wtorek, 8 czerwca 2021

„Holokaust. Nowa historia”. Autor: Laurence Rees

 

Laurence Rees „Holokaust. Nowa historia”

Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o., Warszawa 2018

Mimo że upłynęło już 76 lat od zakończenia wojny i ujawnienia hitlerowskich bestialstw, informacji o Holokauście 6 mln ludności żydowskiej nie wolno spychać z najważniejszych stron podręczników historii. Prawda o tej mega-zbrodni, ludobójstwie, musi być wiecznie i powszechnie dostępna, zwłaszcza że co pewien czas w różnych krajach, także niestety i w Polsce, uaktywniają się nieliczni (na szczęście!) durnie: sympatycy nazizmu i niemieckiego Führera-psychopaty. Oczywiście książkę polecam również osobom, którym tytułowy temat jest nieobcy, które z nauki historii (szkolnej i przekazywanej medialnie) wyniosły ogólną wiedzę nt. mordu na europejskich Żydach. Brytyjski historyk stworzył nową, popularnonaukową, ciekawie napisaną monografię – prawdziwe kompendium wiedzy o Holokauście. Podtytuł uzasadnił częstym powoływaniem się na nowe relacje świadków zbrodni, wcześniej niepublikowane. Książka powinna stanowić lekturę obowiązkową w szkołach średnich – w Niemczech i w Austrii, jak też we wszystkich państwach będących podczas II wojny światowej okupowanymi przez Niemcy bądź od Niemiec zależnymi. Czyli u nas również. Autor opisuje w niej motywy, zakres, przebieg i sposoby dokonywania zbrodni ludobójstwa – w ujęciu terytorialnym oraz na przestrzeni lat. Ukazuje też europejskich kolaborantów w dziele Zagłady, kierujących się różnymi przesłankami – materialnymi (chęć zaboru mienia), ideologicznymi (patologiczny antysemityzm), a nawet urzędowymi (pragmatyzm urzędniczy, rzetelne wykonywanie wszystkich poleceń okupanta). Oprócz kolaboracji autor wskazuje na dość powszechne zobojętnienie, a niekiedy nawet zadowolenie z cierpień ludności żydowskiej i przestępcze czerpanie z tego korzyści (np. tzw. szmalcownictwo). Wytyka to również nam, ale jednocześnie przyznaje, że ok. 90 tys. Polaków było czynnie zaangażowanych w akcje pomocy Żydom. Autor nie oszczędza papieża Piusa XII. Zarzuca mu grzech zaniechania – niepotępienie publiczne zbrodniarzy i niezagrożenie im ekskomuniką. Jako przykład m.in. wskazuje niepozbawienie święceń kapłańskich księdza Tiso, prezydenta marionetkowej Słowacji, akceptującego los słowackich Żydów deportowanych do obozów śmierci. Autor też udowadnia, że w miarę upływu lat wojny i pogarszania się sytuacji militarnej Niemiec liczba ofiar Holokaustu – co nielogiczne i nieracjonalne, ale prawdziwe – stawała się coraz większa, by swoje apogeum osiągnąć w latach 1943 i 1944. A przecież, przypomnijmy, w 1943 r. Niemcy ponieśli klęski pod Stalingradem i Kurskiem, a alianci zachodni wylądowali we Włoszech. W 1944 r. front wschodni przebiegał przez terytorium Polski, a fronty zachodnie, po lądowaniu aliantów w Normandii, były już dwa. Trwały też destrukcyjne bombardowania miast niemieckich. Pomimo to, nawet jeszcze w 1945 r. postępował (cyt.) „mord do samego końca”, mniej liczny już tylko z powodu skurczenia się obszaru niemieckiego panowania i związanego z tym „deficytu” potencjalnych ofiar.

Demiurgiem Holokaustu był oczywiście Adolf Hitler, którego Niemcy w 1933 r. demokratycznie uznali za swojego Führera. Naziści początkowo taili przed ludnością Niemiec zasady i skutki „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, by jednak następnie od 1943 r. dopuszczać do tzw. kontrolowanych przecieków, mających uświadomić Niemcom fakt już spalenia za sobą mostów i związaną z tym konieczność determinacji walki do końca. Nie kwestionując roli Adolfa Hitlera jako naczelnego decydenta i kierowniczego sprawcy zbrodni ludobójstwa, historycy - analitycy Holokaustu podzielili się na tzw. intencjonalistów i tzw. funkcjonalistów. Ci pierwsi wychodzą z założenia, iż Hitler „od zawsze” snuł plany wymordowania wszystkich Żydów europejskich, ci drudzy natomiast, że takie plany dopiero powziął, gdy ich deportacja na Madagaskar (skądinąd zarzucony polski, przedwojenny pomysł) lub do azjatyckiej części pokonanego ZSRR, stała się – wskutek przebiegu działań wojennych – niemożliwa. Laurence Rees przychyla się do opinii funkcjonalistów, przedstawiając po kolei etapy chaotycznej (początkowo) organizacji i rozwoju Holokaustu. Ja pozwolę sobie jednak przyznać rację intencjonalistom. Hitler już przecież przed wybuchem wojny groził „międzynarodowemu żydostwu” unicestwieniem, aczkolwiek tego nie precyzował. Zaś w ostatnich miesiącach i tygodniach wojny, gdy dla wysiłku zbrojnego III Rzeszy liczył się każdy jeszcze sprawny żołnierz czy esesman, każdy wagon kolejowy, każdy litr paliwa, każda sztuka amunicji, Hitler „marnował” ów potencjał na kontynuowanie mordu. Gdzież tu funkcjonalizm? Autor sporo uwagi poświęca także osobie nr 2 w hierarchii odpowiedzialnych za Holokaust, czyli Heinrichowi Himmlerowi. Ukazuje jego bezsprzeczne, naczelne kierownictwo akcjami ludobójstwa, ale też podrwiwa z jego politycznego infantylizmu. Himmler w ostatnich miesiącach wojny usiłował podejmować tajne rokowania pokojowe z aliantami zachodnimi, widząc siebie – po planowanym odsunięcia Hitlera od władzy – w roli nowego przywódcy Niemiec, zaakceptowanego przez aliantów. Najwyraźniej nie brał pod uwagę, że poważne negocjacje toczone z jego udziałem mogłyby dotyczyć tylko i wyłącznie długości i grubości sznura szubienicznego, na którym zawiśnie.