Mamy lato. Nadszedł czas choćby przejściowego wytchnienia po przeróżnych lockdownach i innych administracyjnych ograniczeniach spowodowanych stanem pandemii. W najbliższych wakacyjnych tygodniach będę więc Państwu proponował lekturę książek dużo lżejszego kalibru, takich do czytania choćby na plaży. Ale oczywiście książek z historią w tle. Zaczynamy.
Tomasz
Awłasewicz „Niewidzialni. Największa tajemnica służb specjalnych PRL”
Wydawnictwo
Agora SA, Warszawa 2021
Autor,
młody ambitny dziennikarz, naświetlił bardzo interesujący wycinek działalności
służb specjalnych, jakim jest (oraz zawsze było i będzie) tzw. tajne
przeszukanie. Polega ono na niewłamaniowym wejściu do konkretnego lokalu,
spenetrowaniu go bez pozostawienia najmniejszego śladu swojej obecności, oraz
(to cel główny) sporządzeniu potrzebnych fotografii, w tym kopii
dokumentów lub zdjęć innych przedmiotów będących w zainteresowaniu służby
specjalnej. Czasem również chodzi o pozostawienie tam czegoś dobrze ukrytego,
np. urządzenia rejestrującego obraz i dźwięk. Wykonanie tego wymaga wiedzy
o dłuższej nieobecności użytkownika lokalu, pokonania zamków i innych
zabezpieczeń bez ich uszkodzenia, bardzo ostrożnego zachowania się wewnątrz
lokalu oraz dopilnowania, aby wszystkie znajdujące się tam przedmioty pozostały
na swoich miejscach. Sytuacja komplikuje się, gdy wewnątrz znajduje się sejf,
który też przecież trzeba będzie otworzyć bez uszkodzenia (i ponownie
zamknąć na ten sam szyfr). Nieraz użytkownik lokalu (np. obywatel państwa
niekoniecznie zaprzyjaźnionego) nie wyklucza możliwości podobnych „odwiedzin” i zastawia
pułapki mogące potwierdzić fakt odbytej penetracji, np. jakaś nitkę lub
włos zahaczone o szufladę biurka. Następnie po wykonaniu zadania należy na
paluszkach stamtąd wyjść, wszystkie otwarte wcześniej drzwi za sobą dokładnie pozamykać,
znów oczywiście bez uszkodzenia zamków. Dodatkowy problem może sprawić
ciekawski sąsiad gotów zadzwonić po policję, gdy tylko zauważy coś nietypowego
i jego zdaniem (skądinąd słusznie) podejrzanego. Jak więc widać, wykonanie
powyższych czynności operacyjnych wymaga mocnych nerwów oraz dużych umiejętności
specjalistycznych, większych niż np. posiadane przez historycznie sławnych
włamywaczy-kasiarzy. Tamci bowiem byli głównie zainteresowani wejściem do banku
czy sklepu jubilerskiego, pokonaniem sejfu, zabraniem łupu, a następnie
już tylko … w nogi. Nie obchodziło ich inteligentne zatarcie śladów
swojej obecności, na ogół jedynie przestrzegali niepozostawienia odcisków
palców.
Służby
specjalne większości państw dysponują takimi specjalistami od tajnych przeszukań.
Zatrudnieni są oni w odrębnych wydziałach niektórych jednostek
(departamentów, biur, delegatur) operacyjnych. Do ich dyspozycji stoją
najnowsze urządzenia techniczne, ale przede wszystkim sami muszą posiadać
odpowiednie zamiłowania techniczne oraz kwalifikacje teoretyczne i praktyczne.
O celu realizowanego tajnego przeszukania najczęściej mają tylko mgliste
lub żadne pojęcie. Ich bowiem rolą jest umożliwienie wykonania zadania przez
towarzyszącego oficera operacyjnego z innego pionu służby specjalnej,
zainteresowanego konkretnym lokalem i działalnością jego użytkownika.
Czyli zleceniodawcę tajnego spenetrowania lokalu. W Ministerstwie Spraw
Wewnętrznych PRL takimi specjalistami od tajnych przeszukań byli
funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa zatrudnieni głównie w Departamencie
Techniki MSW i podległych mu komórkach jednostek wojewódzkich resortu
spraw wewnętrznych. Napisałem „głównie”, ponieważ również dwa inne departamenty
Służby Bezpieczeństwa miały potrzebę posiadania własnych fachowców w tej dziedzinie,
luźno tylko współpracujących z Departamentem Techniki MSW. Taką jednostką
był np. Departament II MSW, czyli kontrwywiad. W jego
strukturze funkcjonował bardzo utajniony Wydział IX, m.in. zajmujący
się tajnym przeszukiwaniem pomieszczeń zachodnich ambasad i konsulatów. Zatrudnieni
w nim fachowcy czynili to z wykorzystywaniem ówczesnych możliwości
naukowo-technicznych, co jednak bardzo odbijało się na ich zdrowiu, a nieraz
wręcz skracało życie (używano szkodliwego promieniowania – stosowanego do
prześwietlania zamków w celu ich łatwiejszego otwarcia). O swojej tam
służbie w latach 70. i 80. ubiegłego stulecia opowiadają
autorowi książki byli funkcjonariusze SB. Ich pozornie niewiarygodne relacje
autor zweryfikował na podstawie dokumentacji IPN. Owi funkcjonariusze podkreślali
m.in. swoją przydatność dla ekonomicznych interesów państwa. Dzięki ich
działaniom polscy negocjatorzy umów międzynarodowych niekiedy znali treść
instrukcji negocjacyjnych zagranicznego partnera jeszcze przed przystąpieniem z nim
do rozmów, np. w sprawach zakupu przez Polskę licencji, czy sprzedaży wyprodukowanych
w kraju towarów. Wiedza ta pozwalała na wynegocjowanie optymalnych
warunków umów. A jak to się wszystko (w szczegółach) odbywało, jakie poważne
zagrożenia pociągały za sobą tajne przeszukania lokali ambasad i konsulatów,
to już sobie Państwo sami przeczytacie. Myślę, że Was do tego wystarczająco
zachęciłem. Nie? No to jeszcze dodam, że największą zmorą owych polskich
funkcjonariuszy SB był autentyczny przypadek węgierski. Węgierscy „tajni
przeszukiwacze” weszli bowiem kiedyś nocą do lokalu jednej z zachodnich
ambasad i … już stamtąd nigdy nie wyszli (ani ich nie wywieziono). I nikt
się o nich nie śmiał upomnieć, gdyż przecież formalno-prawnie nie
istnieli.
PS.
Osobom interesującym się likwidacją peerelowskiego MSW polecam wydaną przez IPN
w 2019 r. książkę dr. Tomasza Kozłowskiego pt. „Koniec
imperium MSW. Transformacja organów bezpieczeństwa państwa 1989-1990”
(opisaną na tym blogu).