sobota, 29 czerwca 2019

„Tajemnice marszałka Śmigłego-Rydza. Bohater, tchórz czy zdrajca?”. Autorzy: Sławomir Koper i Tymoteusz Pawłowski


Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski „Tajemnice marszałka Śmigłego-Rydza. Bohater, tchórz czy zdrajca?”
Wydawca TIME Spółka Akcyjna, Warszawa 2019

Bardzo dobrze, że ta książka się ukazała teraz – jest ona bowiem jak najbardziej na czasie. W tym roku obchodzimy 80-tą rocznicę tragicznego Września’39, którego polskim współreżyserem był właśnie marszałek Edward Śmigły-Rydz.

Na wstępie moje konieczne zastrzeżenie. Absolutnie nie odmawiam marszałkowi wielkiego i szczerego polskiego patriotyzmu, którego dowody dawał przez całe życie – od lat młodzieńczych, czyli czasów sprzed odzyskania niepodległości poczynając, a na tragicznej i tajemniczej śmierci w 1941 r. (?) kończąc.

W tytule książki autorzy zapisali trzy możliwe cechy osobowości Śmigłego, stawiając po nich znak zapytania, mimo iż jest to w zasadzie nieortograficzne (w tytułach, spisach treści, etc., żadnych kropek, wykrzykników czy znaków zapytania nie stawia się w zakończeniu tekstu). Ale tu ów znak interpunkcyjny można uznać za konieczny – autorzy zaakcentowali w ten sposób także i swoje wątpliwości, których przecież nie rozwiali. Zaprezentowali biografię marszałka, samemu czytelnikowi pozostawiając udzielenie odpowiedzi na te trzy tytułowe zapytania.
Będąc więc jednym z licznych (mam nadzieję) czytelników książki panów Sławomira Kopera i Tymoteusza Pawłowskiego, postaram się udzielić też swojej, oczywiście bardzo subiektywnej odpowiedzi. Podpartej jednak, proszę mi uwierzyć, dużą znajomością tzw. literatury przedmiotu.

A więc po kolei.

Czy bohater?
Oczywiście, że tak. Dawał tego dowody na froncie wschodnim I wojny światowej, i później, podczas wojny polsko-rosyjskiej w latach 1919 i 1920. Nie od razu został generałem, wcześniej jako liniowy, legionowy oficer dowodził żołnierzami w okopach, zasługując na kolejne gwiazdki na pagonach. Bohaterstwem było kierowanie Polską Organizacją Wojskową, jak również udane dowodzenie odwrotem polskich wojsk spod Kijowa w 1920 r. O wszystkim tym (i nie tylko o tym) przeczytamy w popularno-naukowej książce, zredagowanej w sposób przystępny i przyciągający uwagę czytelnika.
No dobrze – bohater. Ale czy bohaterstwo, jak zresztą wiele innych atrybutów, nie posiada nieraz dwóch stron medalu? Swego czasu marszałek Piłsudski przestrzegał swoich generałów przed wariantem wojny Polski z Niemcami i ZSRR równocześnie. Wówczas – jak się wyraził – ostatnią bitwę takiej wojny stoczycie w Warszawie na Placu Saskim z szablami w dłoniach. Byłby to, przyznacie Państwo, czyn niezwykle romantyczny i bohaterski. Ale czy mądry? Twierdzę, iż absolutnie nie. Niestety, ponura przepowiednia marszałka Piłsudskiego się spełniła – tak można bowiem określić bohaterską obronę stolicy po dniu 17 września 1939 r., gdy politycznie wszystko stało się już jasne. Uważam marszałka Śmigłego-Rydza za głównego odpowiedzialnego (po stronie polskiej, oczywiście) za doprowadzenie do tamtej narodowej katastrofy. Odpowiedzialnego militarnie i politycznie. Militarnie, ponieważ – mając pod swoimi rozkazami służby wywiadowcze – nie uwzględnił ani realności sojuszu Hitlera ze Stalinem, ani faktu, iż nasi alianci zachodni już w maju 1939 r. postanowili – w przypadku ataku Niemiec na Polskę – nie spieszyć się z odciążającą nas ofensywą. Politycznie, ponieważ to marszałek Śmigły-Rydz już od stycznia 1939 r. faktycznie przejął kontrolę nad polską polityką zagraniczną, czyniąc ministra Becka wykonawcą swoich poleceń (marszałkowi dopomógł w tym prezydent Mościcki). Wiążąc się wtedy z Anglią sojuszem polityczno-wojskowym Polska postawiła na kurs konfrontacyjny z Niemcami. A przecież nie musiała. Hitler wręcz zabiegał o antyradziecki pakt z Polską.

Czy tchórz?
Oczywiście, że nie. Zarzut tchórzostwa wysuwany jest marszałkowi Śmigłemu z powodu opuszczenia walczących polskich wojsk we wrześniu 1939 r. i przekroczenia, wraz z rządem, granicy rumuńskiej. Śmigły uczynił to jednak tylko z powodu swej, jak już powyżej nadmieniłem, dużej politycznej naiwności. Liczył, że będzie równoprawnym partnerem w naczelnym dowództwie wojsk alianckich. Nie wziął tylko (bagatela!) pod uwagę braku własnych aktywów – nie dowodził już kilkoma polskimi armiami liczącymi łącznie ponad milion żołnierzy. Ponadto obecność Śmigłego we Francji przypominałaby aliantom o ich wiarołomności, a ci potrzebowali wtedy już tylko co najwyżej tzw. junior-partnera, a jeszcze lepiej – posłusznego wykonawcy (którym, w gruncie rzeczy, został generał Władysław Sikorski).
Reasumując, marszałek Śmigły-Rydz opuścił Polskę bynajmniej nie powodowany tchórzostwem, lecz błędnymi politycznymi kalkulacjami.

Czy zdrajca?
Nie stawiając kropki nad „i” autorzy piszą o względnej swobodzie poruszania się Śmigłego na Węgrzech (po ucieczce z miejsca internowania w Rumunii), o jego zamieszkaniu jesienią 1941 r. w okupowanej Warszawie w dzielnicy niemieckiej, wreszcie o dziwnym rozkazie uderzenia na Sowietów, który por. Szadkowski przywiózł gen. Andersowi od (rzekomo) Stefana Witkowskiego – tak jakby komendant Muszkieterów był władny wydać taki rozkaz głównodowodzącemu polskiego wojska w ZSRR. A przecież wcześniej porucznik Szadkowski (autorzy się mylą, jego awans na rotmistrza, czyli kapitana, nie został zatwierdzony) został osobiście odprawiony przez marszałka Śmigłego, a na linię frontu niemiecko-radzieckiego dotarł z pomocą Niemców.
A zatem – czy zdrajca? Z formalnego, „koalicyjnego” punktu widzenia – zapewne tak, choć dokumentów (tak upragnionych przez profesorów historii) na to brak. Tylko poszlaki – za to bardzo poważne z uwagi na osobę marszałka, który w latach 1940 i 1941 musiał przecież być w kręgu zainteresowań wszelkich służb wywiadowczych państw uczestniczących w wojnie. To nie jakiś tam generał, lecz marszałek – były wódz naczelny i były przywódca państwa (oficjalnie druga osoba w państwie). W wywiadach Niemiec i Węgier (a Węgry były wszak sojusznikiem Niemiec) nie pracowali durnie i na pewno nie pozwolono by Śmigłemu poruszać się swobodnie, choć incognito, po Węgrzech  i Generalnym Gubernatorstwie, gdyby ten nie podjął się realizacji jakiegoś wspólnego z Abwehrą przedsięwzięcia. Najpóźniej jesienią 1941 r. zostałby aresztowany przez Niemców, którzy wtedy odtrąbiliby swój wielki sukces (analogicznie jak to miało miejsce latem 1943 r. po aresztowaniu generała Grota). Gdyby tak więc dokładnie poszperać w archiwach węgierskich  czy niemieckich, to przypuszczam, że odpowiednie „kwity” potwierdzające proniemiecką orientację Śmigłego w 1941 r. by się odnalazły.
Ale może jednak nie zdrajca, lecz szczery polski patriota wiedziony racją stanu – tak jak ją Śmigły (i nie tylko on!) rozumiał w drugiej połowie 1941 r. Wydawało się wówczas, iż ZSRR już przegrał wojnę (radziecka kontrofensywa pod Moskwą miała miejsce dopiero w grudniu). Należało więc szybko ratować co się da, a nie skazywać polskiego narodu na degradację i biologiczne wyniszczenie. Niewykluczone, że Śmigły pragnął też w ten sposób odkupić swoją winę z 1939 r. – naprawić błąd lekkomyślnego i naiwnego przyzwolenia Anglii na wciągnięcie Polski do antyniemieckiego sojuszu.
Proponuję teraz zatrzymać się w czasie na jesieni 1941 r. i na chwilę zapomnieć o dalszym przebiegu II wojny światowej. Hitler był przecież o krok od zwycięstwa nad ZSRR. USA jeszcze nie przystąpiły do wojny. Naprawdę wiele wskazywało (nawet jeszcze w 1942 r.) na wygraną Niemiec. W takim wariancie tylko pokojowe ułożenie się z Niemcami dawało Polsce i Polakom jakieś szanse przetrwania. Oczywiście musiałoby ono zostać podparte naszym czynem zbrojnym, czyli walką u boku Wehrmachtu.

Odpowiedziawszy w ten sposób na trzy pytania, które postawili autorzy, pozwolę sobie napisać o ich książce jeszcze parę zdań. Panowie autorzy oczywiście prawidłowo określili nazwisko tytułowego bohatera (Śmigły-Rydz, a nie Rydz-Śmigły, jak błędnie stoi nawet w encyklopediach), ale już niewłaściwie to uzasadnili, tj. tylko zwyczajowym dodaniem konspiracyjnego pseudonimu. Poza tym w całej treści książki, gdy używają wyłącznie pierwszego członu nazwiska, zapisują go (niepotrzebnie) w cudzysłowie: „Śmigły”. A przecież obywatel Edward Rydz dokonał najpierw formalnego dodania pseudonimu do nazwiska, które brzmiało wówczas Rydz-Śmigły, a następnie, po latach, (również formalnego) przestawienia członów tego nazwiska, przesuwając pseudonim na miejsce pierwsze. I tak się odtąd sam podpisywał, tak też stało w oficjalnych rządowych dokumentach, co autorzy mogli sprawdzić – w przywołanej przez nich w bibliografii – pracy Marka Jabłonowskiego i Piotra Staweckiego (też omówionej na moim blogu, proszę zerknąć do katalogu tej czytelni).

Pewnego smaczku nadają lekturze fragmenty dotyczące prywatnego życia marszałka Śmigłego-Rydza, głównie te odnoszące się do jego pochodzenia oraz małżeństwa (jeśli to drugie w ogóle zostało formalnie zawarte). Ale cóż, osoby z politycznego Olimpu nie mają prawa do zachowania na zawsze intymności – w jakiś czas po ich śmierci badacze dotrą i do najbardziej prywatnych sfer ich życia. Zresztą bardzo słusznie, gdyż jest to konieczna cena sławy i popularności. Nieco treści książki autorzy poświęcili więc także osobie żony marszałka, w której był on na zabój zakochany. Jawi się ona jako femme fatale, a ich pożycie małżeńskie mogło uwzględniać również niestandardowe zachowania. Cóż, on wszak był także wysublimowanym artystą, a ona – energiczną, wyemancypowaną i atrakcyjną kobietą. Gdyby tak jeszcze, celem rozwikłania ich słodkich tajemnic, można by było wykorzystać wehikuł czasu i nająć detektywa Damiana Petrowa z paradokumentalnego serialu „Zdrady” w TV Polsat Cafe… Żartuję oczywiście.

W zakończeniu książki autorzy apelują o dokonanie ekshumacji zwłok marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza z grobu na warszawskich Powązkach, w celu wyjaśnienia przyczyny jego zgonu (podobnie jak to miało miejsce w roku 2009 w odniesieniu do generała Władysława Sikorskiego). Pomysł bardzo dobry – z zastrzeżeniem, iż taka ekshumacja nie została już wcześniej (po wojnie) przeprowadzona przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, z pogwałceniem administracyjnych procedur (brak formalnej decyzji, zwłoki mogły zostać później podmienione lub w ogóle niezwrócone do grobu).

Osoby, które w miarę regularnie zaglądają do tego blogu, wiedzą, że osoba marszałka Śmigłego-Rydza oraz wrzesień 1939 r. to tematy bardzo mnie interesujące i dość często tu podejmowane. Oprócz zatem gorąco dziś Państwu polecanej książki Sławomira Kopera i Tymoteusza Pawłowskiego, oraz już powyżej wspomnianego opracowania Marka Jabłonowskiego i Piotra Staweckiego, nadmieniam, że warto także sięgnąć po - wcześniej tu omówione - lektury autorstwa Marka Gałęzowskiego, Radosława Golca, Grzegorza Górskiego, Cezarego Leżeńskiego, Roberta Michulca, Marco Patricelliego, Tymoteusza Pawłowskiego, Jerzego Rostkowskiego, Władysława Studnickiego, Pawła Wieczorkiewicza, Lecha Wyszczelskiego i Piotra Zychowicza (wymienieni w porządku alfabetycznym wg nazwisk). Ich opisy można łatwo odnaleźć korzystając z katalogu tej naszej czytelni książek historycznych.

I jeszcze kilka moich grymasów edytorskich (choć nie tylko).

Str. 74, wiersz 5 od góry. Wydaje mi się, iż rzekł tak nie ambasador angielski, lecz francuski minister spraw zagranicznych, i nie po stłumieniu powstania styczniowego, lecz listopadowego („Porządek znów panuje w Warszawie”).

Str. 180, wiersze 1 i 2 od dołu, cyt. „W Warszawie miano świadomość, że w razie wojny z III Rzeszą, Polskę zaatakuje Rosja (…)”. 
Oj, oj, oj, gdyby taką świadomość rzeczywiście miano… (!!!) Panie Sławomirze i Panie Tymoteuszu, że też aż tak się Wam „wypsnęło”!!! Chyba że mieliście Panowie na myśli tylko Władysława Studnickiego, Stanisława Cata-Mackiewicza, Stanisława Swianiewicza , i jeszcze paru rozsądnych polskich obywateli. W takim razie - przepraszam.

Str. 199, wiersz 11 od dołu. W sformułowanie (cyt.) „związany z etosem polskim” wkradł się błąd logiczny. Najpewniej chodzi tu o element etniczny, a nie o „etos”. Być może autorzy napisali „etnos”, co przez redaktora wydawnictwa zostało uznane (słusznie) za niegramatyczne i poprawione (już niesłusznie, bo nielogicznie) na „etos”.

Str. 211, wiersz 4 od góry. Wyraz „demilitaryzacji” należy zastąpić wyrazem „remilitaryzacji”. Chodzi tam przecież o remilitaryzację Niemiec w drugiej połowie lat 30-tych.

Str. 269, cały dolny akapit. Autorzy piszą o ew. wypowiedzeniu przez Polskę wojny Sowietom w następstwie ich agresji dn. 17 września 1939 r. Uważam, że dużo by wtedy zależało od dyplomatycznej redakcji tekstu oświadczenia Rządu i Prezydenta Rzeczypospolitej. Nie musiałoby przecież paść tam sformułowanie „o wypowiedzeniu wojny”, lecz „o zaistnieniu stanu wojny” – na skutek radzieckiej agresji, niczym przez Polskę niesprowokowanej. Przecież Hitler też napadł na Polskę nie wypowiedziawszy wojny, to Polska ogłosiła istnienie stanu wojny z Niemcami, ale przecież nikt w Europie (poza Goebbelsem) ani przez chwilę nie uznał nas za agresora.

Str. 275, wiersze 9-12 od dołu. Już powyżej napisałem, iż to mrzonki Śmigłego. Powinien był przewidzieć, a przynajmniej choćby poważnie rozważyć, nierealność transferu rządu, swojej osoby i oddziałów wojskowych przez Rumunię do Francji. Nie był wszak tylko politykiem. Jako naczelny wódz miał pod sobą wojskowe służby wywiadowcze. Podlegały mu również, poprzez psio mu posłusznego premiera, służby tzw. cywilne (policyjne).