Z okazji
Świąt Wielkiejnocy życzę Państwu przede wszystkim ZDROWIA. No bo czegóż innego możemy sobie życzyć w dobie pandemii…
Przy świątecznym stole często snujemy wiele refleksji, rozmawiamy o naszych
bliższych i dalszych znajomych, nieraz mieszkających w odległych
miejscach na świecie. W tym roku nie podzielimy się z nimi
wielkanocnym jajeczkiem – ani oni do nas nie przyjadą, ani my ich nie
odwiedzimy. Dziś proponuję książkę o rodakach, których los zagnał aż za Atlantyk.
W drugiej części piszę natomiast o moim koledze ze
studiów. Naszła mnie bowiem taka „okołowielkanocna” refleksja, wywołana lekturą
książki p. Malesy.
Dorota Malesa
„Opowieści o Polakach w USA. Ameryka.pl”
Społeczny
Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2019
Jest
to też historia – jakkolwiek bardzo współczesna i pisana przez małe „h”.
Autorka przedstawia amerykańskie dzieje wybranych 10-ciu Polaków/Polek, imigrantów
w USA w pierwszym lub drugim pokoleniu. Opisuje środowiska w których
oni/one teraz żyją – środowiska nie zawsze polonijne. Nie wszyscy legalnie tam
przebywają, niektórych straszy widmo deportacji – nie posiadają nawet tzw. zielonej
karty, nie mówiąc już o obywatelstwie USA. Pochodzą z różnych stron
Polski i różne też mają wykształcenie – od tylko podstawowego po wyższe,
uzyskane jeszcze na naszych krajowych uczelniach.
Dowiadujemy
się też o przyczynach emigracji za ocean tych osób lub ich rodziców, o wyrażanej
tęsknocie za krajem, o cyklicznych odwiedzinach Polski i wrażeniach z tym
związanych.
Nie
wszystkim bohaterom książki „się udało”. Faktem jest, że część z nich
osiągnęła niemały, nawet jak na warunki amerykańskie, materialny sukces życiowy.
Dzięki bardzo ciężkiej pracy – własnej, rodziców, współmałżonka. Inni jednak z dużym
trudem utrzymują się na powierzchni amerykańskiej lower middle class. A są też i tacy, którym życie dało w dupę
i którzy, marząc o powrocie do Polski, zbierają na bilet lotniczy do
kraju. Niektórzy utracili zdrowie – bądź przez absolutny przypadek (wypadek
samochodowy), bądź przez długoletni a nieodpowiedni tryb życia.
W większości
są to dzisiejsi pięćdziesięciolatkowie oraz sześćdziesięciolatkowie. Poznając
ich charaktery i kwalifikacje (te jeszcze nabyte w Polsce) trudno
oprzeć się wrażeniu, iż niektórzy z nich większe kariery porobiliby w naszym
kraju.
Tyle
o samej książce. Myślę, że w pierwszej kolejności zainteresuje ona marzycieli
emigracji za Atlantyk, jak też osoby mające tam rodzinę, przyjaciół, znajomych.
Przy okazji: na
str. 264, mniej więcej w środkowym wierszu tej strony, proszę rok
1981 poprawić na 1982. Stan wojenny został bowiem wprowadzony dn. 13
grudnia 1981 r., a więc Emil mógł zostać internowany w marcu 1982, a nie
1981 roku.
***
Teraz
nieco własnej refleksji. Sam emigrantem politycznym ani ekonomicznym nie byłem
i być nim nie zamierzałem. Ale człowiek nie żyje w próżni, w czasach
PRL bywałem nieraz w środowisku osób podatnych na stały wyjazd
z kraju. W latach 70-tych i na początku lat 80-tych ub. wieku
miałem bardzo dobrego kolegę – studenta i następnie absolwenta
Uniwersytetu Warszawskiego, Mariana B.,
zwanego przez kumpli Alim lub Alkiem. W zasadzie kontakt z nim
utrzymuję do dziś, telefonuje do mnie czasami (w zeszłym roku raz).
Wówczas
łączyło nas głównie „ponadnormatywne” zainteresowanie płcią piękną – razem
łaziliśmy „na podryw”. W poszukiwaniu kobiet życia szwendaliśmy się po
warszawskich klubach studenckich i kawiarniach. Obaj byliśmy przystojnymi
dwudziestoletnimi kawalerami.
Szkoda,
że p. Dorota Malesa nie poznała życiorysu Alka. Powstałby może 11-ty
rozdział jej książki, na pewno najciekawszy. Pozwolę sobie więc przedstawić jego
biografię w dużym skrócie.
Ali,
rocznik 1951 (mój rówieśnik), ukończył technikum ekonomiczne w Warszawie,
później studiował przez dwa lata fizykę na Uniwersytecie Warszawskim, następnie
z niej zrezygnował i podjął (od początku) studia ekonomiczne na
uniwersytecie na kierunku cybernetyka ekonomiczna i informatyka. Tam,
dzięki wspólnemu koledze poznaliśmy się, choć ja i ów wspólny kumpel
byliśmy na studiach już o dwa lata wyżej.
Alek
ukończył uczelnię z wyróżnieniem, został doktorantem na wydziale (rozpoczął
tam pisanie pracy doktorskiej). Był naprawdę bardzo inteligentny, zdolny
i pracowity.
W „Księdze
jubileuszowej Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego 1953-2003”
Alek figuruje w wykazie absolwentów pod poz. 1133, na str. 192 (a ja
pod poz. 1017, na str. 189).
Wybuch
stanu wojennego dn. 13.12.1981 r. zastał go w Kanadzie, gdzie
akurat bawił turystycznie u siostry. Propaganda zachodnia zrobiła swoje i Alek
wybrał wolność. Dość szybko uzyskał prawo do legalnego pobytu, z czasem
też kanadyjskie obywatelstwo (ale polskie również nadal posiada).
Zamieszkał
w C. w środkowej Kanadzie, gdzie po odpowiednim kursie podjął pracę
pośrednika w obrocie nieruchomościami w korporacji tym się
zajmującej. Następnie przeszedł „na swoje” – wraz ze wspólnikiem założyli sklep
futrzarski. Sklep ten bardzo szybko padł ofiarą napadu rabunkowego. I już po
biznesie.
Ali
przeniósł się wtedy do V. na zachodnim wybrzeżu i zatrudnił się w charakterze
poławiacza owoców morza (już w czasie
studiów był doskonałym pływakiem, zdaje się, że nawet akademickim mistrzem
Polski). Przez kilkanaście lat (po
kilka miesięcy w roku, tj. tyle, ile trwał sezon) głęboko
nurkował w specjalnym kombinezonie z butlą tlenu na plecach, z dna
morza wybierając przeróżne małże. Powoli tracił zdrowie, nie była to wszak robota
dla już czterdziestolatka. Z czasem nabył kuter i chciał robić to
samo, ale na własny rachunek. I znów pech w biznesie – podczas
pierwszego rejsu został staranowany przez duży statek, omal nie stracił życia
(za to zginął jego załogant). Stwierdzono utratę zdrowia, przysądzono mu
dożywotnią rentę płatną przez winnego armatora. Głównie z niej się teraz utrzymuje
(nie jest mała).
Alek
nadal mieszka w V., posiada tam dom jednorodzinny wzniesiony w technologii,
nomen omen, tzw. kanadyjskiej. Obecnie jego partnerką życiową jest pani A.,
też pochodząca z Polski (ślubu chyba nie mają).
W Polsce
Ali pozostawił narzeczoną, zakochaną w nim R. W Kanadzie ożenił
się z P. (również Polką tam przebywającą), która jednak szybko od niego
odeszła. W jakiś czas po rozwodzie ożenił się po raz drugi – z M.
(też emigrantką z Polski), ma z nią córkę, teraz już pełnoletnią.
Rozstali się, choć formalnie chyba nie są rozwiedzeni. Pani M. wyjechała z dzieckiem
do rodziny w C., a do Alka wprowadziła się pani A.
Hobby
Alka to własny dalekomorski jacht, którym lubi pływać. Jak widać, morze cały
czas go bardzo pociąga. Jednakowoż zdrowie mu już nie dopisuje – to wina długoletniego
nurkowania, tego niegdysiejszego wypadku morskiego oraz … dwóch pierwszych cyfr
numeru pesel.
Gdy
z kolegą ze studiów rozmawiamy o naszym kanadyjskim przyjacielu,
stwierdzamy, że chyba niewłaściwie postąpił nie powracając w 1981 r.
do kraju. W politykę czynnie się nie angażował, więc internowanie czy relegowanie
ze studiów doktoranckich na uniwersytecie by mu nie groziło. Miał już mieszkanie
(duże 2 pk) w Warszawie na Żoliborzu. W Polsce z pewnością byłby
teraz profesorem doktorem habilitowanym nauk ekonomicznych, autorem
podręczników akademickich, brylowałby w stacjach telewizyjnych, zapraszany
na rozmowy o polskiej i światowej gospodarce. Gościnnie wykładałby
też zapewne za granicą. My z kumplem bylibyśmy dumni mając takiego
przyjaciela, chwalilibyśmy się tą znajomością. Dużego apartamentu w Warszawie
też by się dorobił, a gdyby chciał, to i domu jednorodzinnego
(niekoniecznie w technologii kanadyjskiej).
I ożeniłby
się z R. Bo to naprawdę, wierzcie mi, niezwykle atrakcyjna dziewczyna
była.
PS.
Jak
łatwo się domyśleć, litery R, P, M, A są pierwszymi literami
imion kolejnych „kobiet życia” Alka, a litery C, V to z kolei pierwsze
litery nazw miast kanadyjskich. Choć bowiem niniejszy tekst „nadaję” z dalekiej
Warszawy, to jednak jest on także czytany przez naszych rodaków za Atlantykiem
(wiem to ze statystyki czytelniczej
bloga, do której mam dostęp jako autor), więc postanowiłem go nieco
„zakodować”. W dobie Internetu
świat to przecież globalna wioska.