Stanisław Żerko „Stosunki
polsko-niemieckie 1938-1939”
Instytut Zachodni,
Poznań 2020. Wydanie drugie poprawione
Autor,
koncentrując się na relacjach polsko-niemieckich w latach 1938 i 1939
(ale tylko do wybuchu wojny), wprowadza czytelnika także w okres
wcześniejszy, zapoczątkowany dnia 26 stycznia1934 r. podpisaniem przez
Polskę i Niemcy deklaracji o niestosowaniu przemocy (Dz.U. z 1934 r.
Nr 16, poz. 124), często potocznie określanej mianem paktu
o nieagresji.
https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU19340160124/O/D19340124.pdf
Później
dyplomaci obu państw będą się powoływać we wzajemnych kontaktach na „linię 26 stycznia”.
Autor książki jawi się jako naprawdę rzetelny ekspert. Przedstawiane informacje
opatruje przypisami ze wskazaniem źródeł – m.in. roboczych dokumentów dyplomatycznych
(notatek służbowych, protokołów z rozmów), szczegółowo przeanalizowanych
także w innych niż polska wersjach językowych. Najważniejsze wydarzenia
tytułowych lat 1938 i 1939 przedstawia niemalże dzień po dniu. Opracowanie,
mimo stricte naukowo-historycznego charakteru, zostało zredagowane przystępnie.
Autor dysponuje jak widać „miękką klawiaturą” - kiedyś takie zdolności
określano mianem „lekkiego pióra”. Streszczać kolejnych rozdziałów książki nie
będę. Napiszę jedynie o własnych spostrzeżeniach, przemyśleniach i refleksjach,
na ogół tylko pogłębionych i potwierdzonych tą lekturą.
§ Niemalże cała polska
opinia publiczna była w okresie międzywojennym nastawiona antyniemiecko.
Niemcy byli znienawidzeni za udział w rozbiorach i za germanizację ziem
zaboru pruskiego, a także lekceważeni z powodu przegrania Wielkiej Wojny
(dopiero po 1939 r. nazywanej pierwszą wojną światową). Zapominano przy
tym, że na wschodzie Niemcy ją jednak wygrali. Mniejszość niemiecka w Polsce
(ok. 800 tys. osób) podlegała okresowym szykanom i represjom,
w tym sankcjom ekonomicznym (autor podaje tego przykłady). Zauważalnych w krajowej
polityce Polaków - sympatyków Niemiec można było policzyć na palcach jednej
ręki. Uznawany (do czasu) za germanofila minister Józef Beck bywał obiektem licznych
napaści ze strony prasy opozycyjnej, a i na forum rządowym raczej nie
znajdował wspólnego języka z większością członków rady ministrów. Ekipa rządząca,
orientująca się na marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza (autor popełnia formalny błąd podając jego nazwisko w brzmieniu
Rydz-Śmigły), była sceptycznie i niechętnie nastawiona do pogłębiania,
zacieśniania politycznej współpracy z III Rzeszą. Nie doceniała
rosnącego z dnia na dzień potencjału wojskowego Niemiec. Przeceniała za to
własne i francuskie możliwości militarne. Nie dostrzegała śmiertelnego zagrożenia
czającego się za wschodnią granicą. Bezmyślność niektórych naszych polityków
(m.in. Wacława Grzybowskiego, ambasadora RP w Moskwie) była wręcz
porażająca. W kraju niewiele robiono, aby - używając dzisiejszego języka -
ocieplić wizerunek Niemiec w oglądzie dokonywanym oczami przeciętnego
Polaka. Wojowniczo nastawiona polska opinia publiczna nie znała prawdy
o rzeczywistej różnicy potencjałów militarnych III Rzeszy
i II Rzeczypospolitej.
§ O ile II Rzeczpospolita
była krajem rządzonym w sposób autorytarny, z tylko ograniczanymi
swobodami demokratycznymi, to III Rzesza stała się państwem władanym
dyktatorsko, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Tak więc w Niemczech
hitlerowskich, w przeciwieństwie do naszego kraju, nałożono kaganiec
prasie, która – aż do końca I kwartału 1939 r. – mogła pisać o stosunkach
polsko-niemieckich tylko pozytywnie albo neutralnie. Polskę starano się
przedstawiać niemieckiej opinii publicznej jako kraj przyjazny, jako przyszłego
sojusznika. A nie było to zadanie łatwe, zważywszy przede wszystkim na duże
straty terytorialne poniesione przez Niemcy na rzecz Polski po I wojnie
światowej i jednak nielekką dolę mniejszości niemieckiej w naszym państwie
(przypominam, że autor podaje tego liczne przykłady). Ale dyktator mógł zrobić u siebie
wszystko, również zamknąć usta niemieckim rewizjonistom. Potrzebował jednak
propagandowego (w polityce wewnętrznej) sukcesu, pewnego ustępstwa ze
strony Polski. Byłaby nim zgoda Polski na powrót Gdańska w granice Niemiec
oraz na realizację eksterytorialnego połączenia komunikacyjnego (kolejowego i autostradowego)
Niemiec z ich wschodniopruską prowincją, przecinającego „korytarz”,
tj. wąski pas polskiego Pomorza. Po spełnieniu tego warunku Hitler wyrażał
gotowość docelowego uznania przez Niemcy polskiej granicy zachodniej i tym
samym rezygnacji z roszczeń terytorialnych. Analogicznie jak to uczynił w odniesieniu
do południowego Tyrolu, należącego do Włoch, ale zamieszkałego przez liczną
ludność niemiecką. Na nasz argument o ujściu największej polskiej rzeki
Wisły (mającej też znaczenie gospodarcze) do morza w Gdańsku, niemieccy
dyplomaci replikowali, iż ujście niemieckiego Renu do morza też nie znajduje
się w Niemczech lecz w Holandii.
§ Adolf Hitler faktycznie
widział w Polsce przyszłego sojusznika, a przynajmniej życzliwego
i neutralnego obserwatora swoich przyszłych działań politycznych, bardzo dynamizujących
się w końcówce lat 30. ubiegłego wieku. W przypadku rozprawy z Francją
liczył na bitne polskie dywizje blokujące możliwość udzielenia temu państwu
pomocy przez sojuszniczy ZSRR. Inaczej bowiem niż przez terytorium Polski natarcie
Armii Czerwonej, idącej w sukurs Francji, nie mogłoby zostać przeprowadzone.
W przypadku zaś zaplanowanej wojny niemiecko-radzieckiej Polska byłaby mu
już potrzebna i jako kraj wypadowy, i jako ścisły sojusznik
militarny. Realnie przewidywał współdziałanie Włoch, a także Japonii od
strony dalekiego wschodu. Niemieckiej dyplomacji nakazał zatem przyjęcie kursu
na zbliżenie niemiecko-polskie, co także potwierdzali goszczący w Polsce
najważniejsi przyboczni Hitlera (Göring, Goebbels, Himmler). Polacy byli kokietowani
wizją przyszłego, po wspólnym pokonaniu ZSRR, przyrostu terytorialnego na
wschodzie aż po granicę sprzed I rozbioru (1772). Doraźnie zaproponowano
nam natomiast część Słowacji.
§ Polską dyplomacją w 1939 r.
sterowano już kolektywnie, minister Beck stał się tylko członkiem triumwiratu
decydującego o polityce zagranicznej. W polityce tej przyjęto
zdecydowany kurs na zachowanie bieżącego status quo. Uznano, iż ścisłe
związanie się z Niemcami zaogni i tak nienajlepsze stosunki z ZSRR,
z którym mieliśmy bardzo długą granicę. Poważnie traktowaliśmy też pakt
nieagresji zawarty ze wschodnim sąsiadem w 1932 r. Interesy
niemieckie zgadzaliśmy się więc uwzględnić jedynie częściowo, tj. zaproponowaliśmy
zmianę statusu Gdańska z wolnego miasta na polsko-niemieckie kondominium,
a duże ułatwienie komunikacyjne przez polskie Pomorze – obiecywaliśmy, i owszem,
wprowadzić, także inwestycyjnie, ale nie w formie połączenia
eksterytorialnego. Ponadto nie ufaliśmy Hitlerowi, niepoważnie traktującemu
własne zobowiązania polityczne. Niemiecki Führer po niecałym pół roku
podeptał układ monachijski, uroczyście podpisany z przywódcami Francji,
Wielkiej Brytanii i Włoch. Także zawartym w marcu 1939 r. niemiecko-słowackim
paktem o ochronie Słowacji Hitler już po kilku dniach był gotów frymarczyć,
gdyby tylko Polska przyjęła jego propozycje.
§ Powyżej wspomniałem o triumwiracie
faktycznie kierującym od stycznia 1939 r. polską polityką zagraniczną. W tymże
gronie (Ignacy Mościcki, Edward Śmigły-Rydz i Józef Beck) wiodącym
decydentem był marszałek, mający za sobą wojsko oraz wielu członków rządu z premierem-lizusem
na czele. Biograf marszałka, profesor Lech Wyszczelski, pisze o dużym wpływie
Śmigłego na polską politykę zagraniczną w tym newralgicznym okresie. Większość
naszych historyków to jednak przemilcza, woląc odpowiedzialnością za fatalne w 1939 r.
skutki naszej dyplomacji obarczać tylko ministra Becka, formalnie firmującego
ją swoim stanowiskiem i nazwiskiem. Profesor Stanisław Żerko też niestety
podziela ów pogląd, choć w tekście książki kilka razy napomyka o różnicy
zdań pomiędzy Beckiem a Śmigłym i generalnie kołami wojskowymi. Podobnie
postępują profesorowie Marek Kornat i Mariusz Wołos we wspólnie napisanej
książce pt. „Józef Beck. Biografia” (omówionej już wcześniej na tym blogu).
To ja się teraz przy okazji pytam: czego dotyczyły owe różnice zdań? Do jakich
poglądów panów Becka i Śmigłego się one odnosiły? Co proponował jeden,
a negował drugi? Pamiętajmy, że działo się to w 1939 r.,
a zatem rozmowy marszałka (będącego formalnie choć niekonstytucyjnie drugą
osobą w państwie, zaraz po prezydencie RP) z szefem dyplomacji musiały
dotyczyć polityki zagranicznej. Ich dramatyzm podkreśla fakt, iż Beck zaproponował
wtedy swoją dymisję. Poza tym utrzymywał koleżeńskie stosunki z Walerym
Sławkiem (aż do jego samobójczej śmierci w kwietniu), będącym już w jawnej
opozycji wobec Śmigłego.
§ Analizując ówczesne plany
Hitlera wobec Polski profesor Stanisław Żerko nadmienia o nieudawanym jego
pragnieniu uczynienia z naszego kraju „junior partnera”, dla którego znalazłoby
się niepoślednie miejsce w zdominowanej przez Niemcy Europie środkowej i wschodniej.
Profesor podkreśla bowiem, iż Hitler świadomie nie wykorzystał niepowtarzalnej
okazji zbrojnego rozprawienia się z osamotnioną Polską w okresie od
października 1938 r. aż do połowy marca 1939 r. Był to czas już po
Monachium, ale jeszcze przed zupełną likwidacją państwa czechosłowackiego.
Polska powszechnie cieszyła się wtedy w Europie i świecie opinią monachijskiego
szakala, korzystającego z osłabienia Czechosłowacji i rabującego jej
Zaolzie. W razie zbrojnego konfliktu polsko-niemieckiego w tamtym
czasie nikt by nam nie pospieszył z pomocą, nawet tylko werbalnie, nie
mówiąc już o wybuchu II wojny światowej. Wszak układ monachijski
podpisany przez przywódców ówczesnych mocarstw europejskich nie przewidywał
żadnych koncesji terytorialnych na rzecz II RP. Ten brzydki wizerunek
Polski szybko jednak schowano do lamusa, gdy tylko nasz kraj na przełomie marca
i kwietnia 1939 r. wyraził gotowość przyłączenia się do sojuszu
brytyjsko-francuskiego, gorączkowo montowanego po złamaniu przez Hitlera układu
z Monachium.
§ I tak, gdyby nie
angielskie (potwierdzone przez Francję) gwarancje dla Polski z dnia
31 marca 1939 r., po tygodniu (7 kwietnia) formalnie
odwzajemnione przez Polskę podczas wizyty Becka w Londynie, być może
Polska i Niemcy nadal politycznie dreptałyby w miejscu.
A w każdym razie nie doszłoby do wybuchu wojny na taką skalę, jak to
nastąpiło dnia 1 września. Niewykluczone, że Hitler zdecydowałby się
na jakiś fakt dokonany, np. pucz nazistów w Gdańsku i jednostronną
deklarację o przyłączeniu tego miasta do Rzeszy. Niedysponująca zachodnimi
gwarancjami Polska złożyłaby wtedy stanowczy protest na forum Ligi Narodów.
I na tym by się (na jakiś czas) skończyło.
§ Chociaż nasze nowe
przymierze z Anglią oraz odnowione z Francją miały charakter wybitnie
reasekuracyjny, to Adolf Hitler je oba uznał za wiążące mu ręce i niepozwalające
na realizację jego wizji niemieckiej polityki wschodniej. Polityczny
hazardzista poczuł się zaszachowany i okrążony. W toczonym europejskim
pokerze znów więc postanowił zaryzykować, tym razem dobierając karty nowe: porozumienie
z ZSRR i wspólny atak na Polskę. Eksperci historii gospodarczej
twierdzą, iż Hitler nie miał innego wyjścia niż rozpoczęcie jakiejś wojny,
będącej swego rodzaju ekonomiczną ucieczką do przodu. Postępująca bardzo szybko
militaryzacja i podporządkowana temu gospodarka państwa groziły – w razie
niewykorzystania zasobów sił zbrojnych – załamaniem ekonomicznym, krachem
systemu finansów. Hitler zaryzykował (niechętnie) nawet wojnę z Wielką
Brytanią, realizującą odwieczny kurs angielskiej polityki europejskiej: niedopuszczenie,
aby na kontynencie doszło do panowania jednego tylko hegemona. W propagandzie
zarzucał przy tym angielskim politykom hipokryzję. Jak mają oni czelność
moralizować, krytykować jego wymuszone zdobycze terytorialne w marcu 1939 r.
(aneksja Czech i Moraw oraz litewskiej Kłajpedy, podporządkowanie
Słowacji), skoro przecież całe Imperium Brytyjskie powstało w drodze krwawych
podbojów i nadal utrzymywane jest z wykorzystywaniem przemocy.
§ Śp. profesor Paweł
Wieczorkiewicz i uznany publicysta historyczny Piotr Zychowicz wysunęli
śmiałą tezę o alternatywnym biegu historii w razie przyjęcia przez
Polskę propozycji niemieckich. W zasadzie zgadzam się z nimi (pewne wątpliwości
przedstawiając w punktach następnych). Tym czytelnikom, którzy się w tej
chwili obruszyli proponuję, aby oczami wyobraźni ujrzeli Europę i świat
takimi, jakimi były wiosną 1939 r. Proszę na chwilę zapomnieć o późniejszym
biegu dziejów. Niemiecki dyktator miał wówczas na sumieniu nie więcej niż kilka
tysięcy ofiar śmiertelnych, wliczając w to ofiary zbrodni z całkowicie
różnych motywów, tj. m.in. zarówno osoby zamordowane podczas „nocy długich
noży”, jak i „nocy kryształowej” (analizuję tylko politykę wewnętrzną,
abstrahuję od interwencji w Hiszpanii). Bezwzględnie realizował zasadę łamania
praw człowieka, w tym stosował budzący słuszną odrazę antysemityzm i rasizm
w ogólności. To fakt ponury i niepodważalny, ale ówcześnie niedający
jeszcze podstawy do zrównywania skali zbrodni Hitlera i Stalina. Bowiem
drugi jeździec Apokalipsy tamtych czasów, wkrótce honorowany i uwielbiany
w Wielkiej Brytanii i USA „wujaszek Joe”, zdążył do wiosny 1939 r.
wymordować już około 10 milionów osób – rozstrzelano je, zagłodzono na
śmierć, zamęczono niewolniczą pracą w radzieckich łagrach. Niewątpliwie
niemiecko-polski atak na ZSRR, skoordynowany z japońskim atakiem od strony
dalekiego wschodu, wywołałby burzę protestów światowej opinii publicznej, dodatkowo
inspirowanej przez radziecką tzw. agenturę wpływu. Do czasu. Na opanowanym obszarze
odkryto by miejsca masowych radzieckich zbrodni, a ich ogrom naocznie
poznaliby liczni, przybyli tam zachodni dziennikarze. Szybko by wtedy doszło do
odwrócenia ostrza krytyki, a nawet do usprawiedliwienia inwazji.
§ W ten sposób
weszliśmy jednak dopiero na pierwsze piętro alternatywnego przebiegu dziejów. Z bardzo
dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że koalicja
niemiecko-polsko-włosko-japońska pokonałaby ZSRR. Ale co stałoby się później? Przecież
Hitler, faktycznie uderzając dnia 22 czerwca 1941 r. na Związek
Radziecki, nie uczynił tego w imię wyzwolenia ludności ZSRR z komunizmu,
za to miał wobec niej wręcz ludobójcze zamiary. Analogicznie można wskazać na
wdrożony w 1942 r. Holokaust, czyli mord całego narodu na – dotąd
niespotykaną w dziejach – skalę przemysłową. Historycy Holokaustu do dziś toczą
jałowy spór, czy Hitler był intencjonalistą, tj. od zawsze nosił się z zamiarem
wymordowania Żydów europejskich, czy „tylko” funkcjonalistą, tj. rozpoczął
realizację zbrodniczego programu, gdy niewykonalne okazało się ich
przesiedlenie za Ural lub na Madagaskar. Tak czy inaczej, w alternatywnie rozważanej
wersji historii Niemcy zapewne też by podjęli na zdobytych terenach politykę brutalnego
wysiedlania, prawdopodobnie również eksterminacji części ludności. Chyba nie ma
więc racji p. Marek Świerczek, piszący w omówionym tu już wcześniej opracowaniu
pt. „Krucjata 1935. Wojna, której nigdy nie było”, że zachowanie
niemieckich sił zbrojnych mogłoby się okazać w toku takiej hipotetycznej
krucjaty inne niż faktycznie zaistniałe w roku 1941 i latach
następnych. Pytaniem otwartym zatem pozostaje, jak by w owej –
historycznie alternatywnej – sytuacji zachowali się Polacy. Nie jest bynajmniej
przesądzone, że stalibyśmy się ludobójczymi wspólnikami Himmlera i jego
siepaczy. Ale i zdecydowanie wykluczyć tego też niestety nie można! Wzajemnie
bezpardonowa walka toczona z regularnym wojskiem i partyzantką ZSRR sprzyjałaby
przecież radykalizacji poglądów i czynów naszych rodaków. A polski
ludowy antysemityzm, na pewno zauważalny u szeregowych żołnierzy, mógłby dodatkowo
zacząć czerpać złe wzory z zachowania niemieckich towarzyszy broni.
§ Oczywiście profesor
Stanisław Żerko nie wspomina o alternatywnych wersjach historii, to tylko
ja puściłem wodze wyobraźni. Na swoje usprawiedliwienie pragnę zauważyć, iż bieg
wydarzeń czasem doprawdy bywa niemożliwy do przewidzenia. Niekiedy Pan Bóg
spuszcza historię z łańcucha, jak już w 1920 r. stwierdził Izaak
Babel, choć ten to zapewne był ateistą. Przytoczę i skomentuję teraz krótki
fragment książki prof. Żerko (na str. 469): Odrzucenie przez
Warszawę niemieckiej oferty sojuszniczej było decyzją prawidłową, gdyż decyzja
odwrotna wiodła do satelizacji Polski, a w przypadku klęski Niemiec
(nota bene wcale nie tak oczywistej, jak to się może z perspektywy
powojennej wydawać) – m.in. do drastycznego zredukowania terytorium
Rzeczypospolitej. Zwięźle to komentując pozwolę sobie zwrócić uwagę na ww. zdanie
w nawiasie, nieprzesądzające o klęsce Niemiec. Jak również na
okoliczność i tak faktycznie zaistniałej satelizacji Polski aż do roku
1989, w tym do 1956 r. bycia pomiatanym wasalem ZSRR. Doszło też do zredukowania
terytorium państwa – pomimo formalnego zaliczenia nas do obozu zwycięzców. Czy
nastąpiło ono w wymiarze drastycznym? Z dzisiejszej perspektywy można
uznać, że nie – ze względu na utrwalone nabytki terytorialne na zachodzie i północy.
Inaczej to jednak odbierali w 1945 r. nasi rodacy, pozbawieni niemal
połowy przedwojennego obszaru Polski, w tym dwóch dużych polskich aglomeracji
miejskich (Lwów, Wilno), sytuacyjnie przymuszeni do migracji na tereny tuż po
wojnie zamieszkane jeszcze przez ludność niemiecką i długo uważane za politycznie
niepewne. Aż do 1970 r., gdy RFN rządzona przez kanclerza Willy’ego
Brandta uznała polską granicę zachodnią.
Kończąc,
życzę Państwu ciekawej, poznawczej lektury. Oby dała okazję do własnych
przemyśleń, refleksji (choćby jak te moje). Czyniąc je, koniecznie proszę
porównać nasz polski „bilans otwarcia” (polityczny, terytorialny,
demograficzny i ekonomiczny) z dnia 31 sierpnia 1939 r.
z takimż „bilansem zamknięcia” z dnia 9 maja 1945 r. Czy
sternicy polskiej polityki zagranicznej w 1939 roku, którym przecież nikt
nie odmawiał wielkiego i szczerego patriotyzmu, mając możliwość antycypacji
owego porównania, też podjęliby takie same jak wtedy decyzje? Ja uważam,
że na pewno nie. A Państwo co sądzicie? Zachęcam przy tym nie tylko do
przeczytania książki prof. Żerko, ale także do nabycia
jej i włączenia na stałe do księgozbioru domowego. Śmiało można ją ustawić
na półce obok encyklopedii, leksykonów i słowników.
PS.1.
Przy okazji polecam również lekturę książek pt. „Wobec nadchodzącej drugiej
wojny światowej”, autorstwa Władysława Studnickiego, oraz pt. „Polska –
niespełniony sojusznik Hitlera”, autorstwa Krzysztofa Raka. Obie zostały już
wcześniej omówione na blogu (ich opisy można odszukać poprzez katalog
alfabetyczny lub katalog tematyczny 1).
PS.2.
No i jeszcze konieczna errata, na dowód uważnej lektury proponowanej dziś
książki. Na str. 95 w wierszu 9 od dołu wyraz „stolicy” proszę zastąpić
wyrazem „granicy”. Zaś na str. 119 w wierszu 16 od dołu wyraz
„Niemcami” proszę zastąpić wyrazem „Włochami”. Są to redakcyjne tzw. pomyłki
oczywiste, niemające charakteru błędów merytorycznych.