niedziela, 2 lipca 2017

"Trylogia Stulecie. Krawędź wieczności". Autor: Ken Follet

Nadeszły wakacje. Większość moich Szanownych Czytelników zapewne gdzieś – na dłużej lub krócej – wyjedzie. Nie zapomnijcie Państwo zabrać ze sobą dobrej książki (i oczywiście historycznej, to się rozumie samo przez się). Czy jest bowiem sens cały czas wodzić palcem po smartfonie? Wystarczy tam sprawdzić prognozę pogody i przejrzeć najważniejsze newsy. Ale potem – w chwili wolnej od wędrówki (pieszej lub rowerowej), pływania (łódką, kajakiem lub wpław), wakacyjnego seksu (małżeńskiego lub niekoniecznie) – sięgnijmy po książkę. Właśnie po taką, którą da się czytać nawet na plaży. Pogoda zresztą nie zawsze bywa plażowa. Kiedyś byliśmy z żoną (wówczas jeszcze narzeczoną) latem w Ustce na peerelowskich dwutygodniowych wczasach. Padało tylko dwa razy. Raz – przez tydzień, a drugi raz – przez siedem dni. Licho więc nie śpi. I na taką przykrą ewentualność warto mieć ciekawą książkę na podorędziu. Dziś proponuję pozycję wybitnie beletrystyczną, ale za to z Wielką Historią w tle.

Ken Follet „Trylogia Stulecie. Krawędź wieczności”.
Wydawnictwo Albatros. Andrzej Kuryłowicz S.C. Warszawa 2014.

„Krawędź wieczności” to trzecia i ostatnia część „Trylogii Stulecie” Kena Folleta (po „Upadku gigantów” i „Zimie Świata”). Akcja owej trzeciej powieści toczy się w latach 1961-89 w USA, Wielkiej Brytanii, ZSRR, RFN, NRD, na Węgrzech, na Kubie, oraz w ... Polsce. Głównymi bohaterami są już potomkowie postaci z pierwszej i drugiej części trylogii. Znajomość tamtych dwóch poprzednich książek jest dla czytelnika oczywiście wskazana, ale jednak niekonieczna. Autor czyni bowiem w tekście zwięzłe dygresje wprowadzające nas w pochodzenie i dzieje rodziców oraz dziadków głównych bohaterów „Krawędzi wieczności”.

Jak większość książek Kena Folleta, również i ta bazuje na faktach historycznych, a poza tym stara się wiernie odwzorowywać realia epoki (różne w różnych miejscach świata). Obok postaci całkowicie fikcyjnych pojawiają się bohaterowie jakby „skopiowani” z osób autentycznych (np. płk Stanisław Pawlak ma wiele wspólnego z płk. Ryszardem Kuklińskim), jak też występują postacie stricte historyczne: John („Jack”) Kennedy, jego brat Robert Kennedy, Nikita Chruszczow, pastor Martin Luther King, Lyndon Johnson, Richard Nixon, Ronald Reagan i ... Michaił Gorbaczow (tego ostatniego autor zdaje się chyba darzyć największą sympatią).

Owo odwzorowanie realiów historycznych autorowi wychodzi dość dobrze - jednak z kilkoma małymi „ale”.
Kto jak kto, ale autor powieści szpiegowskich powinien wymyśleć bardziej wiarygodny sposób nawiązania kontaktu polskiego płk. Stanisława Pawlaka z amerykańską CIA. Tymczasem w powieści płk Pawlak zwierza się ze swoich „zdradzieckich” planów niedawno poznanej reporterce ... moskiewskiej agencji TASS, a ta na przyjęciu dyplomatycznym powiadamia o tym … nieznajomego Amerykanina (którego słusznie podejrzewa, że nie jest attache kulturalnym, za jakiego się podaje).
Drugim jaskrawym przykładem braku rozeznania w minionych socjalistycznych realiach jest ocena przez Kena Folleta postaci generała Wojciecha Jaruzelskiego. Wg autora gen. Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny, ponieważ wcześniej przywódcy ZSRR odrzucili jego prośbę o dokonanie u nas radzieckiej interwencji. Tego to nawet w Polsce dotychczas nikt nie wymyślił, najbardziej nawet zagorzały antagonista generała, których u nas przecież nie brakuje.
Także niektóre detale robienia kariery na Kremlu wydają się mocno wątpliwe - autor jakby nie zauważał potężnej radzieckiej biurokracji i przenosił amerykański sposób powierzania ważnych funkcji politycznych młodym absolwentom, na grunt radziecki. Stanowczo za mało pan Ken Follet poczytał sobie sowietologów.

Natomiast realia amerykańskie, brytyjskie i niemieckie opisane są już na piątkę. Autor (ur. w 1949 r.) zna je z własnego podwórka, przecież dorastał i robił karierę dziennikarską oraz pisarską w wolnym świecie zachodnim.
Nie zawiodą się również melomani - zajrzą za kulisy światowej kariery zespołów rockowych. Dwóch bohaterów książki, Dave’a Williamsa i Walli’ego Francka, autor uczynił bowiem sławnymi rockmenami.
Czytelnik znajdzie też kilka dość śmiałych opisów scen erotycznych, w książce beletrystycznej jak najbardziej dozwolonych, a nawet wskazanych.

Reasumując, polecam to pasjonujące i obszerne „czytadło” liczące 1135 stron (jak też wymienione na wstępie dwie poprzednie części trylogii) na wakacje, dłuższą podróż, albo na „ułóżkowienie” z powodu grypy czy przeziębienia (jako mi się kiedyś przydarzyło).