Zbigniew
Lubieniecki „Odwet. Polski chłopak przeciwko Sowietom 1939-1946”
Ośrodek
KARTA, Warszawa 2019
Tytuł
książki błędnie mi zasugerował, że jej bohaterem może być młody konspirator, podczas
okupacji hitlerowskiej walczący również z lewicowym ruchem oporu
i jego moskiewskimi mocodawcami. Będący następnie „żołnierzem wyklętym”,
przeciwstawiającym się nowemu ustrojowi, narzuconemu Polsce siłą.
Rzeczywistość
okazuje się tu zupełnie inna. Zbigniew Lubieniecki (1930-2021) tytułowe lata
spędził w radzieckim „raju”. Najpierw na przyłączonych do ZSRR jesienią
1939 r. zachodniej Ukrainie i zachodniej Białorusi, dokąd rodzina
(matka, trzy siostry i on) uciekła z Podhala zaraz po napaści Niemiec
na Polskę. Ojciec, żołnierz Straży Granicznej, wziął udział w wojnie, potem
trafił do radzieckiej niewoli, gdzie stał się jedną z ofiar zbrodni
katyńskiej – wiosną 1940 r. został zamordowany w Ostaszkowie. Jego
najbliższych – żonę i czworo dzieci – również w 1940 r. przymusowo
deportowano do obwodu archangielskiego, umieszczając w tzw. osiedlu
specjalnym, bez prawa opuszczania go i z obowiązkiem ciężkiej pracy.
Umowa Sikorski-Majski z 1941 r. tymczasowo trochę ulżyła ich
ciężkiemu losowi. Rodzina przeniosła się na południe Związku Radzieckiego do
Kraju Ałtajskiego. W 1942 r. w związku z nagłą chorobą
Zbyszka (już dwunastoletniego) nie zdążyli opuścić ZSRR wraz z armią gen. Andersa.
Zmuszeni do pozostania na nieludzkiej ziemi (wg bardzo trafnego określenia ówczesnego
ZSRR przez Józefa Czapskiego) wiedli tam ciężkie, biedne, a przede
wszystkim głodne życie. W 1946 r. matka autora i trzy siostry
uzyskały formalną zgodę administracji radzieckiej na repatriację do Polski.
Szesnastoletniemu Zbigniewowi jej odmówiono. Poradził sobie – najpierw jadąc,
poza urzędową ewidencją, z transportem repatriantów aż do Brześcia,
następnie nielegalnie przekraczając granicę na Bugu. Przepłynął rzekę w okolicach
Terespola. Zważywszy jego hart i zdobyte doświadczenie (o czym piszę
dalej), nie był to dla niego zapewne zbyt trudny wyczyn.
Tyle
w skrócie telegraficznym. Jest to pasjonująca, z zachowaniem
chronologii, literatura pamiętnikarska. Powstała na bazie wspomnień spisanych już
w Polsce w 1947 r., a te z kolei za podstawę miały (przede
wszystkim) zapamiętane osobiste przeżycia Zbigniewa Lubienieckiego, opowieści
rodzinne, nieraz też zachowane luźne notatki poczynione jeszcze w ZSRR. Książkę
czyta się z zapartym tchem, została napisana w konwencji przygody
i akcji. Jej autora - narratora należałoby jednak zaliczyć do tzw. trudnej
młodzieży, przy czym to określenie ma w jego przypadku znaczenie głównie pejoratywne.
Nastoletni Zbyszek, sytuacyjnie przymuszony do walki o byt, nagminnie kradł
(stając się w tej „branży” wręcz specjalistą), rabował, bił, a nawet zabijał.
Zadawał się z towarzystwem podobnych mu młodocianych przestępców, których
wówczas w ZSRR były setki tysięcy. Jednak całkowicie nie przesiąkł ich
amoralnością, zachował tzw. podwójne standardy. Cyt., str. 212: Ja
jednak myślę, że to nie jest kradzione. Po prostu wziąłem to, co mi się
słusznie należy. Niech dadzą mi do syta kartofli i chleba, a nie
ruszę i złota, chociażby się na ulicy walało. Ludzie, których okradał,
często bywali równie biedni i głodni jak on. Jego zresztą też parę razy okradziono
i wtedy tak sobie myślał (cyt. str. 214): Czy mam przeklinać tego,
kto to zrobił? Nie, przecież on też był głodny. Gdybym go złapał, zabiłbym, tak
samo jak mnie by zabili, gdyby złapali. W ostatecznym rozrachunku owa złodziejsko-rabunkowa
działalność młodziutkiego Zbigniewa przyczyniła się do uratowania rodziny od
głodowej śmierci. Rodzina również szła mu parę razy na pomoc – gdy bywał ranny
lub ciężko chory.
Gwoli
sprawiedliwości należy dodać, że autor zdobywał jedzenie dla siebie, matki
i trzech sióstr nie tylko w złodziejsko-bandycki sposób. Nabył wiele
przydatnych umiejętności praktycznych. Nauczył się pozyskiwać rośliny jadalne,
opanował sztukę zastawiania sideł na leśne zwierzęta oraz łowienia ryb. Wszystko
to bardzo dokładnie w książce przypomniał, łącznie z ciekawymi
opisami przyrody, którą był zachwycony. Oprócz walki o byt nastoletni
Zbigniew wiódł tam zwykłe, ciężkie życie zesłańca. Mieszkał w zimnym baraku,
okresowo uczęszczał do radzieckiej szkoły, kolegował i bił się z rówieśnikami.
Przyznał też, iż grubo przedwcześnie doświadczył męskiej inicjacji seksualnej.
Po jej opisie, z zażenowaniem ale i z humorem skomentował (cyt.,
str. 88): I tak to, mając lat 10 i trzy miesiące,
zacząłem prowadzić życie płciowe. Wydaje mi się, że była to jedyna wiedza, jaką
przekazała mi nauczycielka Zoja. Biorąc pod uwagę, że na pewno niewiele jest na
świecie nauczycielek, które by tego uczyły dziesięcioletnich uczniów, Zoję
należy zaliczyć do wyjątkowo postępowych pedagogów. Jak więc widać, autor
jest niezwykle szczery nawet przy wspominaniu swych spraw intymnych, co w połączeniu
z epicką narracją akcji i przygody, czyni jego książkę taką, od
której trudno się oderwać. W ramach narracji autor wspomina też, jak kilka
razy postarał się zaszkodzić Związkowi Radzieckiemu, wykonując ad hoc indywidualne,
drobne akty sabotażu.
Reasumując,
polecam książkę Zbigniewa Lubienieckiego wszystkim zainteresowanym wojennymi
losami Polaków na Wschodzie. Autor zdążył jeszcze napisać (na str. 245 i 246)
podziękowania dla od dawna już nieżyjących rodziców oraz dla zespołu KARTY. W dacie
wydania książki pan Zbigniew żył i mieszkał w Warszawie.
Informację o tym, że zmarł w 2021 r., wygooglowałem w Internecie.
KARCIE należą się też czytelnicze wyrazy uznania, co niniejszym czynię. Książka
jest bezbłędna edycyjnie („Bellono”, ucz się!), została starannie
wydana, uzupełniona o fotografie Zbigniewa i jego bliskich, a także
o „Posłowie” (str. 247-265) autorstwa prof. dr. hab. Albina
Głowackiego – przybliżające rys historyczny wydarzeń, które tak bardzo
odcisnęły się na losach setek tysięcy Polaków, w tym młodziutkiego
Zbigniewa i jego rodziny. Tekst „Posłowia” uważam więc za bardzo przydatny
dla osób o skromniejszej wiedzy historycznej. A w kończącym książkę
rozdziale pt. „Zniewolone wspomnienia” (str. 266-303) dr hab. Kaja
Kaźmierska przedstawiła naukowy komentarz socjologiczny wspomnień Zbigniewa
Lubienieckiego. Skoro nie poddała tam w wątpliwość niektórych jego
wyczynów, to i ja się wstrzymam z zakwestionowaniem ich prawdziwości.
Nadmienię tylko, iż podczas lektury parę razy miałem nieodparte wrażenie, że
autora nieco poniosła fantazja.