Witold
Mołodyński „Bieszczadzkie okupacje 1939-1945”. Wydanie II poszerzone
Wydawnictwo
Książkowe „Carpathia” sp. z o.o., Rzeszów 2017
Dziś
powróćmy do nostalgicznych wspomnień pana Witolda (ur. w 1928 r.). Parę koniecznych a ciepłych słów
o autorze zamieściłem w zakończeniu poprzedniego wpisu na blogu.
Ostatnio
tu omawiana jego książka doprowadziła nas do lata roku 1939.
A w dniach
1 i 17 września 1939 r., jak wiemy, historia gwałtownie
przyspieszyła. Szczególnie stało się to widoczne na terenach, na których
mieszkał autor z rodzicami. Ustrzyki Dolne wraz z częścią ziem
przyległych przechodziły w latach 1939-51 kilkakrotnie z rąk do rąk, co
każdorazowo łączyło się z dużymi, tragicznymi i nieodwracalnymi
zmianami etnicznymi.
Po
kilkutygodniowej niemieckiej okupacji jesienią 1939 r. zniknęli dość
liczni bieszczadzcy Niemcy mieszkający tu od pokoleń. Okupant znalazł dla nich
lepsze miejsce osiedlenia – głównie w Poznańskiem włączonym do Rzeszy, po
wyrzuceniu Polaków z domów i gospodarstw. Przesiedlenie bieszczadzkich
Niemców było wynikiem realizacji porozumienia pomiędzy III Rzeszą a ZSRR
– układu z dn. 28 września 1939 r. o przyjaźni i granicy.
Traktat ten przyznawał ZSRR 51% przedwojennego terytorium Polski, w tym
m.in. właśnie małą ojczyznę autora, oraz przewidywał przesiedlenie stąd Niemców,
którzy nagle znaleźli się „po stronie radzieckiej”.
Trwająca
następnych kilkanaście miesięcy (do lata 1941 r.) pierwsza okupacja
radziecka spowodowała ubytek przede wszystkim polskiej inteligencji zsyłanej w głąb
ZSRR – na Syberię i do Kazachstanu. Rodzinę autora ominęło to, ponieważ
jego ojciec był cenionym i potrzebnym pracownikiem technicznym miejscowej
rafinerii ropy naftowej. Gwoli sprawiedliwości należy jednak dodać, iż radziecki
okupant wywoził również miejscowych Żydów i Rusinów – konkretnie tych
spośród nich, których uznał za społecznie niepożądanych podczas instalacji
nowego ustroju.
Druga
okupacja niemiecka, trwająca aż do lata 1944 r., przyniosła z kolei Holokaust
– zagładę licznej społeczności żydowskiej w Bieszczadach. W tym
czasie uaktywnili się też ukraińscy nacjonaliści, przeciwko którym Polacy
utworzyli samoobronę oraz korzystali z opieki żołnierzy i policjantów
niemieckich, jak też uzyskali ochronę ze strony czasowo tu stacjonujących oddziałów
węgierskich. Rodzina autora w obawie o życie musiała jednak opuścić
dom we wsi Brzegi Dolne i przenieść się do pobliskich Ustrzyk Dolnych.
Druga
okupacja radziecka to ciąg dalszy utarczek z banderowcami, oraz – przede
wszystkim - obawa przed staniem się na zawsze obywatelami ZSRR. Przygotowania
do repatriacji z tych terenów do Polski, głównie na tzw. ziemie
odzyskane. Należy bowiem pamiętać, iż rejon dolnoustrzycki (niżnoustrickij rajon) w latach
1944-1951 należał do Ukraińskiej SRR. Polskie były tylko tereny po zachodniej
stronie Sanu. W 1951 r. rejon dolnoustrzycki (o obszarze 480 km kw.)
powrócił do Polski – w zamian za 480 km. kw., o które
uszczuplono nasze ówczesne województwo lubelskie (zachodnia część miasteczka
Sokal, Krystynopol, Bełz, i okolice). Podstawę prawną stanowiła umowa z dnia
15 lutego 1951 r. o zamianie odcinków terytoriów państwowych,
zawarta pomiędzy Rzecząpospolitą Polską a Związkiem Socjalistycznych
Republik Radzieckich (Dz.U. z 1952 r. Nr 11, poz. 63).
W efekcie
polskość Ustrzyk Dln. i okolic skutecznie na kilka lat wyeliminowano,
a ich dzisiejsi polscy mieszkańcy to już nie są potomkowie ludzi (poza
nielicznymi wyjątkami), wśród których żyła rodzina autora. Polacy bowiem w powojennych
latach 40. zostali stąd repatriowani, natomiast żyjący tu Rusini
zamieszkiwali tylko do 1951 r., kiedy to z kolei ich stąd wysiedlono
- przenosząc w głąb Ukraińskiej SRR.
Ci drudzy
uniknęli w ten sposób Akcji „Wisła” przeprowadzonej w 1947 r. w polskich
Bieszczadach. Za to nie uszli ówczesnym, powojennym, stalinowskim represjom. Na
radzieckiej Ukrainie NKWD zwalczało wszelkie przejawy i pozostałości
ukraińskiego nacjonalizmu. Żołnierze UPA (ci nieliczni, którzy nie polegli w walkach,
bądź pojmani - nie zostali rozstrzelani) zasilili syberyjskie łagry, często
dożywotnio. Ich tragiczny los opisuje m.in. Aleksander Sołżenicyn
w „Archipelagu Gułag”. Trudno jednak ukryć Schadenfreude, znając ich wcześniejsze
„wyczyny” wobec cywilnej ludności polskiej.
Obecni
mieszkańcy Powiatu Bieszczadzkiego (jego części po wschodniej stronie Sanu) to w znacznej
mierze potomkowie przesiedlonych tu w 1951 r. Polaków z Sokalszczyzny
(nie wszystkich jednak, gdyż większość z nich skierowano wówczas na
poniemieckie ziemie tzw. odzyskane).
Tyle
gwoli niezbędnej historycznej dygresji. Powróćmy do omawiania lektury książki p. Witolda
Mołodyńskiego.
W strasznych
latach 1939-1945 autor (przypominam: rocznik 1928)
dorastał. Po ukończeniu szkoły podstawowej rozpoczął pracę w rafinerii
ropy naftowej, co uchroniło go przed wywózką na roboty do Niemiec, a rodzinie
dało dodatkowy przydział żywności. Młody chłopak złapał też żyłkę do
majsterkowania oraz nabył spryt handlu wymiennego, które to umiejętności w warunkach
powszechnych niedoborów okupacyjnych były na wagę złota. W zasadzie na
równi z ojcem zarabiał na utrzymanie matki i dwojga młodszego
rodzeństwa.
Wszystko
to p. Witold Mołodyński chronologicznie, rok po roku, opisuje. Nie
ogranicza się do dziejów rodziny, ale przedstawia też losy bliższych i dalszych
znajomych, w zasadzie całej społeczności wsi Brzegi Dolne oraz miasteczka
Ustrzyki Dolne. Nadmienia również o wydarzeniach rozgrywających się w nieco
dalszej okolicy, pisze m.in. o mordzie na żydowskich mieszkańcach
Lutowisk. Snuje również ciekawe rozważania osobiste nt. historii. Między
innymi interesujący i nie pozbawiony słuszności jest jego przypis nr 97
na str. 145, traktujący o niewykorzystaniu w grudniu 1941 r.
przez gen. Sikorskiego, podczas wizyty w Moskwie, możliwości
wynegocjowania korzystniejszej wschodniej granicy Polski.
Autor
wkracza więc tu na chwilę na pole historii tzw. alternatywnej. Przyznając
mu ostrożnie rację wątpię jednak, czy Stalin latem 1944 r. honorowałby
takie, mniej korzystne dla ZSRR, ewentualne porozumienie z grudnia
1941 r. Zapewne znalazłby tysiąc pretekstów, aby od niego odstąpić oraz ustalić
granicę polsko-radziecką tak, jak to faktycznie uczynił.
Książkę
wzbogacają liczne fotografie zachowane w zbiorach rodziny autora i jego
przyjaciół. Wraz z lekturą wspomnień pomogą nam one wyobrazić sobie świat,
który – jak go określiłem w poprzednim wpisie na blogu – had gone with the wind of history.
Z tym jednak zastrzeżeniem, że o ile pierwsza część wspomnień
dotyczyła życia autora w latach 1928-1939, a więc w czasach
pokoju i postępującej stabilizacji, to ta druga (dziś omawiana) odnosi się
już do opisu spustoszeń dokonywanych przez huragan historii, a bezpośrednio
i „na żywo” obserwowanych przez p. Witolda Mołodyńskiego.