrzymywani w obozach radzieckich, byli poddawani filtracji m.in. pod kątem zbadania możliwości uczestnictwa w zbrodniach. Dokładnie analizowano szlak bojowy (trasę, daty) ich macierzystych jednostek wojskowych. Gdy na podstawie innych źródeł stwierdzano, że dochodziło tam do masowych egzekucji, podpaleń, dewastacji, rabunków etc., wyjaśnieniom Niemców nie dawano wiary i skazywano ich na śmierć lub wieloletni pobyt w łagrze (co zazwyczaj na jedno wychodziło). Siegfried Knappe też był wielokrotnie pod tym kątem przesłuchiwany, a jednak nic mu nie udowodniono i w 1949 r. zwolniono z niewoli.

Osobną ciekawostką, mogącą szczególnie zainteresować polskiego czytelnika, jest los innego jeńca - młodego żołnierza Wehrmachtu, którego NKWD w śledztwie urobiło do roli szeregowego wykonawcy zbrodni i świadka w głównym procesie norymberskim (1945, 1946). Podtrzymując i uwiarygodniając swoją osobą radzieckie kłamstwo katyńskie, ów żołnierz miał zeznawać w Norymberdze jako jeden z rzekomych niemieckich egzekutorów polskich oficerów w Katyniu latem 1941 roku (ponad rok po faktycznym ich tam zamordowaniu przez NKWD). Innych poloniców (poza ww. faktem oraz już wspomnianym księciem Radziwiłłem) w książce prawie nie ma. Napaść na Polskę w 1939 r. Knappe usprawiedliwia niemiecką krzywdą Traktatu Wersalskiego, czyli odebraniem Niemcom Gdańska i utworzeniem polskiego „korytarza” pomorskiego. Sam w 1939 r., choć już był zmobilizowany, jeszcze nie walczył, jego oddział skierowano wówczas do osłony niemieckiej granicy zachodniej.

Książkę wzbogaca kilkadziesiąt fotografii z życia autora, głównie z lat 1936-1943. Z informacji na okładce dowiadujemy się też, iż Siegfried Knappe (cyt.) „Z racji swoich wizyt w bunkrze Hitlera w ostatnich dniach obrony Berlina, stał się głównym konsultantem w słynnym filmie Upadek.”. Reasumując, po tę książkę sięgnąć naprawdę warto. Szkoda tylko, że wydawnictwo nie uzupełniło jej koniecznym (moim zdaniem) komentarzem historycznym, przede wszystkim zawierającym objaśnienie faktycznego stanu świadomości społeczeństwa niemieckiego (nie mówiąc już o kręgach oficerskich) podczas wojny. Czytelnik niemający o tym wiedzy może zacząć wierzyć autorowi na słowo, zapewne jak czytelnik amerykański, do którego w pierwszej kolejności zostały skierowane wspomnienia Knappe’go.

PS.1. W posiadanym egzemplarzu książki stwierdziłem nieliczne usterki interpunkcyjne. Poza tym w podpisie pod 12-tą fotografią imię Franz należy poprawić na Fritz (widać na niej młodszego brata autora w powozie konnym).

PS.2. Bezczelnie przemilczane we wspomnieniach Knappe’go Einsatzgruppen SS i ich ludobójcze wyczyny podczas wojny niemiecko-radzieckiej szczegółowo opisuje amerykański autor Richard Rhodes w opracowaniu pt. Mistrzowie śmierci. Einsatzgruppen (omówionym już wcześniej na tym blogu; opis do odszukania za pośrednictwem katalogu alfabetycznego autorskiego albo katalogów tematycznych 5 i 7).

PS.3. W niniejszym artykule dwukrotnie wspomniałem o możliwym braku ogólnej wiedzy historycznej u czytelnika amerykańskiego i jego podatności na publikowane przekłamania. Podobny dyletantyzm bywa zresztą obserwowany po obu stronach Atlantyku – różnice społeczno-ekonomiczne, kulturowe i obyczajowe, oraz oceaniczna odległość czynią swoje. Z zażenowaniem przyznaję, że dawno temu, ale już będąc oczytanym starszym nastolatkiem, swoją wiedzę nt. wojny secesyjnej i niewolnictwa w USA opierałem głównie na pasjonującej powieści pt. „Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchell.