Wszystkim Moim Czytelnikom (z obu stron Atlantyku) życzę samych
pomyślności w Nowym 2018 Roku (a przedtem udanej imprezy
sylwestrowej). Niech nadchodzący rok 2018 będzie dla Was gorszy od 2019.,
dużo gorszy od 2020. i lat następnych, ale jednak znacznie lepszy od
aktualnie przemijającego 2017. Czyli życzę Wam stałego trendu wzrostu
pomyślności życiowych.
Dla pełnego zrozumienia i wizualizacji tych życzeń proszę sobie
teraz narysować wykres: na osi odciętych (x) wyznaczyć lata 2017, 2018,
2019, 2020, itd., a na osi rzędnych (y) pomyślność życiową
mierzoną materialnie i niematerialnie. Gwarantuję, że krzywa na rysunku wystrzeli
w górę jak … (nie będę świntuszył).
Jacek Komuda
„Samozwaniec”, tomy: I, II, III i IV.
Wydawnictwo
Fabryka Słów Sp. z o.o., Lublin 2009-2013.
Tytułowy
bohater tej czterotomowej powieści historycznej pana Jacka Komudy to Dymitr
Samozwaniec I. „Sprytny,
inteligentny i nieprzeciętnie zdolny” (tak
go określił prof. Zbigniew Wójcik w pracy pt. „Historia
powszechna. Wiek XVI-XVII”) mnich Griszka Otriepiew, który podał się
za cudem ocalonego w 1591 r. i następnie ukrytego Dymitra, syna
cara Iwana IV Groźnego, przedostatniego cara z dynastii Rurykowiczów.
Po
śmierci cara Iwana Groźnego w 1584 r. na tron moskiewski wstąpił jego
syn Fiodor. Ożenił się z Ireną, siostrą bojara Borysa Godunowa. Godunow
uzyskał przez to duży wpływ na rządy państwem, a po bezpotomnej śmierci
szwagra w 1598 r. koronował się na cara. Wcześniej jednak „coś trzeba
było zrobić” z innym żyjącym carskim synem, małoletnim Dymitrem, formalnym
kandydatem do tronu. Dzieciak został najprawdopodobniej skrytobójczo zamordowany
przez wysłańców Godunowa. Wg wersji oficjalnej sam poranił się śmiertelnie
podczas zabawy nożem w 1591 r.
Dymitr
Samozwaniec I uzyskał tron carski przy pomocy bojarów spiskujących
przeciwko Godunowowi oraz (przede wszystkim) dzięki akcji zbrojnej polskich i litewskich
interwentów. W Moskwie rządził jednak tylko niespełna rok: od lata 1605 r.
do wiosny 1606 r. Padł ofiarą spisku bojarskiego, jego ciało spalono, a popiół
wystrzelono z armaty w kierunku granicy Rzeczypospolitej. Zamordowano też
wtedy około 2 tysięcy Polaków przebywających w Moskwie (oszczędzając
jednak Marynę de domo Mniszech, wdowę po Dymitrze). Cóż, tak zazwyczaj
w dziejach (zwłaszcza Rosji, choć nie tylko) bywało, gdy władca absolutny
zaniedbywał kwestie bezpieczeństwa wewnętrznego i kontrwywiadu. Poza tym w Rosji
dobroć i tolerancja ze strony władcy nie popłacały, a wręcz
przeciwnie. Na własnej skórze przekonał się o tym właśnie Dymitr Samozwaniec I
(wtedy już jako koronowany car Dymitr Iwanowicz Rurykowicz), gdy – po wykryciu
spisku kniaziów, braci Szujskich – osobiście ich ułaskawił, już po tym, gdy
zostali przez sąd skazani na śmierć. Jak pisze wspomniany prof. Zbigniew
Wójcik, cyt. „Po okresie rządów Iwana Groźnego i Godunowa było to
wydarzenie po prostu niesłychane.”. Bracia Szujscy też byli tym chyba bardziej zdziwieni
niż wdzięczni, ponieważ rychło zorganizowali nowy spisek i zamach na życie
Dymitra, tym razem już skuteczny. Książę Wasyl Szujski koronował się na cara.
Prof. Zbigniew
Wójcik, aczkolwiek widzący w Dymitrze mnicha Griszkę Otriepiewa, lojalnie
zauważa, że istnieją również hipotezy naukowe niewykluczające, że Dymitr,
carski syn, rzeczywiście ocalał w 1591 r., i że to on właśnie
był tym, który podjął działania w celu objęcia należnego mu dynastycznie
tronu. Profesor informuje też o istnieniu innej (co ciekawe, niemieckiej) poważnej
hipotezy dotyczącej pochodzenia Dymitra Samozwańca I: miał on jakoby być
naturalnym synem polskiego króla Stefana Batorego.
Tyle
gwoli wprowadzenia historycznego.
I jeszcze
jedna konieczna uwaga. Owych czterech tomów „Samozwańca” proszę nie pomylić z nową
powieścią będącą kontynuacją cyklu „Orły na Kremlu” p. Jacka Komudy o dymitradach.
W bieżącym roku ukazała się bowiem jego następna książka historyczna z tego
cyklu (na razie tylko tom 1) pod podobnym tytułem „Samozwaniec. Moskiewska
ladacznica”. Ten tytułowy samozwaniec to jednak już Dymitr Samozwaniec II,
podający się za cudem ocalałego w 1606 r. Dymitra. Ale o tym
będzie dopiero za 11 dni.
Dziś
gorąco polecam czterotomową powieść historyczną pt. „Samozwaniec”,
której treść dotyczy pierwszej polsko-litewskiej dymitriady (wyprawy na
Moskwę), a jej bohaterami są m.in. bracia Dydyńscy (postacie
występujące także w innych książkach Jacka Komudy).
Oprócz
niezwykle wartkiej akcji powieść oddaje też świetnie realia epoki. Poznajemy od
podszewki codzienne życie i zachowania ludzi różnych stanów – w XVII-to
wiecznej Rzeczypospolitej i Wielkim Księstwie Moskiewskim (już ogłoszonym
cesarstwem i III Rzymem). Dużo dowiedzą się też miłośnicy militariów
– autor bardzo szczegółowo opisuje m.in. akcję szarży husarskiej, zdradza
tajniki jej przygotowania, sam przebieg i konieczne warunki odniesienia
sukcesu. Podczas lektury nasunęło mi się
porównanie siedemnastowiecznej polskiej husarii do dwudziestowiecznych czołgów
Guderiana.
Pierwsze
lata XVII stulecia jeszcze nie przypominają późniejszej degrengolady Rzeczypospolitej
Obojga Narodów, tak charakterystycznej dla tamtego wieku. Polska i Litwa
są jeszcze silne, Kozacy na ogół wierni Rzeczypospolitej, nie widać
niebezpieczeństw ze strony Szwecji czy Turcji. A Moskwę nasze polityczne elity
mają w … głębokiej pogardzie. Czasy opisane w „Trylogii” Henryka
Sienkiewicza mają dopiero nadejść, choć pan Zagłoba zapewne już jest na
świecie.
Cóż, pierwsze
lata XVII w. to jakby przedłużenie XVI stulecia, polskiego złotego
wieku. Analogicznie niektórzy historycy uważają, że okrutny wiek XX
rozpoczął się dopiero w 1914 r.
Imć Jacek
Dydyński przeżywa niesamowite przygody podczas swej moskiewskiej eskapady.
Dostaje się i uwalnia z moskiewskiej niewoli, w poszukiwaniu
stryja przeszukuje całe Wielkie Księstwo Moskiewskie. Ze skutkiem w zasadzie
pozytywnym, chociaż szczegółów nie zdradzę.
Dymitr
Samozwaniec I sadowi się (i zarazem osłabia) na carskim tronie.
Polscy
husarze zachowują się w 1605 i 1606 roku w Moskwie tak jak
sto kilkadziesiąt lat później żołdacy rosyjscy w Warszawie. Albo i gorzej.
Córka
wojewody sandomierskiego Jerzego Mniszcha, Maryna Mniszech, zaślubiona przez
Dymitra per procura w Krakowie, przyjeżdża z ojcem i całym
orszakiem do Moskwy...
Jaki
to wszystko miało finał, napisałem już na wstępie. Zakończenia powieści nie
zdradziłem, gdyż p. Jacek Komuda pozostaje wierny znanym faktom historycznym.
Żadnej historii tzw. alternatywnej, kontrfaktycznej proszę się tu nie
spodziewać.
Reasumując:
postacie fikcyjne przemieszane z historycznymi, a wszystko to bardzo szczegółowo
i wiernie osadzone w realiach epoki. Z codziennym, męskim, szlachecko-żołnierskim
słownictwem głównych bohaterów włącznie.
Jeszcze
raz tę lekturę gorąco polecam - bez cytowania
siedemnastowiecznych wulgaryzmów w ustach bohaterów powieści, oczywiście
(chyba że tylko w męskim i pełnoletnim gronie).