Szczepan
Twardoch „Królestwo”
Wydawnictwo
Literackie Sp. z o.o., Kraków 2020
Jeszcze
jestem pod wrażeniem. Rzadko mi się zdarza, aby od razu, na gorąco, tuż po
przeczytaniu książki, zasiadać do jej recenzowania. Teraz tak właśnie jest (dnia
napisania tekstu proszę jednak nie utożsamiać z datą zamieszczenia go na
blogu). Nie jestem krytykiem literackim, nie mam nawet takich aspiracji, więc
nie będę się silił na dowodzenie, że „Królestwo” to literatura piękna. Intuicyjnie
uważam, że nią jest. Utwierdziła mnie w tym przekonaniu m.in. przejmująca treść
ostatniego, króciutkiego rozdziału, w czasie czytania którego się
poryczałem. Bo tak w ogóle ja do płaczu bynajmniej skłonny nie jestem –
poprzednio mi się to przydarzyło w 2007 r. gdy mi umarła ulubiona
kotka, która spędziła w naszym mieszkaniu 12 lat, z czego większość
w mojej bezpośredniej bliskości (zwierzątko się do mnie bardzo garnęło).
Zabierałem ją też ze sobą wyjeżdżając w Bieszczady.
Ad
rem. Akcja „Króla”, już tu w tym miesiącu dwa razy opisanego (raz w odniesieniu
do samej książki, a drugi raz do artykułu w „Stolicy” o książce),
kończy się jesienią 1937 r. Umiera
Kum Kaplica, wycieńczony „kuracją” w Berezie Kartuskiej. Przed śmiercią jeszcze
„namaszcza” Jakuba Szapiro na swojego następcę, a ten skutecznie rozprawia
się ze zdradzieckim Radziwiłkiem i obejmuje rządy nad przestępczym półświatkiem
lewobrzeżnej Warszawy. No i na swoje nieszczęście, a jeszcze bardziej
na nieszczęście swojej rodziny, w ostatniej chwili rezygnuje ze
zorganizowanej i już rozpoczętej emigracji do Palestyny. Następne 23 miesiące
to dla Jakuba okres prosperity, jednak w książce pt. „Królestwo”
tylko dość ogólnie wspominany. Jej właściwa akcja rozpoczyna się w końcu
sierpnia 1939 r., gdy zmobilizowany Jakub Szapiro, lat 39, plutonowy
rezerwy WP, odznaczony Krzyżem Walecznych weteran kampanii 1919 i 1920 roku,
wybiera się na wojnę Polski z Niemcami.
Poza
ostatnim, krótkim rozdziałem treść powieści jest prowadzona (przemiennie) przez
dwoje narratorów: zapamiętaną z „Króla” burdelmamę Ryfkę Kij, Jakubową
kochankę, i młodziutkiego Dawida Szapiro, Jakubowego syna. Relacjonują oni
losy Jakuba oraz własne, przeplatając to osobistymi refleksjami, wspomnieniami,
spostrzeżeniami i przemyśleniami. Wrażeń mają aż nadto, wszak akcja toczy
się w latach 1939-1945, tj. w czasie, gdy Pan Bóg spuścił
historię z łańcucha. Jak by co, jest to określenie mojego pomysłu,
zapożyczone od Izaaka Babla, do pana Szczepana proszę nie mieć pretensji. Poznajemy
zatem wojenne oraz okupacyjne dzieje Jakuba Szapiro. Jest to jednak już człowiek
inny niż, groźny wcześniej, król stołecznego, przestępczego półświatka. Choć początkowo
nic nie wskazuje na jego nadchodzące załamanie psychiczne. W krótkiej
kampanii 1939 r. dzielnie wojuje. Po wyrzuceniu rodziny z domu i przymusowej
przeprowadzce do getta też jeszcze sobie „nieźle radzi” – wstępuje do
żydowskiej, niesławnej policji wysługującej się Niemcom, awansuje w niej
na oficera. Żona wyrzuca go wówczas z domu (co potulnie przyjmuje, choć
przecież nie musi), także synowie zrywają z nim wszelkie kontakty. Kryzys
i załamanie następują dopiero wtedy, gdy przekonuje się, że jego wiara w przetrwanie
Żydów i żydowskiego samorządu do czasu końca wojny to mrzonki, a transportem
do gazu w Treblince jadą jego żona i dwaj synowie. Jeden (Dawid) cudem
się uratuje, o czym ojciec nigdy się jednak nie dowie. Otępiałym wówczas z rozpaczy
Jakubem opiekuje się Ryfka Kij, która tak go kocha, jak tylko jeden człowiek potrafi
kochać drugiego. Bije rekord świata w miłości. Notabene okazuje się ona
tylko pół-Żydówką, a wg ortodoksyjnej tradycji żydowskiej nie jest nią
wcale (szczegóły w książce). Ryfka relacjonuje (niechronologicznie) dzieje
Jakuba od chwili wspólnego zamieszkania z nim w getcie aż do stycznia
1945 r., gdy do ruin lewobrzeżnej Warszawy wkroczyli żołnierze 1. Armii WP.
Ryfka i Jakub przez cały czas przebywali więc w Warszawie, także jako
warszawscy robinsonowie po upadku powstania warszawskiego. Dawid natomiast
przedstawia wcześniejsze dzieje ojca, poczynając od ostatnich dni sierpnia 1939 r.,
a kończąc na opuszczeniu przez niego rodziny w 1941 r. Bardzo
szczegółowo opisuje również, jak sobie następnie bez niego, z matką
i bratem, w getcie radzili, aż do przymusowego ich załadowania na
Umschlagplatz do pociągu śmierci zdążającego do Treblinki. I jak się
dzięki matce cudem uratował i co się z nim później działo.
Powyżej
przedstawiłem ogólny schemat i historyczne tło powieści. Szkielet ten jest
przez autora po mistrzowsku wypełniony treścią wręcz niesamowitą. Książkę czyta
się jednym tchem i, co pewien czas, ze zgrozą i przerażeniem. Homo
homini lupus to jednak zbyt łagodne określenie. Powieść jest mocna,
ukazująca jak marne i łatwe do zgaszenia okazuje się ludzkie życie. Oraz
jak marne i paskudne bywają ludzkie charaktery. Podobnie jak w „Królu”,
autor też i tu wprowadził kilka mocnych scen erotycznych. Nawet sobie z tym
nieźle poradził, zważywszy że ich powieściową narratorką jest kobieta, a damskie
doznania i obserwacje seksualne są przedstawiane w pierwszej osobie rodzaju
żeńskiego liczby pojedynczej.
Jedna
tylko kwestia mi się w książce nie spodobała. Powieść jest (między innymi)
opisem oraz oskarżeniem polskiego antysemityzmu i z tym się mogę
zgodzić. Niestety tak było. Ale przecież niewyłącznie. Oprócz człekopodobnych
mend wartych tylko na nich splunięcia (czasem wręcz ołowiem) bywali przecież
Polacy bezinteresownie pomagający Żydom z narażeniem życia - własnego
i rodziny. W książce takich brak. Anna przechowująca w swoim
mieszkaniu Jakuba i Ryfkę kierowała się osobistymi kalkulacjami, w których
humanitaryzm pozostawał na dość odległym miejscu.
Reasumując,
polecam Państwu tę niezwykle pasjonującą choć emocjonalnie przykrą lekturę. Kończąc
ją i czytając ostatnie trzy strony (ale niewyrwane z kontekstu!), gdy
autor wyjątkowo uczynił narratorem Emilię, na pewno się popłaczecie. A na
wypadek gdyby ktoś z Państwa chciał szybko oraz z autopsji zweryfikować
to moje przekonanie i rozpocząć lekturę książki właśnie od ostatniego
rozdziału, to muszę Go/Ją jednak od razu wprowadzić w kontekst: akcja owego
rozdziału rozgrywa się w komorze gazowej niemieckiego obozu śmierci w Treblince.
PS.
Pozwolę sobie wytknąć autorowi dwie drobne niespójności w tekście. 1) Na
str. 80 starszy strzelec Jerzy Kawulski ma lat 24, a na str. 118
jest już czterdziestolatkiem, mimo że upłynęło zaledwie kilka dni. 2) Na
str. 278 czytamy, że padły 3 strzały mogące zaalarmować sąsiadów, podczas
gdy wg opisu tej strzelaniny na str. 270-272 było ich wszystkich 4
(jeden do Niemca i aż trzy do kobiety, której imienia teraz nie zdradzam).