Jack
Barsky, Cindy Coloma „W głębokiej konspiracji. Tajne życie i labirynt
działalności szpiega KGB w Ameryce”
Zysk
i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2018
Niezwykle
ciekawa autobiografia szpiega KGB – tzw. nielegała działającego w Stanach Zjednoczonych
w latach 1978-1988, później już tam nieaktywnego (faktycznie: dezertera
z szeregów KGB), natomiast schwytanego przez FBI dopiero w 1997 r.
Napisał ją Jack Barsky, urodzony w 1949 r. w Niemczech
Wschodnich jako Albrecht Dittrich. Współautorka książki, pani Cindy Coloma, tylko
mu pomogła w zredagowaniu tekstu w American English.
Przystępując
do pisania tego artykułu przyszło mi na myśl, że być może nie wszyscy
czytelnicy prawidłowo zrozumieją termin „nielegał” (wyraz pochodzący z języka
rosyjskiego, w polskim jeszcze niezadomowiony – polski Word podkreśla go
czerwonym wężykiem). Zatem w telegraficznym skrócie. Wywiadowcy (czyli
szpiedzy) operujący zagranicą dzielą się na posiadających immunitet
dyplomatyczny i nieposiadających takiegoż. Ci pierwsi są oficjalnie
akredytowani w państwach pobytu, pracują w ambasadach
i konsulatach – pełnią tam przeróżne cywilne funkcje niewskazujące na ich
rzeczywiste zainteresowania zawodowe (czyli funkcje jakiegoś attaché, sekretarza, itp.).
Niepróżnujący i podejrzliwy miejscowy kontrwywiad ma jednak takich na oku,
a to bardzo utrudnia lub wręcz uniemożliwia działalność szpiegowską.
W razie przyłapania „na gorącym uczynku” formalnie grozi im tylko uznanie
za persona non grata i nakaz szybkiego opuszczenia kraju. Ci
drudzy zaś to właśnie nielegałowie. Przyjeżdżają do krajów pobytu
i przebywają tam (najczęściej, choć nie zawsze) na fałszywych papierach,
tj. spreparowanych dokumentach opartych na nieprawdziwych życiorysach.
Mieszkają, pracują, zakładają rodziny, najczęściej udają normalnych obywateli
państw, do których ich skierowano. Równolegle prowadzą robotę szpiegowską.
Ostrożnie działający i dobrze „zalegendowani” mogą długo (lub wcale) nie
wzbudzać podejrzeń służb kontrwywiadowczych. Natomiast w razie wpadki
czeka ich proces i długoletnie więzienie. Chyba że kontrwywiad zaproponuje
im odpowiednią współpracę (np. dezinformację ich centrali), mogącą doprowadzić
do złagodzenia lub w ogóle uniknięcia kary. Niektórzy mogą mieć też nadzieję
na uwolnienie w ramach wzajemnej wymiany szpiegów, odbywającej się co pewien
czas pomiędzy zainteresowanymi państwami.
Teraz
już ad rem. Autor, Jack Barsky (przypominam: urodzony jako Albrecht
Dittrich), bardzo dokładnie przedstawia swój życiorys, łącznie z drobiazgowo
opisanymi perypetiami rodzinno-osobistymi. Pochodzi z prowincjonalnej
rodziny nauczycielskiej w b. NRD, od małego był wychowywany (także w domu)
w duchu komunistycznym. Przesiąkł tą ideologią, co w rezultacie
skłoniło go do podjęcia „romantyczno-patriotycznej” (w jego mniemaniu) służby
w charakterze radzieckiego wywiadowcy. A miał realną możliwość wyboru
innej drogi życiowej! Uzyskał już wyższe wykształcenie, rozpoczął pracę
naukowo-dydaktyczną, przygotowywał doktorat z chemii. Tymczasem w byłej
Niemieckiej Republice Demokratycznej radzieckie służby specjalne poczynały
sobie jak we własnym kraju. Któregoś dnia młodego Albrechta odwiedził oficer
KGB, oficjalnie się przedstawił i zaproponował współpracę, pozostawiając
mu trochę czasu do namysłu. Albrecht się zgodził. Po czym następuje interesujący
opis długiej drogi Niemca Albrechta Dittricha do stania się Amerykaninem
Jackiem Barsky’m. Dokładnie poznajemy radziecką kuchnię pichcenia szpiegów
wysyłanych zagranicę. Kolejno: szkolenie w NRD i kilkuletnie w ZSRR,
związane z tym poważne problemy zawodowe i osobiste młodego przecież
mężczyzny (intymnych nie wykluczając), formalności i spore trudności
związane z legalizacją pobytu w USA. Wreszcie 29-letni szpieg, tzw.
nielegał, rozpoczyna działalność, do której był przez kilka lat tak intensywnie
przygotowywany. Czyni to pod płaszczykiem życia normalnego, wręcz przykładnego
obywatela Stanów Zjednoczonych. Ale jest on też przecież człowiekiem myślącym, ponadprzeciętnie
inteligentnym. Swoją służbę w KGB rozpoczął z pobudek ideologicznych.
Będąc młodym, zindoktrynowanym komunistą dobrowolnie zrezygnował z kariery
naukowej, pragnąc walczyć z amerykańskim imperializmem ciemiężącym klasę
robotniczą i w ogóle wyzyskującym ludzi pracy. Teraz na miejscu
przekonuje się, jak owo „ciemiężenie” i „wyzysk” faktycznie wyglądają,
zwłaszcza w porównaniu z życiem ludności NRD, nie mówiąc już o porównaniu
z warunkami panującymi w komunistycznym raju, czyli w ZSRR. Jego
wątpliwości stopniowo narastają, z czasem przechodzą w przekonanie
o popełnieniu w przeszłości ogromnego życiowego błędu. Do tego
dochodzi sytuacja osobista – Jack nie zamierza rozstać się z założoną w Ameryce
rodziną, zwłaszcza z niedawno urodzoną córeczką. Tak więc ignoruje
przysłany z Moskwy rozkaz natychmiastowego powrotu do centrali. Bojąc się jednak
likwidacji przez radziecki wywiad wymyśla dość zgrabny powód odmowy wyjazdu z USA.
Czy jego obawy są zasadne, a powód w pełni wiarygodny? Nastał już rok 1988.
Związkiem Radzieckim rządzi Michaił Gorbaczow, w stosunkach amerykańsko-radzieckich
następuje wyraźne odprężenie. Akcja specjalna KGB, polegająca na zabójstwie na
terenie USA, musiałaby uzyskać zgodę genseka KPZR, a ten – w nowych
uwarunkowaniach politycznych końca lat 80-tych – już by jej raczej nie wydał.
Poza tym moskiewska centrala ma zadania ważniejsze niż sprawdzenie
autentyczności powodu odmowy powrotu do ZSRR przez jednego, dotąd bardzo
subordynowanego szpiega, i ewentualne zlikwidowanie go. Jack Barsky
kontynuuje zatem swoje amerykańskie curriculum vitae, teraz już bez
podwójnego (szpiegowskiego) dna. Ale przecież mieszka w państwie
posiadającym kontrwywiad, któremu co prawda daleko do rosyjskiego, ale który
też za coś pieniądze budżetowe bierze. I tak w 1997 r., czyli 19 lat
po przybyciu Jacka Barsky’ego do USA, w tym 9 lat po zaprzestaniu przez
niego działalności szpiegowskiej, FBI dochodzi wreszcie po nitce do kłębka i go
zatrzymuje. Nie aresztuje jednak. W przeciwieństwie do naszego Mariana
Zacharskiego Jack Barsky nie odrzuca propozycji współpracy z FBI, nie
trafia więc przed sąd i do więzienia, ani nawet (po wykorzystaniu go przez
FBI) nie podlega deportacji do już zjednoczonych Niemiec. Pozostaje legalnie w USA
i nawet przechodzi tam interesującą przemianę duchową (szczegóły w końcowych
fragmentach książki). Przyjemnej lektury. Zaręczam, że pasjonaci literatury sensacyjno-szpiegowskiej
na pewno się nie rozczarują. Zwłaszcza, iż to nie szpiegowska powieść lecz takaż
autobiograficzna opowieść.
PS.1.
Powyżej napisałem „naszego Mariana Zacharskiego” mając na względzie kontynuację
jego peerelowskiej kariery już w III Rzeczpospolitej, uwieńczonej
generalskim awansem.
PS.2.
Uważny czytelnik skojarzywszy losy wspomnianego Mariana Zacharskiego z podaną
na wstępie definicją nielegała może powziąć uzasadnione wątpliwości. Pan
Marian nie działał w USA pod przykryciem dyplomaty PRL, więc w zasadzie
był owym nielegałem. Z drugiej jednak strony występował legalnie
pod własnym nazwiskiem jako obywatel Polski przebywający w USA w oficjalnej
misji handlowej (działalność wywiadowcza stanowiła tylko jej tajne uzupełnienie).
Za zaliczeniem go do kategorii szpiegów-nielegałów przemawia moim zdaniem
okoliczność, iż Marian Zacharski był oficerem Departamentu I MSW,
skierowanym do pracy w handlu zagranicznym Polski Ludowej. I nieistotne
jest, czy posiadał taki status już w dniu przybycia do Stanów
Zjednoczonych, czy może dopiero później (na fali szpiegowskich osiągnięć)
został „ukadrowiony”, z mocą wsteczną, do funkcji oficera Służby
Bezpieczeństwa zatrudnionego w Departamencie I MSW na
tzw. niejawnym etacie.