Iwan Sołoniewicz
„Rosja w łagrze”
Ośrodek KARTA,
Dom Wydawniczy PWN Sp. z o.o., Warszawa 2013
Iwan
Sołoniewicz (1891-1953), Białorusin urodzony w Ciechanowcu (obecnie: Województwo Podlaskie, Powiat Wysokie Mazowieckie), całkowicie zasymilowany w państwowości,
narodowości i kulturze rosyjskiej, opowiada o swoich, syna oraz
brata, losach w radzieckim łagrze, szczegółowo opisuje przygotowania oraz
przebieg ucieczki z tego infernalnego przybytku.
Zarówno
autora, jak i jego brata, można określić mianem selfmademan. Do dość wysokiej pozycji społecznej w Rosji, a później
w ZSRR, doszli własnym staraniem, cierpiąc po drodze nieraz niedostatek i imając
się ciężkiej pracy fizycznej. Ostatecznie obaj zdobyli wyższe wykształcenie –
Iwan został dziennikarzem i działaczem sportowym, a jego brat Borys –
lekarzem. Są inteligentni, sprytni, wysportowani, sprawni i silni
fizycznie. Kilkunastoletni Jurij (syn Iwana) wdał się w ojca. W realiach
radzieckich początku lat 30-tych ub. wieku jakoś sobie radzą, na pewno
lepiej niż przeciętny grażdanin Sowietskowo
Sojuza.
Ale
przecież widzą, co się w ich kraju dzieje. Utopijna ekonomia, wielkie
marnotrawstwo sił i środków, krwawa dyktatura, współczesne niewolnictwo
(łagry), zsyłki, tragedia bezdomnych dzieci, kolektywizacja i zniszczenie
wsi oraz związana z tym głodowa śmierć milionów chłopów – wszystko to
przekonuje ich, że najwyższy czas stamtąd uciekać. Jednak udaje im się dopiero
za trzecim razem. Chyba wg przysłowia: do trzech razy sztuka. Pierwszą
próbę ucieczki sami przerwali z powodu nagłej choroby jednego z nich.
Drugą
próbę podjęli w 1933 r. Nie udała się z powodu zdrady jednego z uczestników
ucieczki (dokooptowanego do tej trójki). GPU cały czas trzymało rękę na pulsie
i aresztowało ich wszystkich już blisko fińskiej granicy. Można by rzec –
koronkowa, tajna operacja radzieckiej policji politycznej.
I tak
mieli szczęście – dekret o karze śmierci za próbę ucieczki z radzieckiego
„raju” został wydany nieco później, w 1934 r.
Wszyscy
trzej trafili do łagru z wyrokami wieloletniego pobytu. A tam z czasem
ustawili się całkiem nieźle, oczywiście jak na obozowo-radzieckie warunki. Nie
musieli harować jak inni, nie groziła im śmierć z głodu, Iwan i Borys
uzyskali dość wysokie pozycje w obozowej społeczności. Autor to wszystko
szczerze opisuje. Ale również dokładnie przedstawia tragiczną sytuację setek
tysięcy więźniów (w większości niewinnie skazanych), ich niewolniczą i często
bezsensowną pracę, śmierć z głodu, chłodu i przepracowania, tragiczny
los małoletnich więźniów. Sporo miejsca poświęca charakterystyce złowrogiej instytucji
GPU (poprzednika NKWD) i jego funkcjonariuszom.
W opisie
GUŁAGU-u autor jest więc bezsprzecznie prekursorem Sołżenicyna. Zważmy nadto,
iż przedstawia sytuację z lat 20-tych i pierwszej połowy lat 30-tych,
a więc jeszcze przed nastaniem w ZSRR tzw. Wielkiego Terroru
(lata 1937 i 1938) i przed równie okrutnym sterroryzowaniem
społeczeństwa przez władzę radziecką podczas drugiej wojny światowej i po
niej.
28 lipca
1934 r. wszyscy trzej podjęli trzecią, udaną już, próbę ucieczki do
Finlandii. Przez karelską tajgę przedzierali się jednak oddzielnie: Iwan z synem,
a Borys samotnie. Opisy ich perypetii czyta się jednym tchem.
Teraz
moja mała autorefleksja. Oczywiście nie żałuję czasu poświęconego lekturze, książkę tę szczerze Państwu polecam,
ale … niepotrzebnie podczas jej czytania tak bardzo się emocjonowałem. Ze zbyt
wielką sympatią odnosiłem się do autora. O jego osobie, pełnym życiorysie
(w tym losach następujących po ucieczce na Zachód) dużo dowiedziałem się
dopiero z Posłowia napisanego
przez p. Agnieszkę Knyt. Zamieszczone są tam m.in. cytaty z innych publikacji
Iwana Sołoniewicza, w których np. wyraża pogląd, iż nasz Mickiewicz i nasz
Sienkiewicz to białoruscy odszczepieńcy. Polski i Polaków autor bynajmniej
nie kochał. Pani Knyt informuje też, że największym powodzeniem „Rosja w łagrze”
cieszyła się w Niemczech hitlerowskich, była tam przez pewien czas
ulubioną lekturą samego Goebbelsa i miała kilka niemieckich wydań.
W Polsce
książka również się przed wojną ukazała, ale obecne jej wydanie przez KARTĘ i PWN
zostało poprawione ponownym przetłumaczeniem z oryginału i uzupełnieniem
o fragmenty wtedy pominięte.
Do
współczesnej redakcji książki żadnych uwag krytycznych nie mam. Cieszy duża
staranność wydania, w tym bezbłędność edycji (Bellono – naśladuj!). Ale nie byłbym sobą, gdybym jednego –
jedynego drobiażdżku nie wytknął. Na str. 369, w drugim akapicie od
góry, czytamy o dobrych wynikach rzutu dyskiem – na odległość 11 m. Przecież
to nonsens. Sołoniewicz zapewne pisał o wynikach pchnięcia kulą,
a w którymś tłumaczeniu to źle zinterpretowano. Ci sami „dyskobole”
skakali też przecież w dal 5 – 6 metrów, a więc byli dość sprawni
fizycznie.