wtorek, 13 września 2016

„Mrok i mgła” Autor: Stefan Tuerschmid

Stefan Tuerschmid „Mrok i mgła”.
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2015

Bardzo dobra powieść historyczna. Jak w każdej takiej powieści, występują w niej postacie historyczne i fikcyjne. Znajdujemy więc tu opisy wydarzeń autentycznych i oraz przedstawienie realiów epoki. W tym przypadku to ZSRR, lata 1934-1953.
Głównymi bohaterami powieści są dwie osoby: Józef Stalin (przedstawiać nie trzeba) oraz Sonia Buriagina (ur. 1917), studentka i później absolwentka anglistyki Uniwersytetu Leningradzkiego.
Poznajemy kulisy i treść decyzji politycznych podjętych przez Stalina, a następnie ich wpływ na życie i śmierć obywateli radzieckiego „raju”. Po kolei przeżywamy wraz z Sonią Buriaginą i jej bliskimi tzw. wielki terror w wykonaniu NKWD, wojnę z Finlandią w zimie 1939/40, blokadę Leningradu 1941-44, rozładunek w Murmańsku zachodnich konwojów ze sprzętem wojennym dla ZSRR (1941-45) oraz uwieńczone (niestety) powodzeniem powojenne radzieckie prace nad stworzeniem arsenału jądrowego.

Jeśli chodzi o część historyczną książki, to mam dla autora wyłącznie słowa uznania. Swego czasu przeczytałem chyba większość książek o Stalinie i ZSRR w czasach jego rządów, autorstwa znanych historyków (Wołkogonow, Radziński, Baberowski, Miedwiediew, Conquest, Montefiore, i in.), często do takiej lektury powracam i muszę przyznać, że p. Tuerschmid jest znakomitym sowietologiem. Wszystkie opisane wydarzenia, także te z prywatnego życia dyktatora, są drobiazgowo autentyczne.

Fikcją literacką (choć noszącą wszelkie cechy prawdopodobieństwa) są natomiast osobiste przeżycia Soni Buriaginy, jej rodziny i znajomych. Książka w tym aspekcie staje się powieścią obyczajową, sensacyjną i romansem jednocześnie. Czyta się ją wartko, trudno się od niej oderwać. Końcowe losy głównej bohaterki, poczynając od sposobu jej uwolnienia z NKWD, są wprawdzie bardzo nietypowe, ale chyba jednak możliwe.

Ale na koniec też dwa bardzo drobne zastrzeżenia, bynajmniej nie w celu odciągnięcia od lektury. Być może niektórych czytelników mogą do niej jeszcze zachęcić. Tych o najbardziej konserwatywnych poglądach.

Najpierw tło historyczne. Autor jest, moim zdaniem, zbyt wielkim historycznym konserwatystą - przedstawiając kulisy napadu Niemiec na ZSRR w ogóle nie odniósł się do znajdującej coraz większe uznanie (także u zawodowych historyków) tezy Wiktora Suworowa, iż Stalin też szykował się do wyprzedzającego ataku na Hitlera już latem 1941 r.

Konserwatyzm p. Tuerschmida dostrzegam również w sferze obyczajowej - opisie losów głównej bohaterki. Przedstawiając bardzo drobiazgowo także jej prywatne życie, autor unika drażliwych już nie tylko szczegółów, ale wręcz tematów. Na przestrzeni 18 lat swojego życia (w wieku od 17 do 35 lat) Sonia miała rzekomo tylko 3 romanse, z których pierwszy był młodzieńczy i pozostał „nieskonsumowany”, drugi - rzeczywiście płomienny i wzruszający, a trzeci - wymuszony w celu uratowania życia. A przecież była to, Panie Stefanie, piękna i bardzo powabna kobieta radziecka, pozostająca dość długo w stanie wolnym, żyjąca w czasach i kraju niespecjalnie pruderyjnych. Nieprawdaż? Tymczasem w powieści jawi się nam się niczym Penelopa. I wcale mi nie chodzi o brak tzw. „momentów” mających okraszać lekturę, ale choćby jakichś wzmianek o związkach, nawet i przelotnych, z innymi mężczyznami – wyłącznie w celu urealnienia życiorysu fikcyjnej Soni.