Dziś
kontynuacja opowieści rozpoczętej tu tydzień temu.
Colson
Whitehead „Reguły gry”
Wydawnictwo
Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2023
Akcję
„Rytmu Harlemu” Colson Whitehead zakończył w roku 1964. Sequel
pt. „Reguły gry” to już lata 1971-1976. Nadal przebywamy w Nowym Jorku,
ze szczególnym uwzględnieniem Harlemu. Bohaterowie są w większości ci
sami, oczywiście po odjęciu postaci uśmierconych w pierwszej powieści. Ray
Carney to już czterdziestoparoletni, zamożny przedsiębiorca branży meblarskiej.
Wydawałoby się, że zerwał z paserstwem na boku. Pozory mylą, a wilka
ciągnie do lasu. Nowy Jork się rozwija, deweloperzy nie przebierają w środkach
chcąc uzyskać kolejne tereny pod budownictwo inwestycyjne. Pod różnymi
pretekstami dokonują quasi legalnych wyburzeń, nieraz technicznie i funkcjonalnie
bezzasadnych. Oficjalnie to się nazywa rewitalizacją miejskiej zabudowy.
Współpracują z nimi lokalni urzędnicy do szczebla burmistrza dzielnicy
włącznie. Takie są właśnie tytułowe reguły gry. Nie wyłamują się, a wręcz ochoczo
w niej uczestniczą także skorumpowani pracownicy wymiaru sprawiedliwości:
lokalni policjanci, prokuratorzy, sędziowie. Społeczność afroamerykańska nie
pozostaje bierna. Niektórzy Murzyni się już bardzo zradykalizowali – w mieście
działają Czarne Pantery oraz grasuje ich terrorystyczny odłam: Armia Wyzwolenia
Czarnych. Przestępczość pospolita nadal rozkwita. W tle tak złowrogiej i obszernie
naszkicowanej charakterystyki miasta mamy trzy pasjonujące wątki sensacyjne,
których lektura nie pozwala oderwać się od książki.
W pierwszym
rozdziale nasz Ray Carney lekkomyślnie oraz zupełnie przypadkowo został pomocnikiem
skorumpowanego policjanta, który miał już dość służby w nowojorskiej policji
i postanowił ją porzucić, bez formalnego wypowiedzenia jednak, ale za to
ze zrabowaną forsą i klejnotami. Tak przedstawiał Rayowi swą motywację
(cyt., str. 126): Chciałbyś mieszkać na tym śmietnisku? (…) Kiedyś
getto to było getto, teraz całe miasto jest gettem. Gnoje zrzucają noworodki do
zsypów. Trzynastolatki noszą w brzuchach dzieci swoich ojców. Kobieta tyle
razy dostaje po pysku, że strzela w łeb mężowi, a potem sama połyka
kulkę. Wnuczki przykuwają babcie do kaloryferów i kradną im emeryturę.
Jak wymuszona współpraca Carneya z owym policjantem Munsonem przebiegała
i jak się zakończyła, nie będę zdradzał, przeczytacie Państwo sami. Nadmienię
jedynie, iż i krew się lała, i trup słał się gęsto.
W drugim
wątku tematycznym głównym bohaterem jest Pepper, przyjaciel i ochroniarz Carneya,
z zawodu bandyta. Nie odrzuca również zleceń legalnych – w tym
przypadku poszukuje czarnoskórej seksownej aktoreczki, która nagle zniknęła
podczas kręcenia filmu, w którym gra główną rolę. Po nitce do kłębka
Pepper dochodzi do potencjalnego sprawcy domniemanego porwania – kolejnego
czarnego gangstera. Przed laty był on kochankiem dziewczyny, umożliwił jej
zrobienie kariery aktorskiej, a teraz, gdy chciał odnowić z nią
znajomość, potraktowała go jak prehistorię, co oczywiście nie mogło nie
przynieść ujmy na gangsterskim honorze. Po wielu perturbacjach i łomotach,
sprawionych innym, jak też samemu zainkasowanych, Pepper wykonał zadanie
zlecone mu przez reżysera filmu. A propos – owym, już dość sławnym
reżyserem jest niejaki Zippo, który w „Rytmie Harlemu” był fotografem oraz
handlarzem zdjęciami dorosłych i dla dorosłych. A więc także i on
w międzyczasie zrobił karierę.
Trzeci
rozdział książki nosi tytuł „Wykończeniowcy”. Okazują się nimi nieuczciwi
deweloperzy albo spekulanci w obrocie nieruchomościami. Reguły ich brudnej
gry przedstawia cytat (str. 346, 347): Wykończeniowiec wyciąga
budynek z kabały (…). Właściciel jest u kresu wytrzymałości – podatki
sięgają sufitu, ćpuny się panoszą – więc sprzedaje nieruchomość
wykończeniowcowi, a ten wymontowuje instalację elektryczną,
wodno-kanalizacyjną, wszystko, co jest warte więcej niż pół centa, a następnie
zleca podpalenie budynku, żeby zgarnąć odszkodowanie z wyśrubowanej polisy
ubezpieczeniowej. Jak z powyższego cytatu musi wynikać, w trzecim
wątku tematycznym mamy morze ognia i spotykamy szereg specjalistów w dziedzinie
wzniecania miejskich pożarów. Ray Carney wraz z Pepperem pragną ten
proceder choć trochę ukrócić. Rayem powoduje szczere współczucie wobec
lokatorów - ofiar podpalanych budynków, ale też … uraz osobisty.
A mianowicie uzasadnione podejrzenie, iż jednym ze wspólników
wykończeniowców może być niedoszły narzeczony jego żony, obecnie zamożny pan prokurator,
lekceważący go i traktujący protekcjonalnie, aktualnie kandydat na
burmistrza dzielnicy w nadchodzących wyborach samorządowych. Jak się to
wszystko zakończyło, dowiecie się Państwo z książki. Nadmienię jedynie, iż
oprócz mnóstwa płomieni mamy dużo mordobicia i strzelaniny, w następstwie
której – podobnie jak w „Rytmie Harlemu” – ubywa paru drugoplanowych bohaterów
powieści. Nowojorskich poloniców w książce nie spotykamy, raz tylko
pewien paser nadmienia o swym koledze po fachu, starym Polaku
specjalizującym się w paserstwie drogimi zegarkami.