poniedziałek, 9 stycznia 2023

„GUŁAG”. Autorka: Anne Applebaum

 

WITAM SERDECZNIE W NOWYM 2023 ROKU !

W styczniu proponuję Państwu trzy książki o charakterze popularnonaukowym, autorstwa Anne Applebaum. Poniżej piszę o pierwszej z nich. W zakończeniu zamieszczam też kilka osobistych wspomnień i refleksji.

Anne Applebaum „GUŁAG”

Świat Książki, Warszawa 2005

Szanownej autorki chyba nie trzeba przedstawiać. Bliżej zainteresowanych jej biografią odsyłam do Wikipedii. Za tę książkę p. Anne Applebaum otrzymała w 2004 r. prestiżową amerykańską Nagrodę Pulitzera. Publikację należy uznać za obszerne, popularnonaukowe kompendium wiedzy o radzieckich obozach pracy przymusowej. Zakładam, że wszyscy nasi rodacy wiedzą o istnieniu i funkcjonowaniu przez kilkadziesiąt lat radzieckich łagrów (podobnie jak powszechna jest u nas wiedza o hitlerowskich obozach koncentracyjnych). Tematyka ta już w końcu lat 80. ubiegłego stulecia przestała być tabu w PRL, a w III RP jest eksponowana w mediach i literaturze. Daje świadectwo naszej martyrologii - wszak do radzieckich łagrów na przestrzeni lat ich istnienia trafiło także kilkaset tysięcy Polaków i polskich Żydów. Wielu z nich już stamtąd nie powróciło. Bytując w zatłoczonych barakach i otrzymując głodowe racje żywieniowe, nie wytrzymywali przymusowej, morderczej pracy w surowym klimacie. Na zawsze spoczęli w nieludzkiej ziemi - wg trafnego określenia stalinowskiego Związku Radzieckiego przez Józefa Czapskiego. W aneksie (str. 525-532) zatytułowanym „Ilu” p. Anne Applebaum przytacza i komentuje szacunki historyków, dotyczące liczb więźniów obozów radzieckich, w tym ofiar śmiertelnych. Łączna liczba zeków w ciągu ponad trzydziestu lat (1923-1957) funkcjonowania systemu obozów pracy przymusowej w ZSRR sięgnęła 29 milionów, z których ok. 3 mln zmarło tam z wycieńczenia lub zostało zamordowanych. Ta ostatnia liczba oczywiście nie obejmuje wszystkich śmiertelnych ofiar stalinizmu (m.in. w wyniku zgonów podczas Wielkiego Głodu 1932-1933 i masowych egzekucji w czasie Wielkiego Terroru 1937-1938), których łącznie mogło być nawet ok. 20 milionów.

Autorka przedstawia organizację i funkcjonowanie obozów (zmienne na przestrzeni lat), ich miejsce w systemie gospodarki radzieckiej, skład socjalny i narodowościowy więźniów. Opisuje ciężką pracę w kopalniach, przy wyrębie lasów oraz na rzecz inwestycji budowlanych (głównie komunikacyjnych i hydrologicznych) nakazanych przez Stalina. Przeprowadza porównanie radzieckich łagrów z niemieckimi obozami koncentracyjnymi. Szczegółowo opisuje warunki codziennego bytowania zeków – zakwaterowanie, wyżywienie, relacje pomiędzy więźniami a komendanturą, jak też wzajemne stosunki między poszczególnymi grupami osadzonych. Opisy te z konieczności muszą być często drastyczne, dotyczą bowiem obozowej patologii i wielu osobistych tragedii. W łagrach, oprócz osób skazanych za wyimaginowane przestępstwa polityczne i drobne wykroczenia natury administracyjnej (np. za spóźnienie się do pracy w fabryce), znalazło się również wielu kryminalistów, w tym zatwardziałych recydywistów. Owe urki dążyły do nieformalnego podporządkowania sobie innych więźniów – ograbiając ich (z odzieży, żywności), terroryzując i gwałcąc, a w razie oporu nawet mordując. Nieraz bardzo tragiczna bywała dola kobiet narażonych na przemoc i gwałty nie tylko ze strony urków przedostających się do żeńskich stref obozów, ale też ze strony innych kobiet - współosadzonych kryminalistek. Ale najbardziej przejmująco autorka opisała los małych dzieci urodzonych w łagrach. Zaznaczam, że rozdział 15 pt. „Kobiety i dzieci”, zwłaszcza jego fragmenty o egzystencji maluchów w łagrowych żłobkach, to lektura dla osób o mocnych nerwach. Przedstawiając codzienność życia obozowego autorka, bazując na wspomnieniach byłych więźniów, ukazała też stosowane przez nich metody przetrwania – sposoby załatwienia skierowań do lżejszej pracy i otrzymywania lepszego, obfitszego wyżywienia. Niekiedy odbywało się to za cenę degradacji moralnej. Osoby starsze i wcześniej nieprzywykłe do ciężkiej pracy fizycznej, skierowane do robót tzw. ogólnych, w zasadzie nie miały szans na dłuższe życie w łagrach. Opisy buntów i ucieczek więźniów też w tej książce odnajdziemy. Reasumując, bardzo ją polecam, jest emocjonująca i przystępnie zredagowana. Autorka przywołuje też wiele spisanych wspomnień, w tym dzieł literackich – m.in. Aleksandra Sołżenicyna, Warłama Szałamowa, Eugenii Ginzburg, naszego Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Pominęła „Rosję w łagrze” Iwana Sołoniewicza (tu omówioną - vide katalog alfabetyczny lub tematyczny 6). Lekturę wzbogaca ciekawa dokumentacja fotograficzna. Przedostatni rozdział książki to opis prześladowań dysydentów w ZSRR już po likwidacji Gułagu, m.in. kierowania ich na przymusowe, bezterminowe leczenie psychiatryczne. Zaś w ostatnim rozdziale autorka przedstawiła pozytywne skutki Gorbaczowowskiej głasnosti - publiczne i powszechne ujawnienie skali zbrodni stalinizmu, krzywd ofiar łagrów oraz żądań ich rehabilitacji.

Na zakończenie nieco wspomnień i refleksji osobistych. Wychowany w PRL, wiedzę o radzieckim systemie deportacji do pracy przymusowej początkowo czerpałem głównie ze sporadycznie słuchanych audycji Radia Wolna Europa, czasem też babcia po kądzieli (1908-1979) coś niecoś mi podpowiedziała. W 1977 r. wielkim dla mnie odkryciem i przeżyciem stała się lektura samowolnie pożyczonego (tj. bez wiedzy właściciela książki i tylko na jeden wieczór) emigracyjnego, przemyconego do Polski wydania „Innego świata” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Na czytanie zarwałem wtedy noc. Osobiście natomiast poznałem dwie osoby będące w przeszłości więźniami syberyjskich łagrów. W latach 70. ub. wieku miałem okazję kilkakrotnie z nimi porozmawiać, wysłuchać ich opowieści, w tym również interesujących obozowych „ciekawostek”. Pierwsza z tych osób to były zmobilizowany żołnierz WP, który po dniu 17 września 1939 r. znalazł się na terenach wschodniej Polski. Nie poszedł do radzieckiej niewoli, zrzucił mundur i podjął cywilne życie, ale niebawem zainteresowało się nim NKWD i wylądował w łagrze. Uratował go układ Sikorski-Majski. Już jesienią 1941 r. trafił do armii gen. Władysława Andersa, przeszedł cały jej szlak bojowy, a po wojnie powrócił do Polski. W kraju uległ ciężkiemu wypadkowi komunikacyjnemu, przyznano mu rentę inwalidzką. Pomagała mu też żona, kobieta niezwykle zaradna życiowo. Właśnie przez tę panią (wynajmującą mi mieszkanie) go poznałem. Ów pan S., szczerze opowiadając przy kielichu o trudach bytowania i ciężkiej, niewolniczej pracy na Syberii, potrafił okraszać to szczyptą wisielczego humoru. M.in. śmiał się, że zimą nie był mu potrzebny papier toaletowy (którego oczywiście i tak by tam nie miał), ponieważ na wielkim mrozie (cyt.) „nie podcierano się, lecz palcami odłamywano, kruszono”.

Druga osoba to inteligentny 18-letni chłopak uciekający na przełomie lat 1939 i 1940 spod okupacji niemieckiej na wschód, po przekroczeniu granicy aresztowany jako domniemany szpieg i osadzony w łagrze. Wyszedł z niego dopiero w 1948 roku  i udało mu się legalnie powrócić do Polski. W łagrze podczas prac leśnych stracił przy wyrębie prawą dłoń, co – paradoksalnie – być może uratowało mu życie. Z konieczności skierowano go bowiem do pracy lżejszej. Wkrótce się też nieźle, jak na możliwości łagrowe, urządził w administracji obozowej. Miał dużo sprytu życiowego i uroku osobistego – potrafił wzbudzać sympatię i zaufanie. Z czasem uzyskał znośne warunki zakwaterowania i wyżywienia, nadano mu również swobodę poruszania się po całej obozowej zonie. Wspominając swą ówczesną egzystencję, przyznał się do spłodzenia kilkanaściorga dzieci na życzenie kobiet-więźniarek, motywowanych tym, iż podczas ciąży oraz przez pewien czas po porodzie uzyskiwały znacznie lepsze warunki socjalno-bytowe, niekiedy je nawet zwalniano przed upływem terminu wyroku (pisze też o tym p. Anne Applebaum). O losach dzieci oczywiście nie miał pojęcia. Maluchy, które przeżyły łagrowy żłobek, odebrano matkom (tym, które były zmuszone do pozostania w obozie) i przekazano do domu dziecka. Ów pan Zygmunt K. po powrocie do Polski ukończył wyższe studia ekonomiczne, znalazł dobre zatrudnienie, założył rodzinę i już raczej pomyślnie mu się wiodło. W latach 1975-1979 (pierwszych moich latach pracy po studiach) był moim bezpośrednim przełożonym, na stanowisku zastępcy naczelnika Wydziału Planowania w Departamencie Inwestycji jednego z najważniejszych ministerstw. Nasza charyzmatyczna szefowa, pani naczelnik - mgr ekonomii Halina W.-K., podrwiwała z niego, iż widocznie budownictwo tzw. specjalne miał zapisane w horoskopie – ważne inwestycje budowlane najpierw realizował na szczeblu najniższym wykonawczym (w radzieckim łagrze), a teraz na szczeblu najwyższym planistycznym, ministerialnym, już w Polsce. Ona mogła sobie na takie docinki pozwolić. Będąc 8-letnią dziewczynką, została w 1940 r. wraz z rodzicami deportowana do Kazachstanu na przymusowe osiedlenie. Tam „swoje przeżyła”, z radzieckiego „raju” pozwolono jej wyjechać do Polski dopiero po wojnie. Pan Zygmunt K. posiadał czarną, skórzaną protezę prawej dłoni, przypominającą rękawiczkę z jednym palcem, z ukrytym w niej urządzeniem umożliwiającym uchwyt. Lewą ręką dobrze pisał i obsługiwał maszynkę do liczenia (niegdysiejszy kalkulator). Kalectwo nie przeszkadzało mu też w prowadzeniu samochodu – może dlatego, iż jeździł enerdowskim wartburgiem z dźwignią zmiany biegów przy kierownicy. Sprawnie się nią posługiwał – wiem, bo parę razy jechałem z nim w roli pasażera. Na rentę inwalidzką odszedł na przełomie lat 1979/1980. Zmarł jesienią 2001 r. Uczestniczyłem w pożegnaniu go na warszawskich Powązkach. Pani Haliny W.-K. też już nie ma wśród żyjących. Cześć Ich pamięci.