Robimy skok w czasie i przestrzeni. Z imperium
komunistycznego pierwszej połowy ubiegłego wieku przenosimy się w drugą
połowę stulecia - hen, hen daleko, aż za Atlantyk. Czytając dzisiejszy i następny
tu artykuł będą Państwo gościć w Nowym Jorku.
Colson Whitehead „Rytm Harlemu”. Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2022
Colson
Whitehead to wielokrotnie nagradzany amerykański pisarz i dziennikarz,
piszący o sprawach doskonale mu znanych (choć w tym przypadku nie z autopsji,
urodził się w roku 1969). Przedstawia realizm życia w Nowym Jorku,
Harlemie lat 1959-1964. Dziś to już historyczny obraz tamtejszej afroamerykańskiej
społeczności bez retuszu. Oszustwa, wymuszenia haraczy, szantaże, prostytucja, kradzieże,
napady, paserstwo, bójki, morderstwa, narkomania … Ale także liczni mieszkańcy
pragnący żyć normalnie i pracować uczciwie. Główny bohater Ray Carney (ur. 1930)
to facet sympatyczny, postać raczej pozytywna. Wywodzący się z nizin
społecznych, syn czarnoskórego bandyty, po śmierci matki wychowywany przez
ciotkę. Z dużym samozaparciem, pracując na swe utrzymanie i czesne, ukończył
studia z zakresu zarządzania, założył kochającą się rodzinę, otworzył własny
sklep meblarski (pośmiertnie pomógł mu w tym szemrany tatuś; szczegóły
w książce). Pracowity, bez nałogów, wierny mąż, dobry ojciec. Powyżej
napisałem „postać raczej pozytywna” - już tłumaczę użycie słówka „raczej”.
Interes Raya idzie jako tako. Bohater marzy o najmie mieszkania większego
i w lepszej harlemskiej lokalizacji, a zatem sporo droższego. Swe
oficjalne meblarstwo wspomaga więc drobnym, okazyjnym paserstwem – miejscowi
prymitywni złoczyńcy przynoszą mu przeróżne „fanty” z kradzieży i rozbojów,
a on z kolei przekazuje je paserom bogatszym, najczęściej nowojorskim
Żydom, bardziej wyspecjalizowanym w wycenie łupów i możliwości ich
sprzedaży. Za owo pośredniczenie pobiera „prowizję” pozwalającą mu nie tylko
związać koniec z końcem, ale również rozbudować pawilon sklepowy, rozszerzyć
jego meblarski asortyment, a nawet odłożyć na większe mieszkanie. Z czasem
zamierza ograniczyć się do działalności wyłącznie legalnej. Ale z kryminalną
przeszłością nie jest tak łatwo zerwać! Na domiar złego dużo kłopotów
przysparza mu brat cioteczny, z którym się wychował, i którego kocha.
A tamten to już typowy harlemski złodziejaszek i bandziorek,
obracający się w towarzystwie jeszcze gorszym.
W tle
mamy rasizm oraz tytułowy codzienny rytm życia wielkiej dzielnicy murzyńskiej. Bardzo
się wzmagający podczas gwałtownych zamieszek ulicznych po tym, gdy biali
policjanci zabijają niezupełnie niewinnych czarnych chłopaków. Otrzymujemy arcydokładny
opis czarnego Nowego Jorku tamtych lat. Ubodzy, niemający legalnych źródeł
utrzymania mieszkańcy gnieżdżą się w wyeksploatowanych budynkach
i obskurnych, śmierdzących lokalach. Miasto się rozbudowuje, inwestycjom
towarzyszą przeróżne deweloperskie szwindle. Abyśmy się owym opisem nie
znudzili, autor wprowadził doń kilka wątków kryminalno-mafijnych godnych
powieści Mario Puzo. Czytamy o organizacji, przebiegu i konsekwencjach
dużego napadu rabunkowego, o międzygangowych „sprzecznościach interesów”
oraz o wewnątrzgangowych przekrętach i krwawych porachunkach. Także o do
cna skorumpowanej lokalnej administracji i policji, o bójkach i strzelaninach.
W centrum tego wszystkiego oczywiście pozostają nasz Ray i jego marnotrawny
kuzyn Freddie. Reasumując, jest to bardzo dobra, trzymająca w napięciu
powieść sensacyjna, od której ciężko się oderwać. Od typowych kryminałów
odróżniająca się wszechstronną charakterystyką wielkomiejskiej społeczności oraz
analizą życiorysów i mentalności wybranych jej reprezentatywnych przedstawicieli.
Nowojorskich poloniców podczas lektury nie napotkamy. Raz tylko autor
napomyka, że podczas klubowego spotkania miejscowa elita murzyńska opowiadała sobie
dowcipy o Polakach.
PS.
Ciąg dalszy losów Raya Carneya możemy poznać z kolejnej książki Colsona
Whiteheada pt. „Reguły gry”. O niej w następnym tu artykule.