sobota, 9 stycznia 2021

„Bitwa pod Trzeszczanami i Gliniskami 2 IX 1920 r.”. Autor: Andrzej Klocek

 

Andrzej Klocek „Bitwa pod Trzeszczanami i Gliniskami 2 IX 1920 r.”

Wydawca: Urząd Gminy Trzeszczany, Trzeszczany 2020

Książeczka ta (o formacie i objętości broszury) powstała w wyniku współpracy autora - pasjonata historii i wójta gminy Trzeszczany, pragnących upamiętnić setną rocznicę bitwy stoczonej przez żołnierzy piechoty Wojska Polskiego z kawalerzystami Pierwszej Armii Konnej dowodzonej przez Siemiona Budionnego. Dwa dni przed tą bitwą, 31 sierpnia 1920 r., owa złowroga Konarmia została pokonana przez polskich ułanów w słynnej kawaleryjskiej batalii pod Komarowem k. Zamościa. Chcąc uniknąć okrążenia i zniszczenia znalazła się w odwrocie na wschód, omijając lub rozbijając znajdujące się na jej drodze polskie pododdziały. Tak doszło do tytułowej bitwy (na terenie obecnej gminy Trzeszczany w powiecie hrubieszowskim), stoczonej przez pododdziały 2 Dywizji Piechoty Legionów z pododdziałami dwóch dywizji kawalerii i jednej brygady strzelców Armii Konnej. Bitwy w zasadzie nierozstrzygniętej, aczkolwiek jej lokalny i peryferyjny charakter nie odmienił faktu pokonania i zmuszenia do odwrotu armii Budionnego.

Pragnę jeszcze raz podkreślić okolicznościowo-edukacyjny charakter książeczki, bogato ilustrowanej i wydanej na wysokiej klasy papierze. Oprócz szczegółowego opisu bitwy autor prezentuje sylwetki biorących w niej udział żołnierzy, głównie dowódców. Zamieszcza listę poległych, przy okazji prostując w cmentarnej ewidencji błędy w brzmieniu niektórych nazwisk. We wstępie opisuje zbiorową mogiłę polskich żołnierzy na cmentarzu parafialnym w Trzeszczanach, a na przedostatniej stronie zamieszcza fotografię płyty nagrobnej. Skrótowo przedstawia późniejsze losy polskich oficerów (tych niepoległych w bitwie) oraz szlaki bojowe ich formacji wojskowych. Autor wskazał źródła wykorzystanych informacji – archiwów wojskowych i publikacji specjalistycznych, co czyni jego opracowanie wiarygodnym, godnym zaufania.

A teraz chwila zadumy. Z myślą o kim powstała ta książeczka, dla kogo głównie została napisana? Na pewno przede wszystkim dla lokalnej społeczności powiatu hrubieszowskiego, celem wskazania (przypomnienia, upamiętnienia) miejsc pamięci narodowej. Także dla pasjonatów historii wojny polsko-bolszewickiej lat 1919 i 1920. Dla nich to taki biały kruk, biblioteczny rarytas, jako że bitwa pod Trzeszczanami nie jest wymieniana w podręcznikach historii. Dostrzegam również i trzecią grupę potencjalnych czytelników, a mianowicie rodziny poległych żołnierzy. Rekrutowali się oni z 2 pułku piechoty (wchodzącego w skład 2 Dywizji Piechoty Legionów), a w większości pochodzili z Częstochowy i Piotrkowa Trybunalskiego. Autor zamieszcza listę poległych, podając ich nazwiska, imiona oraz stopnie wojskowe. Niewykluczone, że są one zapisane również w pamięci konkretnej rodziny częstochowskiej albo piotrkowskiej. Jeśli więc figuruje w niej dziadek/pradziadek padły w boju we wrześniu 1920 r., to zachodzi spore prawdopodobieństwo, że to m.in. i o nim jest ta dziś omawiana książeczka, oraz że jest w niej imiennie wymieniony. Gdyby ktoś z Państwa powziął takie przypuszczenie, proponuję zwrócić się e-mailem do Urzędu Gminy w Trzeszczanach (lub za jego pośrednictwem do autora) o podanie bliższych informacji i ew. o umożliwienie nabycia tej publikacji, jeśli jeszcze jej nakład nie został wyczerpany. Warto bowiem mieć w domu książkę, w której jest wspomniany ktoś z bliskiej rodziny. A w jaki sposób ja, nijak nie związany z powiatem hrubieszowskim, znalazłem się w jej (czasowym) posiadaniu? Ano, znając moje zainteresowania historyczne, wypożyczył mi ją mój szef (prezes stowarzyszenia, do którego należę), od wielu już lat uznany warszawski naukowiec, ale pochodzący właśnie z tamtych stron.

Ja natomiast w Hrubieszowie byłem tylko raz w życiu, jako osiemnastolatek, latem roku 1969. Wybraliśmy się tam z kolegą w pierwsze odwiedziny do panienek (dwóch sióstr), z którymi korespondowaliśmy mając ich adres z młodzieżowego czasopisma (bodajże z „Radaru” albo z „Na Przełaj”, ale głowy nie dam). Z Radomia, gdzie wówczas mieszkałem, pojechaliśmy pociągiem osobowym do Dęblina, tam przesiedliśmy się do nocnego pospiesznego relacji Warszawa - Hrubieszów. Tłukł się ten pociąg, mimo że był pospieszny, dość długo, rano dowiózł nas niby do Hrubieszowa, a faktycznie do stacji dość odległej od miasteczka - na tyle odległej, że kolej jeszcze organizowała dowóz do niego jakimś zdezelowanym mikrobusem, żukiem lub nysą, ówczesnej rodzimej produkcji. Po jeździe na wybojach dotarliśmy do centrum Hrubieszowa, tj. rynku brukowanego krągłymi kamieniami, tzw. kocimi łbami. Tam od razu rzucił nam się w oczy raczej niemiejski widoczek – mianowicie chłopa pędzącego przez ów plac parę świnek. I chciało nam się też wtedy strasznie pić po upalnej nocy spędzonej w dwóch pociągach. Zobaczyliśmy knajpę (już otwartą) i w te pędy do niej. Nawet kolejki przy barze nie było. Zamówiliśmy dwa duże piwa, szybko nam je nalano z beczki i … brr., równie ohydnego paskudztwa nigdy ani wcześniej, ani później nie próbowałem. Było absolutnie nie do wypicia, przysłowiowe „siki Weroniki” to przy owym „piwie” nektar. Będąc zamiejscowymi młodziakami i nie chcąc zadzierać z tutejszym barmanem nie zrobiliśmy mu awantury, odstawiliśmy tylko to skisłe, zatęchłe świństwo (niestety z góry zapłacone), wyszliśmy z knajpy, a w najbliższym sklepie spożywczym ugasiliśmy pragnienie oranżadą. A potem udaliśmy się do oczekujących już nas panienek, dotychczas znanych tylko z listów i fotografii. Ciąg dalszy tego wątka nie nastąpi.

Ot, i takie nietypowe, tematycznie zupełnie niezwiązane, wspomnienie „hrubieszowskie” z wakacji w roku 1969 mnie przy okazji naszło. To też w końcu historia – od tamtych chwil upłynęło już przecież 51 i pół roku. Natomiast od września 1920 do wakacji 1969 tylko niecałe 49 lat. Czas szybko upływa. Radomski przyjaciel, z którym wtedy wojażowałem, zmarł w grudniu 2017 r. w wieku lat 66 i pół. W życiu zdążyliśmy sobie nawzajem „świadkować” na ślubach. On miał szczęśliwą rękę – moje małżeństwo trwa. Ja niestety nie – kolega rozwiódł się już kilka lat po ślubie.