wtorek, 11 lutego 2025

„Odwet. Polski chłopak przeciwko Sowietom 1939-1946”. Autor: Zbigniew Lubieniecki

 

Zbigniew Lubieniecki „Odwet. Polski chłopak przeciwko Sowietom 1939-1946”

Ośrodek KARTA, Warszawa 2019

Tytuł książki błędnie mi zasugerował, że jej bohaterem może być młody konspirator, podczas okupacji hitlerowskiej walczący również z lewicowym ruchem oporu i jego moskiewskimi mocodawcami. Będący następnie „żołnierzem wyklętym”, przeciwstawiającym się nowemu ustrojowi, narzuconemu Polsce siłą.

Rzeczywistość okazuje się tu zupełnie inna. Zbigniew Lubieniecki (1930-2021) tytułowe lata spędził w radzieckim „raju”. Najpierw na przyłączonych do ZSRR jesienią 1939 r. zachodniej Ukrainie i zachodniej Białorusi, dokąd rodzina (matka, trzy siostry i on) uciekła z Podhala zaraz po napaści Niemiec na Polskę. Ojciec, żołnierz Straży Granicznej, wziął udział w wojnie, potem trafił do radzieckiej niewoli, gdzie stał się jedną z ofiar zbrodni katyńskiej – wiosną 1940 r. został zamordowany w Ostaszkowie. Jego najbliższych – żonę i czworo dzieci – również w 1940 r. przymusowo deportowano do obwodu archangielskiego, umieszczając w tzw. osiedlu specjalnym, bez prawa opuszczania go i z obowiązkiem ciężkiej pracy. Umowa Sikorski-Majski z 1941 r. tymczasowo trochę ulżyła ich ciężkiemu losowi. Rodzina przeniosła się na południe Związku Radzieckiego do Kraju Ałtajskiego. W 1942 r. w związku z nagłą chorobą Zbyszka (już dwunastoletniego) nie zdążyli opuścić ZSRR wraz z armią gen. Andersa. Zmuszeni do pozostania na nieludzkiej ziemi (wg bardzo trafnego określenia ówczesnego ZSRR przez Józefa Czapskiego) wiedli tam ciężkie, biedne, a przede wszystkim głodne życie. W 1946 r. matka autora i trzy siostry uzyskały formalną zgodę administracji radzieckiej na repatriację do Polski. Szesnastoletniemu Zbigniewowi jej odmówiono. Poradził sobie – najpierw jadąc, poza urzędową ewidencją, z transportem repatriantów aż do Brześcia, następnie nielegalnie przekraczając granicę na Bugu. Przepłynął rzekę w okolicach Terespola. Zważywszy jego hart i zdobyte doświadczenie (o czym piszę dalej), nie był to dla niego zapewne zbyt trudny wyczyn.

Tyle w skrócie telegraficznym. Jest to pasjonująca, z zachowaniem chronologii, literatura pamiętnikarska. Powstała na bazie wspomnień spisanych już w Polsce w 1947 r., a te z kolei za podstawę miały (przede wszystkim) zapamiętane osobiste przeżycia Zbigniewa Lubienieckiego, opowieści rodzinne, nieraz też zachowane luźne notatki poczynione jeszcze w ZSRR. Książkę czyta się z zapartym tchem, została napisana w konwencji przygody i akcji. Jej autora - narratora należałoby jednak zaliczyć do tzw. trudnej młodzieży, przy czym to określenie ma w jego przypadku znaczenie głównie pejoratywne. Nastoletni Zbyszek, sytuacyjnie przymuszony do walki o byt, nagminnie kradł (stając się w tej „branży” wręcz specjalistą), rabował, bił, a nawet zabijał. Zadawał się z towarzystwem podobnych mu młodocianych przestępców, których wówczas w ZSRR były setki tysięcy. Jednak całkowicie nie przesiąkł ich amoralnością, zachował tzw. podwójne standardy. Cyt., str. 212: Ja jednak myślę, że to nie jest kradzione. Po prostu wziąłem to, co mi się słusznie należy. Niech dadzą mi do syta kartofli i chleba, a nie ruszę i złota, chociażby się na ulicy walało. Ludzie, których okradał, często bywali równie biedni i głodni jak on. Jego zresztą też parę razy okradziono i wtedy tak sobie myślał (cyt. str. 214): Czy mam przeklinać tego, kto to zrobił? Nie, przecież on też był głodny. Gdybym go złapał, zabiłbym, tak samo jak mnie by zabili, gdyby złapali. W ostatecznym rozrachunku owa złodziejsko-rabunkowa działalność młodziutkiego Zbigniewa przyczyniła się do uratowania rodziny od głodowej śmierci. Rodzina również szła mu parę razy na pomoc – gdy bywał ranny lub ciężko chory.

Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że autor zdobywał jedzenie dla siebie, matki i trzech sióstr nie tylko w złodziejsko-bandycki sposób. Nabył wiele przydatnych umiejętności praktycznych. Nauczył się pozyskiwać rośliny jadalne, opanował sztukę zastawiania sideł na leśne zwierzęta oraz łowienia ryb. Wszystko to bardzo dokładnie w książce przypomniał, łącznie z ciekawymi opisami przyrody, którą był zachwycony. Oprócz walki o byt nastoletni Zbigniew wiódł tam zwykłe, ciężkie życie zesłańca. Mieszkał w zimnym baraku, okresowo uczęszczał do radzieckiej szkoły, kolegował i bił się z rówieśnikami. Przyznał też, iż grubo przedwcześnie doświadczył męskiej inicjacji seksualnej. Po jej opisie, z zażenowaniem ale i z humorem skomentował (cyt., str. 88): I tak to, mając lat 10 i trzy miesiące, zacząłem prowadzić życie płciowe. Wydaje mi się, że była to jedyna wiedza, jaką przekazała mi nauczycielka Zoja. Biorąc pod uwagę, że na pewno niewiele jest na świecie nauczycielek, które by tego uczyły dziesięcioletnich uczniów, Zoję należy zaliczyć do wyjątkowo postępowych pedagogów. Jak więc widać, autor jest niezwykle szczery nawet przy wspominaniu swych spraw intymnych, co w połączeniu z epicką narracją akcji i przygody, czyni jego książkę taką, od której trudno się oderwać. W ramach narracji autor wspomina też, jak kilka razy postarał się zaszkodzić Związkowi Radzieckiemu, wykonując ad hoc indywidualne, drobne akty sabotażu.

Reasumując, polecam książkę Zbigniewa Lubienieckiego wszystkim zainteresowanym wojennymi losami Polaków na Wschodzie. Autor zdążył jeszcze napisać (na str. 245 i 246) podziękowania dla od dawna już nieżyjących rodziców oraz dla zespołu KARTY. W dacie wydania książki pan Zbigniew żył i mieszkał w Warszawie. Informację o tym, że zmarł w 2021 r., wygooglowałem w Internecie. KARCIE należą się też czytelnicze wyrazy uznania, co niniejszym czynię. Książka jest bezbłędna edycyjnie („Bellono”, ucz się!), została starannie wydana, uzupełniona o fotografie Zbigniewa i jego bliskich, a także o „Posłowie” (str. 247-265) autorstwa prof. dr. hab. Albina Głowackiego – przybliżające rys historyczny wydarzeń, które tak bardzo odcisnęły się na losach setek tysięcy Polaków, w tym młodziutkiego Zbigniewa i jego rodziny. Tekst „Posłowia” uważam więc za bardzo przydatny dla osób o skromniejszej wiedzy historycznej. A w kończącym książkę rozdziale pt. „Zniewolone wspomnienia” (str. 266-303) dr hab. Kaja Kaźmierska przedstawiła naukowy komentarz socjologiczny wspomnień Zbigniewa Lubienieckiego. Skoro nie poddała tam w wątpliwość niektórych jego wyczynów, to i ja się wstrzymam z zakwestionowaniem ich prawdziwości. Nadmienię tylko, iż podczas lektury parę razy miałem nieodparte wrażenie, że autora nieco poniosła fantazja.