Wszystkim moim Czytelniczkom i Czytelnikom życzę Szczęśliwego
Nowego 2023 Roku – oby był dla Was lepszy niż aktualnie mijający. Pozwólcie,
że życzenia te w pierwszej kolejności skieruję pod adresem małej grupy
z Ukrainy, o istnieniu której wiem ze statystyki czytelniczej bloga
(jako autor mam tam dostęp). Nie orientuję się, czy są to stali mieszkańcy
Ukrainy, czy Polacy tam czasowo przebywający (być może i tacy,
i tacy), ale ich tegoroczna sytuacja życiowa na pewno była nie do
pozazdroszczenia i wymaga szczerego współczucia. A przede wszystkim
życzeń, aby ten wojenny koszmar wreszcie się skończył w 2023 roku.
Nikita
Pietrow „Psy Stalina”
Wydawca:
Demart SA, Warszawa 2022; wydanie II, rozszerzone
Dr Nikita
Pietrow, rosyjski historyk, członek Stowarzyszenia „Memoriał” (zdelegalizowanego
w Rosji w 2021 r., a w 2022 r. uhonorowanego
Pokojową Nagrodą Nobla), dotarł do odtajnionej radzieckiej dokumentacji
źródłowej i napisał w 2011 r. książkę zawierającą zwięzłe
biografie zbrodniarzy stalinowskich – tytułowych psów Stalina. Zamieścił
podstawowe informacje dotyczące ich życia osobistego, głównie jednak skupiając
się na złowieszczych dokonaniach zawodowych. W znacznej mierze bazował na
dokumentacji procesów z lat 50., tych już po śmierci Stalina. Czytając
książkę miewa się niekiedy tzw. Schadenfreude – tytułowe psy bowiem
także gryzły się nawzajem i zagryzały na własnym podwórku. Często
niegdysiejszy kat stawał się ofiarą, a oprawcami nierzadko bywali jego byli
podwładni, stosujący znane mu metody śledcze. Dotyczyło to jednak tylko tych podkomendnych,
którzy zdołali się wkupić w łaski następnego szefa. Pozostali bowiem na
ogół dzielili smutny los przełożonego, tylko w najlepszym wypadku
zamieniając mundur NKWD na łagrowy pasiak. Autor przyrównuje to do porachunków
mafijnych i … chyba niezupełnie ma rację. Jestem dość oczytany w powieściach
m.in. Mario Puzo i stwierdzam, że rozgrywki wewnątrzmafijne cechowała na
ogół większa logika i swoista racjonalność, a przede wszystkim ich zakres
nie był aż tak bezmyślnie szeroki. Zanim jednak najwięksi stalinowscy kaci sami
trafili pod stienku (a wcześniej do pokoju tortur), zdążyli
wymordować setki tysięcy, a miliony wysłać do łagrów. Ich następcy nie
zmienili metod, a jedynie ograniczyli skalę represji. Pierwsi i drudzy
działali oczywiście na rozkaz „najwyższej instancji”, czytaj: polecenia wydanego
przez Stalina. Niektórzy, ci najbardziej zaufani i „zdolni”
w dziedzinie mokrej roboty, zostawali „specjalistami” - wykonywali
w ZSRR i za granicą wyroki śmierci w drodze zamachów na
wyznaczone, konkretne osoby. Dopuszczali się indywidualnych zabójstw, m.in. w drodze
skrytobójczego zastrzelenia, otrucia, śmiertelnej bójki w więzieniu lub
sfingowanego wypadku komunikacyjnego. Stalin sam nie uczestniczył w krwawych
jatkach, ale się nimi bardzo interesował – motywował i instruował wykonawców,
żądał też od nich szczegółowych relacji. Tytułowi oprawcy wywodzili się głównie
z nizin społecznych, byli słabo wyedukowani, choć autor wymienia również
nielicznych pochodzenia inteligenckiego i z wyższym wykształceniem.
Snuje słuszne refleksje, że w innych, normalnych warunkach ludzie ci
byliby dobrymi robotnikami i rzemieślnikami. Jeden rozdział autor
w całości poświęca kobietom („zdolnym uczennicom Berii”), wykazującym się
sukcesami w służbie dochodzeniowo-śledczej, nierozerwalnie związanej ze
stosowaniem „fizycznych środków przymusu” w celu wydobycia odpowiednich
zeznań. W książce odnajdujemy również smutne polonica – autor
przedstawia kulisy i mechanizm zbrodni na Polakach, głównie tych popełnionych
w 1940 i 1945 roku. Imiennie wymienia wszystkich wykonawców, także
zaangażowanych jedynie logistycznie. Nikt z nich nie poniósł za to kary. Uwagę
przykuwa również opis modus operandi zabójstwa w 1939 r.
Karola Radka, czołowego bolszewika z polsko-żydowskim rodowodem. Wykształconego
i bardzo inteligentnego Żyda, asymilowanego w kulturze polskiej -
nazwisko przyjął od jednego z bohaterów „Syzyfowych prac” Stefana
Żeromskiego. W okresie międzywojennym legalnie odwiedzał w Polsce
matkę, mieszkankę Tarnowa. W Kraju Rad miał jednak pecha – swego czasu
sympatyzował z Trockim, a ponadto nie potrafił utrzymać języka za
zębami, pozwalając sobie na kąśliwe uwagi polityczne. Oba te „przewinienia”
zasługiwały w oczach Stalina na najwyższy wymiar kary (w przypadku
Radka wykonanej skrytobójczo).
Odnosząc
się do lat już po upadku Związku Radzieckiego, autor podkreśla odejście
rosyjskiej polityki historycznej od potępienia stalinizmu, a nawet podejmowanie
prób częściowej rehabilitacji czołowych zbrodniarzy, wcześniej w ZSRR osądzonych.
Koronnym tego przykładem była przeprowadzona w 1994 r. rewizja procesu
Wiktora Abakumowa, skazanego w 1954 r. na karę śmierci przez
rozstrzelanie (karę niezwłocznie wykonano). 40 lat po egzekucji ów wyrok
zmniejszono (!) do 25 lat pozbawienia wolności. Chyba tylko w Rosji
takie sądowe qui pro quo bywa możliwe. Reasumując, bardzo polecam tę
lekturę czytelnikom zainteresowanym iście frapującą historią „miłującego pokój”
Kraju Rad, z odniesieniem też do jego następcy prawnego – patologicznie
rządzonej Federacji Rosyjskiej.
Na
zakończenie dygresja – wspomnienie humorystyczne, w sam raz w okresie
świąteczno-noworocznym. A propos użytego przez mnie powyżej terminu
Kraj Rad. W czasach „słusznie minionych” ZSRR – Związek Radziecki tak
właśnie półoficjalnie nazywano. W PRL ukazywał się nawet periodyk prasowy (chyba
tygodnik) o tytule Kraj Rad. Był bogato ilustrowany, wydawano go na
wysokiego gatunku, grubym, błyszczącym papierze, odpowiednim dla wydawnictw
encyklopedycznych i albumowych, niedostępnym dla innych czasopism. Mimo
niskiej ceny zalegał w kioskach. Merytorycznie mało kto był nim
zainteresowany, a na substytut deficytowego papieru toaletowego się przecież
„z przyczyn technicznych” nie nadawał (w przeciwieństwie do innych
gazet). Owe „walory techniczne” Kraju Rad doceniali za to nabywający go nieuczciwi,
prywatni sprzedawcy używanych samochodów. Jego grubymi, sztywnymi kartkami
oklejali bowiem dziury w skorodowanych na wylot karoseriach, potem je
szpachlowali, wygładzali, całość lakierowali i tak „wyremontowane” rzęchy
eksponowali na warszawskiej giełdzie samochodowej na Okęciu. Wykonane fachowo,
na pierwszy rzut oka bywało to nie do zauważenia. Lekkomyślny nabywca samochodu
orientował się dopiero po jakimś czasie, przeważnie po opadach deszczu.