Sławomir Koper,
Tymoteusz Pawłowski „Tajemnice marszałka Śmigłego-Rydza. Bohater, tchórz czy zdrajca?”
Wydawca TIME Spółka
Akcyjna, Warszawa 2019
Bardzo
dobrze, że ta książka się ukazała teraz – jest ona bowiem jak najbardziej na
czasie. W tym roku obchodzimy 80-tą rocznicę tragicznego Września’39, którego
polskim współreżyserem był właśnie marszałek Edward Śmigły-Rydz.
Na
wstępie moje konieczne zastrzeżenie. Absolutnie nie odmawiam marszałkowi
wielkiego i szczerego polskiego patriotyzmu, którego dowody dawał przez
całe życie – od lat młodzieńczych, czyli czasów sprzed odzyskania
niepodległości poczynając, a na tragicznej i tajemniczej śmierci w 1941 r. (?)
kończąc.
W tytule
książki autorzy zapisali trzy możliwe cechy osobowości Śmigłego, stawiając po
nich znak zapytania, mimo iż jest to w zasadzie nieortograficzne (w tytułach, spisach treści, etc.,
żadnych kropek, wykrzykników czy znaków zapytania nie stawia się w zakończeniu
tekstu). Ale tu ów znak interpunkcyjny można uznać za konieczny – autorzy zaakcentowali
w ten sposób także i swoje wątpliwości, których przecież nie
rozwiali. Zaprezentowali biografię marszałka, samemu czytelnikowi pozostawiając
udzielenie odpowiedzi na te trzy tytułowe zapytania.
Będąc
więc jednym z licznych (mam nadzieję) czytelników książki panów Sławomira Kopera
i Tymoteusza Pawłowskiego, postaram się udzielić też swojej, oczywiście bardzo
subiektywnej odpowiedzi. Podpartej jednak, proszę mi uwierzyć, dużą znajomością
tzw. literatury przedmiotu.
A więc
po kolei.
Czy
bohater?
Oczywiście,
że tak.
Dawał tego dowody na froncie wschodnim I wojny światowej, i później,
podczas wojny polsko-rosyjskiej w latach 1919 i 1920. Nie od razu
został generałem, wcześniej jako liniowy, legionowy oficer dowodził żołnierzami
w okopach, zasługując na kolejne gwiazdki na pagonach. Bohaterstwem było
kierowanie Polską Organizacją Wojskową, jak również udane dowodzenie odwrotem
polskich wojsk spod Kijowa w 1920 r. O wszystkim tym (i nie
tylko o tym) przeczytamy w popularno-naukowej książce, zredagowanej w sposób
przystępny i przyciągający uwagę czytelnika.
No
dobrze – bohater. Ale czy bohaterstwo, jak zresztą wiele innych atrybutów, nie posiada
nieraz dwóch stron medalu? Swego czasu marszałek Piłsudski przestrzegał swoich
generałów przed wariantem wojny Polski z Niemcami i ZSRR równocześnie.
Wówczas – jak się wyraził – ostatnią bitwę takiej wojny stoczycie w Warszawie
na Placu Saskim z szablami w dłoniach. Byłby to, przyznacie Państwo,
czyn niezwykle romantyczny i bohaterski. Ale czy mądry? Twierdzę, iż
absolutnie nie. Niestety, ponura przepowiednia marszałka Piłsudskiego się
spełniła – tak można bowiem określić bohaterską obronę stolicy po dniu 17 września
1939 r., gdy politycznie wszystko stało się już jasne. Uważam marszałka
Śmigłego-Rydza za głównego odpowiedzialnego (po stronie polskiej, oczywiście)
za doprowadzenie do tamtej narodowej katastrofy. Odpowiedzialnego militarnie i politycznie.
Militarnie, ponieważ – mając pod swoimi rozkazami służby wywiadowcze – nie uwzględnił
ani realności sojuszu Hitlera ze Stalinem, ani faktu, iż nasi alianci zachodni
już w maju 1939 r. postanowili – w przypadku ataku Niemiec na
Polskę – nie spieszyć się z odciążającą nas ofensywą. Politycznie,
ponieważ to marszałek Śmigły-Rydz już od stycznia 1939 r. faktycznie
przejął kontrolę nad polską polityką zagraniczną, czyniąc ministra Becka
wykonawcą swoich poleceń (marszałkowi dopomógł w tym prezydent Mościcki). Wiążąc
się wtedy z Anglią sojuszem polityczno-wojskowym Polska postawiła na kurs
konfrontacyjny z Niemcami. A przecież nie musiała. Hitler wręcz
zabiegał o antyradziecki pakt z Polską.
Czy
tchórz?
Oczywiście,
że nie.
Zarzut tchórzostwa wysuwany jest marszałkowi Śmigłemu z powodu opuszczenia
walczących polskich wojsk we wrześniu 1939 r. i przekroczenia, wraz z rządem,
granicy rumuńskiej. Śmigły uczynił to jednak tylko z powodu swej, jak już powyżej
nadmieniłem, dużej politycznej naiwności. Liczył, że będzie równoprawnym
partnerem w naczelnym dowództwie wojsk alianckich. Nie wziął tylko
(bagatela!) pod uwagę braku własnych aktywów – nie dowodził już kilkoma
polskimi armiami liczącymi łącznie ponad milion żołnierzy. Ponadto obecność Śmigłego
we Francji przypominałaby aliantom o ich wiarołomności, a ci
potrzebowali wtedy już tylko co najwyżej tzw. junior-partnera, a jeszcze
lepiej – posłusznego wykonawcy (którym, w gruncie rzeczy, został generał Władysław
Sikorski).
Reasumując,
marszałek Śmigły-Rydz opuścił Polskę bynajmniej nie powodowany tchórzostwem,
lecz błędnymi politycznymi kalkulacjami.
Czy
zdrajca?
Nie
stawiając kropki nad „i” autorzy piszą o względnej swobodzie poruszania
się Śmigłego na Węgrzech (po ucieczce z miejsca internowania w Rumunii),
o jego zamieszkaniu jesienią 1941 r. w okupowanej Warszawie w dzielnicy
niemieckiej, wreszcie o dziwnym rozkazie uderzenia na Sowietów, który por. Szadkowski
przywiózł gen. Andersowi od (rzekomo) Stefana Witkowskiego – tak jakby
komendant Muszkieterów był władny wydać taki rozkaz głównodowodzącemu polskiego
wojska w ZSRR. A przecież wcześniej porucznik Szadkowski (autorzy się mylą, jego awans na rotmistrza, czyli
kapitana, nie został zatwierdzony) został osobiście odprawiony przez
marszałka Śmigłego, a na linię frontu niemiecko-radzieckiego dotarł z pomocą
Niemców.
A zatem
– czy zdrajca? Z formalnego, „koalicyjnego” punktu widzenia – zapewne tak,
choć dokumentów (tak upragnionych przez profesorów historii) na to brak. Tylko poszlaki
– za to bardzo poważne z uwagi na osobę marszałka, który w latach
1940 i 1941 musiał przecież być w kręgu zainteresowań wszelkich służb
wywiadowczych państw uczestniczących w wojnie. To nie jakiś tam generał,
lecz marszałek – były wódz naczelny i były przywódca państwa (oficjalnie
druga osoba w państwie). W wywiadach Niemiec i Węgier (a Węgry
były wszak sojusznikiem Niemiec) nie pracowali durnie i na pewno nie pozwolono
by Śmigłemu poruszać się swobodnie, choć incognito, po Węgrzech i Generalnym Gubernatorstwie, gdyby ten
nie podjął się realizacji jakiegoś wspólnego z Abwehrą przedsięwzięcia.
Najpóźniej jesienią 1941 r. zostałby aresztowany przez Niemców, którzy wtedy
odtrąbiliby swój wielki sukces (analogicznie jak to miało miejsce latem 1943 r.
po aresztowaniu generała Grota). Gdyby tak więc dokładnie poszperać w archiwach
węgierskich czy niemieckich, to przypuszczam,
że odpowiednie „kwity” potwierdzające proniemiecką orientację Śmigłego w 1941 r.
by się odnalazły.
Ale
może jednak nie zdrajca, lecz szczery polski patriota wiedziony racją stanu –
tak jak ją Śmigły (i nie tylko on!) rozumiał w drugiej połowie 1941 r. Wydawało się
wówczas, iż ZSRR już przegrał wojnę (radziecka kontrofensywa pod Moskwą miała
miejsce dopiero w grudniu). Należało więc szybko ratować co się da, a nie
skazywać polskiego narodu na degradację i biologiczne wyniszczenie. Niewykluczone,
że Śmigły pragnął też w ten sposób odkupić swoją winę z 1939 r.
– naprawić błąd lekkomyślnego i naiwnego przyzwolenia Anglii na wciągnięcie
Polski do antyniemieckiego sojuszu.
Proponuję
teraz zatrzymać się w czasie na jesieni 1941 r. i na chwilę zapomnieć
o dalszym przebiegu II wojny światowej. Hitler był przecież o krok
od zwycięstwa nad ZSRR. USA jeszcze nie przystąpiły do wojny. Naprawdę wiele
wskazywało (nawet jeszcze w 1942 r.) na wygraną Niemiec. W takim
wariancie tylko pokojowe ułożenie się z Niemcami dawało Polsce i Polakom
jakieś szanse przetrwania. Oczywiście musiałoby ono zostać podparte naszym
czynem zbrojnym, czyli walką u boku Wehrmachtu.
Odpowiedziawszy
w ten sposób na trzy pytania, które postawili autorzy, pozwolę sobie napisać
o ich książce jeszcze parę zdań. Panowie autorzy oczywiście prawidłowo
określili nazwisko tytułowego bohatera (Śmigły-Rydz,
a nie Rydz-Śmigły, jak błędnie stoi nawet w encyklopediach), ale
już niewłaściwie to uzasadnili, tj. tylko zwyczajowym dodaniem
konspiracyjnego pseudonimu. Poza tym w całej treści książki, gdy używają wyłącznie
pierwszego członu nazwiska, zapisują go (niepotrzebnie) w cudzysłowie:
„Śmigły”. A przecież obywatel Edward Rydz dokonał najpierw formalnego
dodania pseudonimu do nazwiska, które brzmiało wówczas Rydz-Śmigły, a następnie,
po latach, (również formalnego) przestawienia członów tego nazwiska, przesuwając
pseudonim na miejsce pierwsze. I tak się odtąd sam podpisywał, tak też stało
w oficjalnych rządowych dokumentach, co autorzy mogli sprawdzić – w przywołanej
przez nich w bibliografii – pracy Marka Jabłonowskiego i Piotra
Staweckiego (też omówionej na moim blogu,
proszę zerknąć do katalogu tej czytelni).
Pewnego
smaczku nadają lekturze fragmenty dotyczące prywatnego życia marszałka Śmigłego-Rydza,
głównie te odnoszące się do jego pochodzenia oraz małżeństwa (jeśli to drugie w ogóle
zostało formalnie zawarte). Ale cóż, osoby z politycznego Olimpu nie mają
prawa do zachowania na zawsze intymności – w jakiś czas po ich śmierci
badacze dotrą i do najbardziej prywatnych sfer ich życia. Zresztą bardzo słusznie,
gdyż jest to konieczna cena sławy i popularności. Nieco treści książki
autorzy poświęcili więc także osobie żony marszałka, w której był on na
zabój zakochany. Jawi się ona jako femme fatale, a ich pożycie małżeńskie
mogło uwzględniać również niestandardowe zachowania. Cóż, on wszak był także wysublimowanym
artystą, a ona – energiczną, wyemancypowaną i atrakcyjną kobietą. Gdyby tak jeszcze, celem rozwikłania ich słodkich
tajemnic, można by było wykorzystać wehikuł czasu i nająć detektywa Damiana
Petrowa z paradokumentalnego serialu „Zdrady” w TV Polsat Cafe… Żartuję
oczywiście.
W zakończeniu
książki autorzy apelują o dokonanie ekshumacji zwłok marszałka Edwarda
Śmigłego-Rydza z grobu na warszawskich Powązkach, w celu wyjaśnienia
przyczyny jego zgonu (podobnie jak to miało miejsce w roku 2009 w odniesieniu
do generała Władysława Sikorskiego). Pomysł bardzo dobry – z zastrzeżeniem,
iż taka ekshumacja nie została już wcześniej (po wojnie) przeprowadzona przez Urząd
Bezpieczeństwa Publicznego, z pogwałceniem administracyjnych procedur (brak
formalnej decyzji, zwłoki mogły zostać później podmienione lub w ogóle niezwrócone
do grobu).
Osoby,
które w miarę regularnie zaglądają do tego blogu, wiedzą, że osoba
marszałka Śmigłego-Rydza oraz wrzesień 1939 r. to tematy bardzo mnie interesujące
i dość często tu podejmowane. Oprócz zatem gorąco dziś Państwu polecanej
książki Sławomira Kopera i Tymoteusza Pawłowskiego, oraz już powyżej
wspomnianego opracowania Marka Jabłonowskiego i Piotra Staweckiego, nadmieniam,
że warto także sięgnąć po - wcześniej tu omówione - lektury autorstwa Marka
Gałęzowskiego, Radosława Golca, Grzegorza Górskiego, Cezarego Leżeńskiego,
Roberta Michulca, Marco Patricelliego, Tymoteusza Pawłowskiego, Jerzego
Rostkowskiego, Władysława Studnickiego, Pawła Wieczorkiewicza, Lecha Wyszczelskiego
i Piotra Zychowicza (wymienieni w porządku
alfabetycznym wg nazwisk). Ich opisy można łatwo odnaleźć korzystając
z katalogu tej naszej czytelni książek historycznych.
I jeszcze
kilka moich grymasów edytorskich (choć nie tylko).
Str. 74,
wiersz 5 od góry. Wydaje mi się, iż rzekł tak nie ambasador angielski,
lecz francuski minister spraw zagranicznych, i nie po stłumieniu powstania
styczniowego, lecz listopadowego („Porządek znów panuje w Warszawie”).
Str. 180,
wiersze 1 i 2 od dołu, cyt. „W Warszawie miano świadomość,
że w razie wojny z III Rzeszą, Polskę zaatakuje Rosja (…)”.
Oj, oj, oj, gdyby taką świadomość rzeczywiście miano… (!!!) Panie Sławomirze i Panie Tymoteuszu, że też aż tak się Wam „wypsnęło”!!! Chyba że mieliście Panowie na myśli tylko Władysława Studnickiego, Stanisława Cata-Mackiewicza, Stanisława Swianiewicza , i jeszcze paru rozsądnych polskich obywateli. W takim razie - przepraszam.
Oj, oj, oj, gdyby taką świadomość rzeczywiście miano… (!!!) Panie Sławomirze i Panie Tymoteuszu, że też aż tak się Wam „wypsnęło”!!! Chyba że mieliście Panowie na myśli tylko Władysława Studnickiego, Stanisława Cata-Mackiewicza, Stanisława Swianiewicza , i jeszcze paru rozsądnych polskich obywateli. W takim razie - przepraszam.
Str. 199,
wiersz 11 od dołu. W sformułowanie (cyt.) „związany z etosem
polskim” wkradł się błąd logiczny. Najpewniej chodzi tu o element etniczny, a nie o „etos”. Być może autorzy napisali „etnos”, co przez
redaktora wydawnictwa zostało uznane (słusznie) za niegramatyczne
i poprawione (już niesłusznie, bo nielogicznie) na „etos”.
Str. 211,
wiersz 4 od góry. Wyraz „demilitaryzacji” należy zastąpić wyrazem
„remilitaryzacji”. Chodzi tam przecież o remilitaryzację Niemiec
w drugiej połowie lat 30-tych.
Str. 269,
cały dolny akapit. Autorzy piszą o ew. wypowiedzeniu przez Polskę
wojny Sowietom w następstwie ich agresji dn. 17 września 1939 r.
Uważam, że dużo by wtedy zależało od dyplomatycznej redakcji tekstu oświadczenia
Rządu i Prezydenta Rzeczypospolitej. Nie musiałoby przecież paść tam
sformułowanie „o wypowiedzeniu wojny”, lecz „o zaistnieniu stanu
wojny” – na skutek radzieckiej agresji, niczym przez Polskę niesprowokowanej.
Przecież Hitler też napadł na Polskę nie wypowiedziawszy wojny, to Polska
ogłosiła istnienie stanu wojny z Niemcami, ale przecież nikt w Europie
(poza Goebbelsem) ani przez chwilę nie uznał nas za agresora.
Str. 275,
wiersze 9-12 od dołu. Już powyżej napisałem, iż to mrzonki Śmigłego. Powinien
był przewidzieć, a przynajmniej choćby poważnie rozważyć, nierealność
transferu rządu, swojej osoby i oddziałów wojskowych przez Rumunię do
Francji. Nie był wszak tylko politykiem. Jako naczelny wódz miał pod sobą
wojskowe służby wywiadowcze. Podlegały mu również, poprzez psio mu posłusznego
premiera, służby tzw. cywilne (policyjne).