piątek, 29 grudnia 2023

„Szlak umrzyka”. Autor: Larry McMurtry

 

Wszystkim moim Czytelniczkom i Czytelnikom życzę Szczęśliwego Nowego 2024 Roku. Oby przyniósł Wam spełnienie marzeń, nawet tych najskrytszych. W trwającym okresie świąteczno-noworocznym nie zamierzam Państwa męczyć lekturami o okrutnej Europie i pełnym horroru poprzednim stuleciu. Dla odmiany i rozrywki dziś proponuję kontynent północnoamerykański w wieku XIX. Przeczytajmy literacki western.

Larry McMurtry „Szlak umrzyka”

Wydawnictwo Vesper, Czerwonak 2023

Przenosimy się za Atlantyk i cofamy w czasie do lat 1841 i 1842. Stany Zjednoczone Ameryki dopiero się rozwijają terytorialnie. Jest jeszcze przed wojną USA z Meksykiem (1846-1848), która uszczupli to drugie państwo o 1/3 terytorium (a uwzględniając powierzchnię Teksasu, o czym poniżej, to nawet o ponad połowę). Ale starcia zbrojne pomiędzy nimi już trwają. Na wcześniej zagarniętym przez amerykańskich kolonistów obszarze powstaje w 1836 r. po walkach z Meksykanami duża niepodległa Republika Teksasu, która w 1845 r. zostanie przyłączona do USA jako kolejny stan (co właśnie stanie się casus belli). W ciągu 9 lat swego istnienia, mając ciche wsparcie rządu i kongresu Stanów Zjednoczonych, śmiało sobie poczyna, sięgając dalej na zachód po tereny autonomicznego podówczas Nowego Meksyku, wchodzącego w skład Republiki Meksyku. Latem 1841 r. Teksańczycy organizują wyprawę „wojenno-osadniczą” w celu aneksji miasta Santa Fe (ważnej miejscowości na przecięciu szlaków handlowych) i terenów wokół położonych. Kilkusetosobowa ekspedycja ponosi jednak fiasko. Ci jej uczestnicy, którzy po drodze nie polegli w zmaganiach z Indianami, Meksykanami oraz siłami natury, trafili do meksykańskiej niewoli, gdzie część z nich rozstrzelano. Tyle w telegraficznym skrócie po przeczytaniu posłowia pt. „Western jako szkoła przetrwania” (str. 383-396) autorstwa p. Michała Stanka, potwierdzonego zajrzeniem do atlasu historycznego i podręcznika historii powszechnej XIX wieku.

„Szlak umrzyka” to fabularnie pierwsza część tetralogii amerykańskiego pisarza Larry’ego McMurtry’ego (1936-2021), napisana w 1995 r. Drugą z kolei jest jego powieść pod angielskim tytułem „Comanche Moon”, powstała w 1997 r., w dacie edycji niniejszego tekstu jeszcze niewydana po polsku. Trzecia i czwarta zaś to „Na południe od Brazos” (1985) i „Ulice Laredo” (1993), napisane wcześniej. Jak więc z powyższego wynika, powstałe później „Szlak umrzyka” i „Comanche Moon” stanowią tzw. prequele.

Autor, dość ogólnie zachowując zgodność z przedstawionymi na wstępie faktami historycznymi, wprowadza nas w świat Dzikiego Zachodu, w jego realia społeczne, geograficzne i przyrodnicze. Głównymi bohaterami literackiego westernu są dwaj nastolatkowie, których życiowy los rzucił na głęboką wodę. O ich pochodzeniu i przeszłości wiemy niewiele. Niewykluczone, iż autor opisał je we wcześniej powstałych utworach, ale fabularnie późniejszych, i nie chciał się tu powtarzać. Są to sympatyczne chłopaki, w zasadzie bez żadnego wykształcenia. Popełniają błędy młodości, na których dopiero się uczą, życiową wiedzę czerpią też obserwując i słuchając starszych westmanów. Oprócz nich w powieści występuje cała galeria typów ludzkich, zarówno pozytywnych, jak i spod ciemnej gwiazdy. Niektóre osoby są postaciami historycznymi (choć ich faktyczne życiorysy biegły nieco inaczej niż w powieści), niektóre pod fikcyjnymi nazwiskami mają rzeczywiste pierwowzory (choć też o losach odbiegających od przedstawionych w książce), pozostałe natomiast to już zupełny wytwór wyobraźni autora. Szczegóły w tym zakresie zawiera ww. posłowie.

Od lektury trudno jest się oderwać! Wędrujemy z Gusem McCrae i Woodrawem Callem dzikimi szlakami dziewiętnastowiecznego Teksasu i Nowego Meksyku, walcząc z Indianami (głównie), Meksykanami (prawie wcale), polując, marznąc, moknąc, głodując, omal nie ginąc w pożarze prerii. Owi Indianie to przede wszystkim Komancze pod wodzą okrutnego Garbu Bizona, i Apacze dowodzeni przez bliżej niescharakteryzowanego Gomeza. Ci drudzy są mniej straszni tylko o tyle, że swoich ofiar nie skalpują. Jedni i drudzy nie mają nic wspólnego ze szlachetnymi postaciami czerwonoskórych przedstawianych w powieściach Karola Maya, m.in. na których się wychowałem. Na dowód ich okrucieństwa przytoczę radę starszych westmanów dawaną nowicjuszom. W razie otoczenia przez Indian należy koniecznie i skutecznie popełnić samobójstwo, gdyż alternatywą będzie śmierć w bardzo długich męczarniach, a w zadawaniu tortur mogą uczestniczyć również indiańskie squaw, wyspecjalizowane w odgryzaniu elementów ciała jeńców, w tym także tych intymnych męskich. Oczywiście nie tylko czerwonoskórzy są w książce postaciami negatywnymi. Larry McMurtry wprowadził też do niej patologiczne typy białych łowców skalpów (to nie pomyłka) oraz białych handlarzy niewolników (głównie pojmanych meksykańskich kobiet i dzieci), kupowanych od Indian i nieraz odsprzedawanych innym Indianom. Płeć piękna również się w powieści na pierwszym planie pojawia. Przez wszystkie karty książki śledzimy losy rosłej, silnej i odważnej Matyldy Roberts, początkowo zajmującej się najstarszą profesją świata, później się ustatkowującą. Gdy już o tym napisałem, to dla zachowania międzypłciowej symetrii muszę dodać, iż Gus McCrae jest młodzieńcem nadmiernie pobudliwym (nawet zważywszy jego wiek) i wszystkie zarobione pieniądze wydaje przeważnie w burdelu kategorii ostatniej. W książce napotykamy opis takiego przybytku w realiach Dzikiego Zachodu pierwszej połowy XIX wieku. A skoro mówimy o pieniądzach, to czytelnika zapewne rozczuli duża wartość ówczesnej waluty amerykańskiej. Żołd szeregowego Strażnika Teksasu wynosi 3 dolary miesięcznie, awans na kaprala daje mu podwyżkę 1 dol./mies. Jak wcześniej wspomniałem, amerykański autor, mimo wzbogacenia rzeczywistych wydarzeń i osób fikcją literacką, utrzymuje się w realiach epoki. Posiada w tym zakresie wiedzę eksperta historycznego, co m.in. potwierdzają przyznane mu w USA nagrody i wyróżnienia. Rażący wyjątek dostrzegamy dopiero w zakończeniu powieści – absolutnie nierealistycznym, fantastycznym sposobie uratowania się niedobitków pechowej ekspedycji. Ale ów lipny (moim zdaniem) happy end to tylko kilka ostatnich stron (375-380) książki, proszę się więc z góry nie uprzedzać. Nadmienię także, iż tytułowy szlak umrzyka odpowiada odcinkowi trasy od Santa Fe do El Paso, przebytemu przez bohaterów powieści już w charakterze jeńców pod meksykańską eskortą. Jego określenie pozostaje bardzo adekwatne do warunków geograficznych i przyrodniczych tam występujących, co zresztą potwierdza sama nazwa geograficzna krainy w języku hiszpańskim: Jornada del Muerto. Oprócz ekstremalnie trudnych warunków terenowych życie podróżnych „urozmaicają” Indianie. Zarówno ów szlak, jak i całą trasę Austin – Santa Fe – El Paso – Galveston możemy prześledzić na mapie znajdującej się na początku i na końcu książki, jest na niej zaznaczona cienkimi, jasnymi paskami.

No i jak się to Państwu podoba? Proszę nie mantykować, tylko przygotować odpowiedni ekwipunek i … siadamy na koń, czas ruszać w drogę! Wild West has been waiting for You.