Nadeszły wakacje.
Większość moich Szanownych Czytelników zapewne gdzieś – na dłużej lub krócej –
wyjedzie. Nie zapomnijcie Państwo zabrać ze sobą dobrej książki (i oczywiście
historycznej, to się rozumie samo przez się). Czy jest bowiem sens cały czas
wodzić palcem po smartfonie? Wystarczy tam sprawdzić prognozę pogody i przejrzeć
najważniejsze newsy. Ale potem – w chwili wolnej od wędrówki (pieszej lub
rowerowej), pływania (łódką, kajakiem lub wpław), wakacyjnego seksu
(małżeńskiego lub niekoniecznie) – sięgnijmy po książkę. Właśnie po taką, którą
da się czytać nawet na plaży. Pogoda zresztą nie zawsze bywa plażowa. Kiedyś byliśmy
z żoną (wówczas jeszcze narzeczoną) latem w Ustce na peerelowskich dwutygodniowych
wczasach. Padało tylko dwa razy. Raz – przez tydzień, a drugi raz – przez siedem
dni. Licho więc nie śpi. I na taką przykrą ewentualność warto mieć ciekawą
książkę na podorędziu. Dziś proponuję pozycję wybitnie beletrystyczną, ale za
to z Wielką Historią w tle.
Ken Follet
„Trylogia Stulecie. Krawędź wieczności”.
Wydawnictwo
Albatros. Andrzej Kuryłowicz S.C. Warszawa 2014.
„Krawędź
wieczności” to trzecia i ostatnia część „Trylogii Stulecie” Kena Folleta
(po „Upadku gigantów” i „Zimie Świata”). Akcja owej trzeciej powieści toczy
się w latach 1961-89 w USA, Wielkiej Brytanii, ZSRR, RFN, NRD, na
Węgrzech, na Kubie, oraz w ... Polsce. Głównymi bohaterami są już
potomkowie postaci z pierwszej i drugiej części trylogii. Znajomość tamtych
dwóch poprzednich książek jest dla czytelnika oczywiście wskazana, ale jednak niekonieczna.
Autor czyni bowiem w tekście zwięzłe dygresje wprowadzające nas w pochodzenie
i dzieje rodziców oraz dziadków głównych bohaterów „Krawędzi wieczności”.
Jak
większość książek Kena Folleta, również i ta bazuje na faktach
historycznych, a poza tym stara się wiernie odwzorowywać realia epoki
(różne w różnych miejscach świata). Obok postaci całkowicie fikcyjnych
pojawiają się bohaterowie jakby „skopiowani” z osób autentycznych (np. płk Stanisław
Pawlak ma wiele wspólnego z płk. Ryszardem Kuklińskim), jak też
występują postacie stricte historyczne: John („Jack”) Kennedy, jego brat Robert
Kennedy, Nikita Chruszczow, pastor Martin Luther King, Lyndon Johnson, Richard
Nixon, Ronald Reagan i ... Michaił Gorbaczow (tego ostatniego autor
zdaje się chyba darzyć największą sympatią).
Owo
odwzorowanie realiów historycznych autorowi wychodzi dość dobrze - jednak z kilkoma
małymi „ale”.
Kto
jak kto, ale autor powieści szpiegowskich powinien wymyśleć bardziej wiarygodny
sposób nawiązania kontaktu polskiego płk. Stanisława Pawlaka z amerykańską
CIA. Tymczasem w powieści płk Pawlak zwierza się ze swoich „zdradzieckich”
planów niedawno poznanej reporterce ... moskiewskiej agencji TASS,
a ta na przyjęciu dyplomatycznym powiadamia o tym … nieznajomego
Amerykanina (którego słusznie podejrzewa, że nie jest attache kulturalnym, za
jakiego się podaje).
Drugim
jaskrawym przykładem braku rozeznania w minionych socjalistycznych
realiach jest ocena przez Kena Folleta postaci generała Wojciecha Jaruzelskiego.
Wg autora gen. Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny,
ponieważ wcześniej przywódcy ZSRR odrzucili jego prośbę o dokonanie u nas
radzieckiej interwencji. Tego to nawet w Polsce dotychczas nikt nie
wymyślił, najbardziej nawet zagorzały antagonista generała, których u nas przecież
nie brakuje.
Także
niektóre detale robienia kariery na Kremlu wydają się mocno wątpliwe - autor
jakby nie zauważał potężnej radzieckiej biurokracji i przenosił
amerykański sposób powierzania ważnych funkcji politycznych młodym absolwentom,
na grunt radziecki. Stanowczo za mało pan Ken Follet poczytał sobie sowietologów.
Natomiast realia
amerykańskie, brytyjskie i niemieckie opisane są już na piątkę. Autor (ur. w 1949 r.)
zna je z własnego podwórka, przecież dorastał i robił karierę dziennikarską
oraz pisarską w wolnym świecie zachodnim.
Nie
zawiodą się również melomani - zajrzą za kulisy światowej kariery zespołów
rockowych. Dwóch bohaterów książki, Dave’a Williamsa i Walli’ego Francka,
autor uczynił bowiem sławnymi rockmenami.
Czytelnik
znajdzie też kilka dość śmiałych opisów scen erotycznych, w książce
beletrystycznej jak najbardziej dozwolonych, a nawet wskazanych.
Reasumując,
polecam to pasjonujące i obszerne „czytadło” liczące 1135 stron (jak też
wymienione na wstępie dwie poprzednie części trylogii) na wakacje, dłuższą
podróż, albo na „ułóżkowienie” z powodu grypy czy przeziębienia (jako mi
się kiedyś przydarzyło).