Wszystkim moim Czytelniczkom i Czytelnikom życzę Szczęśliwego
Nowego 2024 Roku. Oby przyniósł Wam spełnienie marzeń, nawet tych
najskrytszych. W trwającym okresie świąteczno-noworocznym nie zamierzam Państwa
męczyć lekturami o okrutnej Europie i pełnym horroru poprzednim
stuleciu. Dla odmiany i rozrywki dziś proponuję kontynent
północnoamerykański w wieku XIX. Przeczytajmy literacki western.
Larry
McMurtry „Szlak umrzyka”
Wydawnictwo
Vesper, Czerwonak 2023
Przenosimy
się za Atlantyk i cofamy w czasie do lat 1841 i 1842. Stany
Zjednoczone Ameryki dopiero się rozwijają terytorialnie. Jest jeszcze przed
wojną USA z Meksykiem (1846-1848), która uszczupli to drugie państwo o 1/3
terytorium (a uwzględniając powierzchnię Teksasu, o czym poniżej, to nawet
o ponad połowę). Ale starcia zbrojne pomiędzy nimi już trwają. Na wcześniej
zagarniętym przez amerykańskich kolonistów obszarze powstaje
w 1836 r. po walkach z Meksykanami duża niepodległa Republika
Teksasu, która w 1845 r. zostanie przyłączona do USA jako kolejny
stan (co właśnie stanie się casus belli). W ciągu 9 lat swego
istnienia, mając ciche wsparcie rządu i kongresu Stanów Zjednoczonych,
śmiało sobie poczyna, sięgając dalej na zachód po tereny autonomicznego podówczas
Nowego Meksyku, wchodzącego w skład Republiki Meksyku. Latem 1841 r.
Teksańczycy organizują wyprawę „wojenno-osadniczą” w celu aneksji miasta
Santa Fe (ważnej miejscowości na przecięciu szlaków handlowych) i terenów
wokół położonych. Kilkusetosobowa ekspedycja ponosi jednak fiasko. Ci jej
uczestnicy, którzy po drodze nie polegli w zmaganiach z Indianami,
Meksykanami oraz siłami natury, trafili do meksykańskiej niewoli, gdzie część z nich
rozstrzelano. Tyle w telegraficznym skrócie po przeczytaniu posłowia pt. „Western
jako szkoła przetrwania” (str. 383-396) autorstwa p. Michała Stanka,
potwierdzonego zajrzeniem do atlasu historycznego i podręcznika historii
powszechnej XIX wieku.
„Szlak
umrzyka” to fabularnie pierwsza część tetralogii amerykańskiego pisarza Larry’ego
McMurtry’ego (1936-2021), napisana w 1995 r. Drugą z kolei jest jego
powieść pod angielskim tytułem „Comanche Moon”, powstała w 1997 r., w dacie
edycji niniejszego tekstu jeszcze niewydana po polsku. Trzecia i czwarta
zaś to „Na południe od Brazos” (1985) i „Ulice Laredo” (1993),
napisane wcześniej. Jak więc z powyższego wynika, powstałe później „Szlak
umrzyka” i „Comanche Moon” stanowią tzw. prequele.
Autor,
dość ogólnie zachowując zgodność z przedstawionymi na wstępie faktami
historycznymi, wprowadza nas w świat Dzikiego Zachodu, w jego realia społeczne,
geograficzne i przyrodnicze. Głównymi bohaterami literackiego westernu są
dwaj nastolatkowie, których życiowy los rzucił na głęboką wodę. O ich
pochodzeniu i przeszłości wiemy niewiele. Niewykluczone, iż autor opisał
je we wcześniej powstałych utworach, ale fabularnie późniejszych, i nie
chciał się tu powtarzać. Są to sympatyczne chłopaki, w zasadzie bez
żadnego wykształcenia. Popełniają błędy młodości, na których dopiero się uczą,
życiową wiedzę czerpią też obserwując i słuchając starszych westmanów.
Oprócz nich w powieści występuje cała galeria typów ludzkich, zarówno
pozytywnych, jak i spod ciemnej gwiazdy. Niektóre osoby są postaciami
historycznymi (choć ich faktyczne życiorysy biegły nieco inaczej niż w powieści),
niektóre pod fikcyjnymi nazwiskami mają rzeczywiste pierwowzory (choć też o losach
odbiegających od przedstawionych w książce), pozostałe natomiast to już zupełny
wytwór wyobraźni autora. Szczegóły w tym zakresie zawiera
ww. posłowie.
Od
lektury trudno jest się oderwać! Wędrujemy z Gusem McCrae i Woodrawem
Callem dzikimi szlakami dziewiętnastowiecznego Teksasu i Nowego Meksyku,
walcząc z Indianami (głównie), Meksykanami (prawie wcale), polując, marznąc,
moknąc, głodując, omal nie ginąc w pożarze prerii. Owi Indianie to przede
wszystkim Komancze pod wodzą okrutnego Garbu Bizona, i Apacze dowodzeni
przez bliżej niescharakteryzowanego Gomeza. Ci drudzy są mniej straszni tylko o tyle,
że swoich ofiar nie skalpują. Jedni i drudzy nie mają nic wspólnego ze
szlachetnymi postaciami czerwonoskórych przedstawianych w powieściach
Karola Maya, m.in. na których się wychowałem. Na dowód ich okrucieństwa
przytoczę radę starszych westmanów dawaną nowicjuszom. W razie
otoczenia przez Indian należy koniecznie i skutecznie popełnić
samobójstwo, gdyż alternatywą będzie śmierć w bardzo długich męczarniach, a w zadawaniu
tortur mogą uczestniczyć również indiańskie squaw, wyspecjalizowane w odgryzaniu
elementów ciała jeńców, w tym także tych intymnych męskich. Oczywiście nie
tylko czerwonoskórzy są w książce postaciami negatywnymi. Larry McMurtry
wprowadził też do niej patologiczne typy białych łowców skalpów (to nie
pomyłka) oraz białych handlarzy niewolników (głównie pojmanych meksykańskich
kobiet i dzieci), kupowanych od Indian i nieraz odsprzedawanych innym
Indianom. Płeć piękna również się w powieści na pierwszym planie pojawia. Przez
wszystkie karty książki śledzimy losy rosłej, silnej i odważnej Matyldy
Roberts, początkowo zajmującej się najstarszą profesją świata, później się ustatkowującą.
Gdy już o tym napisałem, to dla zachowania międzypłciowej symetrii muszę dodać,
iż Gus McCrae jest młodzieńcem nadmiernie pobudliwym (nawet zważywszy jego wiek)
i wszystkie zarobione pieniądze wydaje przeważnie w burdelu kategorii
ostatniej. W książce napotykamy opis takiego przybytku w realiach
Dzikiego Zachodu pierwszej połowy XIX wieku. A skoro mówimy
o pieniądzach, to czytelnika zapewne rozczuli duża wartość ówczesnej
waluty amerykańskiej. Żołd szeregowego Strażnika Teksasu wynosi 3 dolary
miesięcznie, awans na kaprala daje mu podwyżkę 1 dol./mies. Jak wcześniej
wspomniałem, amerykański autor, mimo wzbogacenia rzeczywistych wydarzeń i osób
fikcją literacką, utrzymuje się w realiach epoki. Posiada w tym
zakresie wiedzę eksperta historycznego, co m.in. potwierdzają przyznane mu
w USA nagrody i wyróżnienia. Rażący wyjątek dostrzegamy dopiero w zakończeniu
powieści – absolutnie nierealistycznym, fantastycznym sposobie uratowania się
niedobitków pechowej ekspedycji. Ale ów lipny (moim zdaniem) happy end
to tylko kilka ostatnich stron (375-380) książki, proszę się więc z góry
nie uprzedzać. Nadmienię także, iż tytułowy szlak umrzyka odpowiada odcinkowi
trasy od Santa Fe do El Paso, przebytemu przez bohaterów powieści już
w charakterze jeńców pod meksykańską eskortą. Jego określenie pozostaje
bardzo adekwatne do warunków geograficznych i przyrodniczych tam występujących,
co zresztą potwierdza sama nazwa geograficzna krainy w języku hiszpańskim:
Jornada del Muerto. Oprócz ekstremalnie trudnych warunków terenowych
życie podróżnych „urozmaicają” Indianie. Zarówno ów szlak, jak i całą
trasę Austin – Santa Fe – El Paso – Galveston możemy prześledzić na
mapie znajdującej się na początku i na końcu książki, jest na niej zaznaczona
cienkimi, jasnymi paskami.
No
i jak się to Państwu podoba? Proszę nie mantykować, tylko przygotować
odpowiedni ekwipunek i … siadamy na koń, czas ruszać w drogę! Wild
West has been waiting for You.