Tekst primaaprilisowy. Nie aby oszukać, ale żeby Państwa nieco zaszokować
tą dzisiejszą propozycją lektury.
Ponadro zastrzegam, iż jest to tekst wyłącznie dla osób
pełnoletnich.
Elwira Watała „Najsłynniejsze
lesbijki świata”
Wydawnictwo
Videograf SA, Chorzów 2017
Trochę
się wahałem, czy pisać o tym na blogu noszącym nazwę czytelni książek
historycznych. Ale to przecież też historia, choć głównie wąskiego wycinka ludzkiej
obyczajowości (a zarazem nieobyczajności).
Autorka
koncentruje się na życiorysach sławnych pań, które weszły do historii z metką
orientacji lesbijskiej, całkowitej bądź biseksualnej. Oczywiście historii
takiej nie naucza się w szkołach średnich, a i na uniwersytetach
wspomina się ją tylko półgębkiem i raczej anegdotycznie. Elwira Watała oparła
się na kilkudziesięciu publikacjach z historii powszechnej, historii
literatury, historii kina, a także z seksuologii, które wymieniła w przypisach
i w bibliografii. Często też cytaty z nich przytaczała
w tekście książki. Jej opracowanie można określić jako pasjonujący esej
historyczno-obyczajowy. Na miano literatury popularnonaukowej nie zasługuje,
głównie z powodu używanych (raczej sporadycznie, ale jednak) wyrażeń
wybitnie niecenzuralnych. Mnie nieprzeszkadzających. W 2014 r. Videograf wydał tę samą, dziś omawianą książkę
p. Elwiry Watały, pod tytułem „Krótka
historia homoseksualizmu. Lesbijki”
i tamten tytuł pozostaje równie adekwatny do treści. Obydwa wydania są
identycznej treści, mają identycznie sformatowane teksty, różnią się tylko
jakością papieru.
Na
początku książki autorka przedstawia krótką charakterystykę miłości lesbijskiej,
historię jej społecznego potępienia, wychodzenia z wiekowej konspiracji, a także
zwięźle opisuje … erotyczne techniki lesbijskie (aby już nie było żadnych
wątpliwości). Ale to tylko pierwsze 25 stron - na ogólną liczbę 264 stron,
proszę się więc z góry do lektury nie uprzedzać.
A na
wypadek gdyby to kogoś nie tylko nie zdegustowało, lecz przeciwnie – zafascynowało,
to już nie zwięzłe ale wręcz szczegółowe opisy owych technik znajdzie w książce
pt. „Radość seksu lesbijskiego” autorstwa Felice Newman (nazwa odważnego wydawnictwa
to, nomen omen, Czarna Owca; rok wydania 2011). Za interesujące pod tym
względem uważam też bogato ilustrowane opracowanie pt. „Kobiety kochają
kobiety”, autorstwa Jamye Waxman, wydane w 2009 r. przez
MUZĘ S.A.
Dalej
już czytamy historie sławnych pań – lesbijek zdeklarowanych, bądź tylko mniej
lub bardziej okazjonalnych. Przy czym autorka nadmienia, że kobieta może być lesbijką
całkowicie, ale też tylko „tak trochę”, tzn. nie musi rezygnować z seksu
również z płcią brzydką.
Poznajemy
zatem życiorysy pań – lesbijek znanych już w starożytności (w końcu
ze starożytności wywodzi się nazwa tej inwersji seksualnej), następnie
pochodzących z nowożytnych rodów królewskich, książęcych
i arystokratycznych, wreszcie ze świata literatury i filmu. Łącznie
tak opisanych kobiet jest kilkadziesiąt, ich życiorysy chwilami czyta się z wypiekami
na twarzy. Osoby pamiętające owe damy z literatury i ekranu uzupełnią
teraz swoją wiedzę o informacje z ich życia intymnego. Pań tych nie
będę wymieniał, nazwiska części z nich czytelnik znajdzie już w spisie
treści.
Poza
dwiema paniami – tak tylko dla pobudzenia zaciekawienia Państwa (jeśli jeszcze
nie nastąpiło, w co wątpię).
Postać
pierwsza to, brrr!!!, Elżbieta Batory (1560-1614), krewna naszego króla
Stefana Batorego. Sadystka taka, że największy nawet wielbiciel female domination (jak np. ja)
uciekałby przed nią w panice gdzie pieprz rośnie. Pani ta czerpała bowiem
satysfakcję seksualną z okrutnego zadawania śmierci podstępnie zwabionym
lub porwanym kobietom. Na czym to polegało i jak się odbywało, czytamy
w rozdziale nr 2.6. Zbrodni udowodniono jej kilkadziesiąt. Została
skazana na śmierć przez zamurowanie żywcem, a jej służącymi - pomocnicami
(niepochodzącymi już z tak wysokiego rodu) zajął się, też na mocy wyroku
sądu, osobiście mistrz małodobry. Przy czym ów wyrok nakazywał mu raczej
spowalnianie niż przyspieszanie katowskich czynności. Działo się to wszak w XVII wieku.
Druga
postać, już nie brrr!!! lecz och!!!, to Marlena Dietrich (1901-1992),
której filmowe nogi śniły mi się co noc we wczesnej młodości, choć Ona ode mnie
o 50 lat starsza. Kończyła karierę artystyczną w okresie mojego
dojrzewania. Przypominam sobie Jej roznegliżowaną postać na czarnobiałych
fotografiach sprzedawanych w prywatnych sklepikach i na bazarach
w latach 60-tych ub. wieku męskiej (głównie) dorastającej młodzieży. Autorka
niby z Marleną Dietrich nie sympatyzuje, ale najwięcej treści książki
(całe ostatnie 50 stron) poświęca akurat tej gwieździe filmowej,
wymieniając Jej wszystkich kochanków i kochanki, a także dość
szczegółowo (z intymnościami) opisując Jej pożycie prywatne z mężczyznami
i kobietami. Lektura ta, momentami obsceniczna, nie zmieniła jednak mojego
zafascynowania boską Marleną. Nadal lubię Ją oglądać na You Tube i słuchać
Jej przebojów. Np. „Lili Marleen”, czyż to nie cudowna piosenka?!
Czytając
ostatnie 50 stron książki dostrzegłem – słabo ukryte między wierszami –
erotyczne zafascynowanie autorki postacią boskiej Marleny. Równe (o ile
nie większe) takiemuż mojemu. Ale nie jestem zazdrosny.
PS
Oczywiście
zdaję sobie sprawę, iż dzisiejszym wpisem odbiegam od dotychczas prezentowanego
formatu mojego blogu, ale proszę to potraktować incydentalnie. W końcu
dziś jest Prima Aprilis. No
i jakaś drobna rozrywka też się Państwu należy w przygnębiającej cały
świat sytuacji. Zapomnijmy na moment o koronawirusie.