piątek, 9 lipca 2021

„Niewidzialni. Największa tajemnica służb specjalnych PRL”. Autor: Tomasz Awłasewicz

Mamy lato. Nadszedł czas choćby przejściowego wytchnienia po przeróżnych lockdownach i innych administracyjnych ograniczeniach spowodowanych stanem pandemii. W najbliższych wakacyjnych tygodniach będę więc Państwu proponował lekturę książek dużo lżejszego kalibru, takich do czytania choćby na plaży. Ale oczywiście książek z historią w tle. Zaczynamy.

Tomasz Awłasewicz „Niewidzialni. Największa tajemnica służb specjalnych PRL”

Wydawnictwo Agora SA, Warszawa 2021

Autor, młody ambitny dziennikarz, naświetlił bardzo interesujący wycinek działalności służb specjalnych, jakim jest (oraz zawsze było i będzie) tzw. tajne przeszukanie. Polega ono na niewłamaniowym wejściu do konkretnego lokalu, spenetrowaniu go bez pozostawienia najmniejszego śladu swojej obecności, oraz (to cel główny) sporządzeniu potrzebnych fotografii, w tym kopii dokumentów lub zdjęć innych przedmiotów będących w zainteresowaniu służby specjalnej. Czasem również chodzi o pozostawienie tam czegoś dobrze ukrytego, np. urządzenia rejestrującego obraz i dźwięk. Wykonanie tego wymaga wiedzy o dłuższej nieobecności użytkownika lokalu, pokonania zamków i innych zabezpieczeń bez ich uszkodzenia, bardzo ostrożnego zachowania się wewnątrz lokalu oraz dopilnowania, aby wszystkie znajdujące się tam przedmioty pozostały na swoich miejscach. Sytuacja komplikuje się, gdy wewnątrz znajduje się sejf, który też przecież trzeba będzie otworzyć bez uszkodzenia (i ponownie zamknąć na ten sam szyfr). Nieraz użytkownik lokalu (np. obywatel państwa niekoniecznie zaprzyjaźnionego) nie wyklucza możliwości podobnych „odwiedzin” i zastawia pułapki mogące potwierdzić fakt odbytej penetracji, np. jakaś nitkę lub włos zahaczone o szufladę biurka. Następnie po wykonaniu zadania należy na paluszkach stamtąd wyjść, wszystkie otwarte wcześniej drzwi za sobą dokładnie pozamykać, znów oczywiście bez uszkodzenia zamków. Dodatkowy problem może sprawić ciekawski sąsiad gotów zadzwonić po policję, gdy tylko zauważy coś nietypowego i jego zdaniem (skądinąd słusznie) podejrzanego. Jak więc widać, wykonanie powyższych czynności operacyjnych wymaga mocnych nerwów oraz dużych umiejętności specjalistycznych, większych niż np. posiadane przez historycznie sławnych włamywaczy-kasiarzy. Tamci bowiem byli głównie zainteresowani wejściem do banku czy sklepu jubilerskiego, pokonaniem sejfu, zabraniem łupu, a następnie już tylko … w nogi. Nie obchodziło ich inteligentne zatarcie śladów swojej obecności, na ogół jedynie przestrzegali niepozostawienia odcisków palców.

Służby specjalne większości państw dysponują takimi specjalistami od tajnych przeszukań. Zatrudnieni są oni w odrębnych wydziałach niektórych jednostek (departamentów, biur, delegatur) operacyjnych. Do ich dyspozycji stoją najnowsze urządzenia techniczne, ale przede wszystkim sami muszą posiadać odpowiednie zamiłowania techniczne oraz kwalifikacje teoretyczne i praktyczne. O celu realizowanego tajnego przeszukania najczęściej mają tylko mgliste lub żadne pojęcie. Ich bowiem rolą jest umożliwienie wykonania zadania przez towarzyszącego oficera operacyjnego z innego pionu służby specjalnej, zainteresowanego konkretnym lokalem i działalnością jego użytkownika. Czyli zleceniodawcę tajnego spenetrowania lokalu. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych PRL takimi specjalistami od tajnych przeszukań byli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa zatrudnieni głównie w Departamencie Techniki MSW i podległych mu komórkach jednostek wojewódzkich resortu spraw wewnętrznych. Napisałem „głównie”, ponieważ również dwa inne departamenty Służby Bezpieczeństwa miały potrzebę posiadania własnych fachowców w tej dziedzinie, luźno tylko współpracujących z Departamentem Techniki MSW. Taką jednostką był np. Departament II MSW, czyli kontrwywiad. W jego strukturze funkcjonował bardzo utajniony Wydział IX, m.in. zajmujący się tajnym przeszukiwaniem pomieszczeń zachodnich ambasad i konsulatów. Zatrudnieni w nim fachowcy czynili to z wykorzystywaniem ówczesnych możliwości naukowo-technicznych, co jednak bardzo odbijało się na ich zdrowiu, a nieraz wręcz skracało życie (używano szkodliwego promieniowania – stosowanego do prześwietlania zamków w celu ich łatwiejszego otwarcia). O swojej tam służbie w latach 70. i 80. ubiegłego stulecia opowiadają autorowi książki byli funkcjonariusze SB. Ich pozornie niewiarygodne relacje autor zweryfikował na podstawie dokumentacji IPN. Owi funkcjonariusze podkreślali m.in. swoją przydatność dla ekonomicznych interesów państwa. Dzięki ich działaniom polscy negocjatorzy umów międzynarodowych niekiedy znali treść instrukcji negocjacyjnych zagranicznego partnera jeszcze przed przystąpieniem z nim do rozmów, np. w sprawach zakupu przez Polskę licencji, czy sprzedaży wyprodukowanych w kraju towarów. Wiedza ta pozwalała na wynegocjowanie optymalnych warunków umów. A jak to się wszystko (w szczegółach) odbywało, jakie poważne zagrożenia pociągały za sobą tajne przeszukania lokali ambasad i konsulatów, to już sobie Państwo sami przeczytacie. Myślę, że Was do tego wystarczająco zachęciłem. Nie? No to jeszcze dodam, że największą zmorą owych polskich funkcjonariuszy SB był autentyczny przypadek węgierski. Węgierscy „tajni przeszukiwacze” weszli bowiem kiedyś nocą do lokalu jednej z zachodnich ambasad i … już stamtąd nigdy nie wyszli (ani ich nie wywieziono). I nikt się o nich nie śmiał upomnieć, gdyż przecież formalno-prawnie nie istnieli.

PS. Osobom interesującym się likwidacją peerelowskiego MSW polecam wydaną przez IPN w 2019 r. książkę dr. Tomasza Kozłowskiego pt. „Koniec imperium MSW. Transformacja organów bezpieczeństwa państwa 1989-1990” (opisaną na tym blogu).