czwartek, 15 września 2016

"Dzieci rewolucji". Autor: Wolfgang Leonhard

Wolfgang Leonhard „Dzieci rewolucji”. Ośrodek KARTA, Warszawa 2013.

Wspomnienia napisane pozornie beznamiętnie. Brak jest w nich większego dramatyzmu, tak charakterystycznego dla innych utworów literackich opisujących tamtą straszną epokę. Ale mimo to książka bardzo wciąga, bynajmniej nie jest nudna!  Autor po latach nie tylko wiernie przedstawia własne losy w latach 1935-1949, ale również odwzorowuje swoje ówczesne myśli, poglądy i refleksje.

A przyszło mu żyć w niezwykle ciekawych miejscach i czasach. W 1935 r. w wieku 14 lat trafił wraz z matką (emigrantką polityczną) do ZSRR. Wówczas komunistyczni emigranci z całej Europy (i nie tylko) ciągnęli do Kraju Rad niczym ćmy do świecy, licząc na lepsze tam życie i możliwość kariery politycznej. Ale wkrótce spotykało ich to samo, co owe ćmy. Rok po przyjeździe do „raju” także matka autora padła ofiarą kolejnej stalinowskiej czystki i na 12 lat zniknęła w syberyjskich łagrach.
Osieroconego w ten sposób piętnastolatka jednak wyjątkowo nie prześladowano - nadal przebywał w luksusowym (jak na radzieckie warunki) domu dziecka dla dzieci komunistycznych emigrantów politycznych. Ośrodek ten rozwiązano dopiero w 1939 r. po zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow, gdy młody Wolfgang (używający wówczas rosyjskiego imienia Władimir) poszedł na studia lingwistyczne. Przyjęto go na te studia, co też było – w warunkach obowiązującej politycznej reglamentacji – tyleż szczęśliwe co dziwne.

I jakoś dalej sobie radził w radzieckich realiach. W 1941 r. po napaści Niemiec na ZSRR i ewakuacji większości instytucji z Moskwy los rzucił go do Kazachstanu, gdzie kontynuował studia. Niemieckie pochodzenie najpierw mu utrudniało życie, by następnie ... bardzo mu pomóc. Związał się z grupą Waltera Ulbrichta - komunistycznego emigranta, późniejszego stalinowskiego namiestnika w radzieckiej strefie okupacyjnej w Niemczech i następnie w NRD. Ukończył szkołę Kominternu, pracował w niemieckojęzycznej radiostacji, a dosłownie w ostatnich dniach II wojny światowej przerzucono go do Niemiec. Tam organizował administrację i samorząd Berlina wschodniego, został ważnym aparatczykiem partii komunistycznej. W 1949 r. miał jednak dosyć stalinizmu i uciekł do Jugosławii.

Tyle w telegraficznym skrócie. To powyższe „streszczenie” książki powinno zachęcić do jej przeczytania. Jej walor polega bowiem na możliwości szczegółowego poznania radzieckich realiów w latach 1935-1945, a potem wschodnioniemieckich w latach 1945-1949, widzianych oczami młodego i bardzo inteligentnego człowieka - najpierw walczącego o utrzymanie się na powierzchni, a później robiącego polityczną karierę.

Autor kończy swoją opowieść na przybyciu do Jugosławii w 1949 r.  Już tylko z posłowia i notki na obwolucie dowiadujemy się, że Wolfgang Leonhard z czasem stał się znanym sowietologiem, wykładowcą na zachodnioeuropejskich i amerykańskich uczelniach.