niedziela, 11 sierpnia 2024

„Warszawa 1944. Tragiczne powstanie”. Autorka: Alexandra Richie

 

Alexandra Richie „Warszawa 1944. Tragiczne powstanie”

Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o., Warszawa 2014

Książka równie pasjonująca jak poprzednio tu omówiona autorstwa Normana Daviesa, ale jakże inna! Autorka skupiła się na opisach działań militarnych i zbrodni niemieckich, wielkiej polityki i dyplomacji nie zaniedbując, lecz mając je tylko w tle. Sporo też miejsca poświęciła prezentacji postaci historycznych, które wywarły największy wpływ na rozpoczęcie, przebieg, charakter i zakończenie walk powstania warszawskiego. Opracowanie oparła na licznych źródłach informacji, głównie polskich, niemieckich i brytyjskich, wymienionych w Bibliografii (str. 715-741).

W pierwszych rozdziałach autorka (synowa nieodżałowanego profesora Władysława Bartoszewskiego) przedstawiła sytuację polityczno-militarną w kilku miesiącach poprzedzających wybuch powstania. Opisała niemieckie zbrodnie na Białorusi, letnią ofensywę radziecką (operacja Bagration), krótkie zamieszanie, jakie w Niemczech zapanowało po nieudanym zamachu na Hitlera dn. 20 lipca 1944 r., także skuteczną kontrofensywę niemiecką podjętą pod Warszawą na przełomie lipca i sierpnia 1944 r. Nakreśliła obraz polskiej konspiracji zbrojnej i cywilnej, oraz przeanalizowała wszystkie okoliczności podjęcia decyzji o rozpoczęciu powstania. Potem już następują szczegółowe opisy walk w Warszawie, kolejno na Woli, Ochocie, Starówce, Czerniakowie, Mokotowie i w Śródmieściu. Czytamy też o trudzie przemieszczania się powstańców pomiędzy tymi dzielnicami kanałami. Działaniom militarnym towarzyszyły barbarzyńskie zbrodnie na skalę masową, popełniane przez oddziały SS. Wszystko to zostało bardzo dokładnie opisane na podstawie późniejszych wspomnień i zeznań świadków, nielicznych ocalałych ofiar, a nawet sprawców rzezi. Powstańcom nieudolnie i na małą skalę (z przyczyn obiektywnych) przychodzili z pomocą logistyczną alianci zachodni. Natomiast niewielkie wsparcie militarne ze strony 1 Armii Wojska Polskiego (okupione dużymi stratami na Czerniakowie) to tylko listek figowy zasłaniający prawdziwe intencje Stalina. We wrześniu i październiku Niemcy zmienili swoje podejście do powstańców: nie nazywali ich już bandytami lecz walecznymi kombatantami. Miało na to wpływ nie tylko uznanie ich za takich przez aliantów zachodnich. Niemcy liczyli również na przyszły, u swojego boku, udział Polaków w walce z bolszewikami. Towarzyszył temu jednak jaskrawy brak konsekwencji – równoczesne sukcesywne niszczenie substancji materialnej miasta, poprzedzane masową grabieżą i wywózką zrabowanych przedmiotów do Niemiec. Autorka kreśli również późniejsze, po upadku powstania, losy żołnierzy Armii Krajowej i ludności cywilnej, zmuszonych do opuszczenia Warszawy. Pierwsi poszli do niemieckiej niewoli. Cywilów zaś zgrupowano w obozie przejściowym w Pruszkowie i poddawano segregacji na trzy kategorie osób: przeznaczonych do wywiezienia na roboty do Niemiec, kierowanych do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, oraz uwalnianych. Alexandra Richie nie zapomniała też o „robinsonach” warszawskich, nielegalnie pozostających w grabionym i cały czas burzonym mieście. Nieliczni doczekali dnia 17 stycznia 1945 r., tj. daty wyzwolenia ruin lewobrzeżnej Warszawy przez żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego. Jednym z takich „robinsonów” był Władysław Szpilman (Pianista), wspomnienia którego autorka kilkakrotnie przywołuje.

Reasumując, gorąco polecam tę książkę napisaną z emocjonalnym zaangażowaniem. I również tak odbieraną podczas lektury (chwilami kląłem i zaciskałem pięści). Niepolska autorka weszła na wyżyny znajomości naszej historii XX wieku. Odnośnie okresów wcześniejszych ma jednak jeszcze małe braki – na str. 107 w posiadanym egzemplarzu książki zauważyłem błąd: pomylenie Radzymina z Raszynem (wspomnienie krwawej bitwy z Austriakami w 1809 r., która przecież miała miejsce pod Raszynem). A tak o pani doktor Richie informuje Wikipedia:

 https://pl.wikipedia.org/wiki/Alexandra_Richie

Na zakończenie wspomnienie osobiste, związane ze znajomością z uczestnikiem powstania. W latach 1975-1990 pracowałem w jednym biurze ze sporo starszym kolegą, Stanisławem J. Mimo różnicy wieku pozostawaliśmy w dobrej komitywie i byliśmy ze sobą „na ty”. Ów Staszek, mgr inż. budownictwa lądowego, absolwent Politechniki Warszawskiej, wcześniej – jako 16-letni rodowity warszawiak – został po upadku powstania wywieziony na roboty do Niemiec. Kiedyś opowiedział mi „przy kielichu” swoje tam dzieje. Skierowano go do pracy w dużym niemieckim gospodarstwie rolnym. Na tego typu robotach, jako stuprocentowy mieszczuch, nic a nic się nie znał, ale los go zetknął z innym tam przymusowo pracującym Polakiem, również młodym, pochodzącym ze wsi i znającym rolniczy fach od podszewki. Ów pomagał i doradzał Staszkowi w pracy, ponadto obaj stworzyli zgrany duecik miejskiego sprytu i wiejskiego doświadczenia. Podkradali zniesione kurze jajka. Kurze lub gęsi, którą rzekomo lis porwał, ukręcali łeb i ją ukradkiem piekli, po czym potajemnie zjadali. Musieli tak postępować, gdyż formalne przydziały żywności dla polskich robotników były głodowe. Cywile niemieccy też je mieli ograniczone, ponieważ artykuły żywnościowe przeznaczano przede wszystkim dla żołnierzy na froncie oraz hitlerowskich funkcjonariuszy. Niemieccy gospodarze, z niemiecką dokładnością i zdyscyplinowaniem, bardzo surowo przestrzegali okrojonych dla siebie, a jeszcze bardziej dla robotników przymusowych, przydziałów żywności. W gospodarstwie, gdzie pracował warszawiak Staszek i jego polski wiejski kompan, były tylko niemieckie kobiety i dzieci – tamtejsi mężczyźni bowiem przebywali na frontach (niektórzy już z nich nie powrócili). Staszek mi się przyznał, że chwilami miewał wyrzuty sumienia. Rządząca gospodarstwem starsza Niemka co pewien czas bowiem wzywała go, częstując chlebem i marmoladą z własnego przydziału, tłumacząc swoją dobroć niskimi przydziałami żywności dla polskich robotników. Musiał jej wtedy wylewnie dziękować i udawać duży apetyt. To chyba ty i kolega jadaliście lepiej niż tamte Niemki i ich dzieci? – zapytałem. A żebyś wiedział! – odparł. Choć ryzyko, w razie nakrycia nas na takim procederze było olbrzymie, prawdopodobnie nie uszlibyśmy z życiem, powieszono by nas lub wysłano do obozu koncentracyjnego. Ale się udawało! Ja w Warszawie podczas okupacji poduczyłem się niemieckiego, więc opowiadałem bajeczki o możliwych, realnych przyczynach znikania jajek, drobiu i warzyw, podpowiedzianych mi przez kumpla ze wsi. On zaś, przy mojej pomocy, umiejętnie uzyskiwał, oporządzał, konserwował i ukrywał naszą „zdobycz”, którą najczęściej nocą, w wielkiej tajemnicy konsumowaliśmy. I tak dotrwaliśmy do wyzwolenia na wiosnę 1945 r. Cóż, mój kolega Staszek miał wtedy szczęście, w przeciwieństwie do innych polskich robotników przymusowych, nierzadko umierających z głodu, chorób i od ciężkiej, niewolniczej pracy, czasem ginących pod alianckimi bombami. Po wojnie zresztą też nie miał zbyt wielu powodów do narzekania. Ukończył studia na renomowanej (także i dziś) uczelni, podjął pracę w budownictwie inwestycyjnym, był szanowany i lubiany przez kolegów i koleżanki. Szczęście opuściło go dopiero w 1990 r., gdy w wieku 62 lat podczas jazdy samochodem dostał nagle zawału serca i umarł. Do wypadku komunikacyjnego nie doszło, zdążył jeszcze zjechać na pobocze. Cześć Jego pamięci!