Katarzyna
Rembacka „Komunista na peryferiach władzy. Historia Leonarda Borkowicza 1912-1989”
Instytut
Pamięci Narodowej, Szczecin-Warszawa 2020
Wywodzący
się z przedwojennej żydokomuny pachołek Stalina, instalator i utrwalacz
władzy ludowej. Tak zapewne określają go niektórzy publicyści historyczni,
widzący wszystko tylko w kolorach białym i czarnym, niedostrzegający
odcieni pośrednich, nie mówiąc już o tzw. drugiej stronie medalu. Na
szczęście autorka zachowała obiektywizm właściwy dla opracowania naukowego –
biografii Leonarda Borkowicza, do 1944 r. noszącego nazwisko Berkowicz.
Przedwojenny
KPP-owiec i więzień polityczny, następnie kapitan Armii Czerwonej,
podpułkownik Ludowego Wojska Polskiego, instalator władzy PKWN w Białymstoku,
zastępca komendanta głównego Milicji Obywatelskiej, pełnomocnik rządu na
Pomorze Zachodnie i wojewoda szczeciński w latach 1945-1949,
ambasador Polski w Czechosłowacji, dyrektor przedsiębiorstwa budującego
Hutę Warszawa, prezes polskiej kinematografii, kierownik wydziału w spółdzielni
wydawniczej „Książka i Wiedza”, wykładowca akademicki (pomimo posiadania wykształcenia
formalnie tylko niepełnego średniego). A zatem życiorys zawodowy niezmiernie
bogaty! Istna karuzela stanowisk objętych partyjną nomenklaturą! W czasach
PRL takich dyspozycyjnych przedstawicieli aparatu partyjno-rządowego ironicznie
określano mianem BMW – bierny, mierny, wierny. Do Leonarda Borkowicza
żaden z tych przymiotników jednak nie pasował, a już najmniej dwa pierwsze.
Bierny nie był na pewno. M.in. dowiódł tego instalując powojenną
Polskę na Pomorzu Zachodnim, borykając się tam z ówczesnymi licznymi trudnościami,
konfliktów z Armią Czerwoną (grabiącą te tereny i terroryzująca
ludność) nie wykluczając. Posiadał duże zdolności organizatorskie. Do
współpracy umiejętnie dobierał specjalistów, przedkładając ich wiedzę nad
pochodzenie polityczne. Sam – wyznając zasadę, iż dobry szef jest inteligentny
i leniwy – w detale się nie angażował. Do dziś pozostaje w dobrej
pamięci szczecinian. Był także silny i odważny. Dowiódł tego m.in.
w okopach frontu wschodniego II wojny światowej. Miernym
Borkowicza też nie można by nazwać. Był samoukiem, obce języki opanował w stopniu
umożliwiającym mu tłumaczenia literackie (czym dorabiał sobie po 1968 roku). Błyskotliwy
i dowcipny, potrafił znaleźć się w najbardziej wyrobionym kulturalnie
środowisku, co zazwyczaj zjednywało mu sympatię literatów i filmowców. Czy
był wierny? W zasadzie tak (do czasu), ale na pewno niepokorny
i nieostrożny. Nie zawsze postępował w myśl „aktualnej linii
partii”, odważał się mieć własne zdanie, co powodowało odsuwanie go na coraz to
bardziej peryferyjne kręgi władzy ludowej (stąd właśnie taki tytuł książki). Podczas
pełnienia funkcji ambasadora w Pradze pobił i kopniakami zrzucił ze
schodów inwigilującego go pułkownika polskiej bezpieki. Nie ufał mu Bolesław
Bierut. Zraził do siebie też Władysława Gomułkę, a to już przesądziło o partyjno-nomenklaturowej
degradacji i w końcu o definitywnej odstawce na fali antysemickich
czystek w roku 1968. W ostatnich latach życia Borkowicz zerwał z komunizmem
i socjalizmem, w towarzyskich rozmowach deklarując się jako liberał.
Czy określiłby się tak, gdyby partia była dla niego łaskawsza, a przede
wszystkim nie wykopała go poza nawias życia polityczno-zawodowego w 1968 roku?
To pytanie musi pozostać otwarte. W 1989 r., będąc coraz gorszego
zdrowia i nie chcąc ulegać dalszemu starczemu zniedołężnieniu, Leonard Borkowicz
popełnił samobójstwo (w wieku 77 lat).
Zachęcam
do lektury. Oprócz dokładnego życiorysu Borkowicza (łącznie z jego perypetiami
osobisto-rodzinnymi) poznamy społeczno-polityczne tło miejsc i lat, w których
przyszło mu żyć. Godne podkreślenia jest również lekkie pióro (czy raczej
miękka klawiatura) pani dr Katarzyny Rembackiej, potrafiącej opracowanie
naukowe przedstawić w formie przyciągającej także niezawodowego miłośnika
historii.