środa, 1 stycznia 2020

"Rosja w łagrze". Autor: Iwan Sołoniewicz


Iwan Sołoniewicz „Rosja w łagrze”
Ośrodek KARTA, Dom Wydawniczy PWN Sp. z o.o., Warszawa 2013

Iwan Sołoniewicz (1891-1953), Białorusin urodzony w Ciechanowcu (obecnie: Województwo Podlaskie, Powiat Wysokie Mazowieckie), całkowicie zasymilowany w państwowości, narodowości i kulturze rosyjskiej, opowiada o swoich, syna oraz brata, losach w radzieckim łagrze, szczegółowo opisuje przygotowania oraz przebieg ucieczki z tego infernalnego przybytku.
Zarówno autora, jak i jego brata, można określić mianem selfmademan. Do dość wysokiej pozycji społecznej w Rosji, a później w ZSRR, doszli własnym staraniem, cierpiąc po drodze nieraz niedostatek i imając się ciężkiej pracy fizycznej. Ostatecznie obaj zdobyli wyższe wykształcenie – Iwan został dziennikarzem i działaczem sportowym, a jego brat Borys – lekarzem. Są inteligentni, sprytni, wysportowani, sprawni i silni fizycznie. Kilkunastoletni Jurij (syn Iwana) wdał się w ojca. W realiach radzieckich początku lat 30-tych ub. wieku jakoś sobie radzą, na pewno lepiej niż przeciętny grażdanin Sowietskowo Sojuza.

Ale przecież widzą, co się w ich kraju dzieje. Utopijna ekonomia, wielkie marnotrawstwo sił i środków, krwawa dyktatura, współczesne niewolnictwo (łagry), zsyłki, tragedia bezdomnych dzieci, kolektywizacja i zniszczenie wsi oraz związana z tym głodowa śmierć milionów chłopów – wszystko to przekonuje ich, że najwyższy czas stamtąd uciekać. Jednak udaje im się dopiero za trzecim razem. Chyba wg przysłowia: do trzech razy sztuka. Pierwszą próbę ucieczki sami przerwali z powodu nagłej choroby jednego z nich.

Drugą próbę podjęli w 1933 r. Nie udała się z powodu zdrady jednego z uczestników ucieczki (dokooptowanego do tej trójki). GPU cały czas trzymało rękę na pulsie i aresztowało ich wszystkich już blisko fińskiej granicy. Można by rzec – koronkowa, tajna operacja radzieckiej policji politycznej.
I tak mieli szczęście – dekret o karze śmierci za próbę ucieczki z radzieckiego „raju” został wydany nieco później, w 1934 r.

Wszyscy trzej trafili do łagru z wyrokami wieloletniego pobytu. A tam z czasem ustawili się całkiem nieźle, oczywiście jak na obozowo-radzieckie warunki. Nie musieli harować jak inni, nie groziła im śmierć z głodu, Iwan i Borys uzyskali dość wysokie pozycje w obozowej społeczności. Autor to wszystko szczerze opisuje. Ale również dokładnie przedstawia tragiczną sytuację setek tysięcy więźniów (w większości niewinnie skazanych), ich niewolniczą i często bezsensowną pracę, śmierć z głodu, chłodu i przepracowania, tragiczny los małoletnich więźniów. Sporo miejsca poświęca charakterystyce złowrogiej instytucji GPU (poprzednika NKWD) i jego funkcjonariuszom.
W opisie GUŁAGU-u autor jest więc bezsprzecznie prekursorem Sołżenicyna. Zważmy nadto, iż przedstawia sytuację z lat 20-tych i pierwszej połowy lat 30-tych, a więc jeszcze przed nastaniem w ZSRR tzw. Wielkiego Terroru (lata 1937 i 1938) i przed równie okrutnym sterroryzowaniem społeczeństwa przez władzę radziecką podczas drugiej wojny światowej i po niej.

28 lipca 1934 r. wszyscy trzej podjęli trzecią, udaną już, próbę ucieczki do Finlandii. Przez karelską tajgę przedzierali się jednak oddzielnie: Iwan z synem, a Borys samotnie. Opisy ich perypetii czyta się jednym tchem.

Teraz moja mała autorefleksja. Oczywiście nie żałuję czasu poświęconego lekturze, książkę tę szczerze Państwu polecam, ale … niepotrzebnie podczas jej czytania tak bardzo się emocjonowałem. Ze zbyt wielką sympatią odnosiłem się do autora. O jego osobie, pełnym życiorysie (w tym losach następujących po ucieczce na Zachód) dużo dowiedziałem się dopiero z Posłowia napisanego przez p. Agnieszkę Knyt. Zamieszczone są tam m.in. cytaty z innych publikacji Iwana Sołoniewicza, w których np. wyraża pogląd, iż nasz Mickiewicz i nasz Sienkiewicz to białoruscy odszczepieńcy. Polski i Polaków autor bynajmniej nie kochał. Pani Knyt informuje też, że największym powodzeniem „Rosja w łagrze” cieszyła się w Niemczech hitlerowskich, była tam przez pewien czas ulubioną lekturą samego Goebbelsa i miała kilka niemieckich wydań.
W Polsce książka również się przed wojną ukazała, ale obecne jej wydanie przez KARTĘ i PWN zostało poprawione ponownym przetłumaczeniem z oryginału i uzupełnieniem o fragmenty wtedy pominięte.

Do współczesnej redakcji książki żadnych uwag krytycznych nie mam. Cieszy duża staranność wydania, w tym bezbłędność edycji (Bellono – naśladuj!). Ale nie byłbym sobą, gdybym jednego – jedynego drobiażdżku nie wytknął. Na str. 369, w drugim akapicie od góry, czytamy o dobrych wynikach rzutu dyskiem – na odległość 11 m. Przecież to nonsens. Sołoniewicz zapewne pisał o wynikach pchnięcia kulą, a w którymś tłumaczeniu to źle zinterpretowano. Ci sami „dyskobole” skakali też przecież w dal 5 – 6 metrów, a więc byli dość sprawni fizycznie.