sobota, 30 maja 2020

„Zostały tylko kamienie. Akcja „Wisła”: wygnanie i powroty”. Autor: Krzysztof Potaczała


Krzysztof Potaczała „Zostały tylko kamienie. Akcja „Wisła”: wygnanie i powroty”
Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o., Warszawa 2019

O akcji „Wisła” przeprowadzonej w 1947 r. przeciętny Polak na ogół już trochę wie, najczęściej jest to jednak wiedza dość powierzchowna. Ot, z Polski południowo-wschodniej przesiedlono ok. 140 tys. polskich obywateli narodowości ukraińskiej na tzw. ziemie odzyskane, czyli tereny odjęte Niemcom i przyznane Rzeczypospolitej w Poczdamie w 1945 r. Nastąpiło to w ramach odpowiedzialności zbiorowej – objęcia ludności cywilnej sankcją za logistyczne wspomaganie Ukraińskiej Powstańczej Armii. Gdyby do tego nie doszło, to UPA długo by jeszcze „buszowała” na terenach zamieszkanych przez sprzyjającą jej ludność ukraińską (tak do tej pory uważa część uznanych profesorów historii).
Nasz myślący rodak zapewne też słyszał, iż senat RP w specjalnie podjętej uchwale potępił akcję „Wisła”.
Osoby spragnione wiedzy bardziej szczegółowej gorąco zachęcam do sięgnięcia po książkę p. Krzysztofa Potaczały. Napisał ją w formie reportażu historycznego, własne stwierdzenia przeplatając (i dokumentując) wypowiedziami świadków i uczestników wydarzeń, jak również ujawnioną po latach korespondencją urzędową.
Autor zadbał też o przedstawienie całego kontekstu historycznego – opisu wydarzeń w latach poprzedzających akcję „Wisła”, niekiedy sięgając wstecz aż do okresu przedwojennego. Książka jest zredagowana bardzo przystępnie, czyta się ją „łatwo, lekko i przyjemnie”, jakkolwiek traktuje ona o zagadnieniach, którym od przyjemności jest jak najdalej.
Osobiście wzruszyłem się podczas tej lektury. Od końca lat 80-tych ub. wieku odwiedzam bowiem prawie co rok Bieszczady turystycznie, przy czym od 1999 r. moją jesienną bazę wypadową na górskie i leśne wertepy stanowi wieś Zatwarnica. Dobrze też poznałem wszystkie okoliczne miejscowości, bliższe i dalsze, także i te, które na współczesnej mapie oznaczono jako już nieistniejące. W doskonałym przewodniku Rewaszu pt. „Bieszczady dla prawdziwego turysty” wyczytałem krótkie notki o ich wielkości i strukturze etnograficznej w okresie przedwojennym.
Teraz zaś dane było mi poznać wspomnienia konkretnych mieszkańców tych konkretnych miejscowości, ich refleksje sięgające lat dzieciństwa, jeszcze przedwojennego i okupacyjnego. Następnie ich obawę przed wywiezieniem w latach 1945 i 1946 na wschód do radzieckiego „raju”. Jedynie części z nich udało się tego uniknąć.
A potem już opowiedzieli o samym przebiegu tytułowej deportacji i wszystkich okolicznościach temu towarzyszących. I jak się też, z różnym skutkiem, aklimatyzowali na ziemiach zachodnich i północnych. Nieliczni się w ogóle nie zaaklimatyzowali i odważyli się powrócić.
Podczas czytania równolegle przywoływałem w pamięci dzisiejszy wygląd m.in. Wetliny, Smereka, Cisnej, Zatwarnicy, Suchych Rzek, Hulskiego, Krywego, Tworylnego, etc., jakże odmienny od tego, który zmiótł wiatr historii, a przedstawionego na kartach książki. Każdorazowo z kolejnym narratorem pokonywałem trasę jego bieszczadzkich wojaży - pomiędzy wsiami, miasteczkami, a także do puszczy stanowiącej wówczas ostoję UPA.
Autor przedstawił również ludzkie zachowania w tych już historycznych czasach, starając się zachować daleko idący obiektywizm. Uważam, że mu się to udało. Przeciętny Ukrainiec na kartach jego książki to nie rezun z siekierą w dłoni i nożem w zębach, a przeciętny Polak to nie rycerz bez zmazy i skazy. O szczegółach to uzasadniających proszę sobie przeczytać samemu/samej. Uprzedzam, że lektura będzie chwilami bardzo nieprzyjemna. Zwłaszcza gdy sobie uświadomimy, że informacje do dziś zamieszczane w przewodnikach turystycznych, jakoby opuszczone zabudowania (po deportacji mieszkańców w ramach akcji „Wisła”) spaliły oddziały UPA, to w przeważającej większości wierutna bzdura.

I już na zakończenie moja własna refleksja historyczna. Na co liczyli ci durnie z najwyższego dowództwa Ukraińskiej Powstańczej Armii? Na wybuch III wojny światowej? To bezzasadne.
Teoretycznie jednak przez chwilę załóżmy, iż taka wojna by wybuchła i niemający jeszcze broni atomowej ZSRR by ją przegrał.
Przecież w Londynie funkcjonował sojuszniczy od 1939 r. polski rząd emigracyjny. Choć od lipca 1945 r. był już formalnie nieuznawany, ale uznanie by mu wówczas szybko przywrócono i nieco zadbano o polskie interesy terytorialne. Jest też bardzo prawdopodobne, że podczas owej hipotetycznej wojny polskie wojsko ludowe by się szybko rozsypało – żołnierze masowo by dezerterowali i przechodzili na stronę wkraczających oddziałów gen. Andersa. I dalej z nimi parli na wschód.
Któż by potem, wśród zachodnich zwycięzców, był za utworzeniem Samostijnej Ukrainy, zwłaszcza na polskich (także przedwojennych) terenach? Jaki miałyby w tym interes zwycięskie USA i Wielka Brytania? Należy bowiem przypuścić, iż Polacy zadbaliby o masowe upowszechnienie wiedzy o rzezi wołyńskiej w 1943 r., okrucieństwem skutecznie konkurującym z hitlerowskim ludobójstwem. Jak również wiedzy o dość powszechnym wspomaganiu przez Ukraińców niemieckiego złowrogiego przedsięwzięcia, obecnie znanego pod nazwą Holokaust. Taki ukraiński czarny PR (używając dzisiejszej terminologii) byłby szokiem dla społeczeństw zachodnich demokracji i ich rządy nie mogłyby przejść nad tym do porządku dziennego. Na pewno nie dopuściliby do tego „nasi starsi bracia w wierze”, dość wpływowi za Atlantykiem.
A siły zbrojne UPA wszak były– w porównaniu z wojskami zachodniej, hipotetycznie zwycięskiej koalicji – bardzo mikre. Żadnego odczuwalnego wkładu w zwycięstwo by nie wniosły. Po takim więc hipotetycznym przebiegu (w drugiej połowie lat 40-tych) hipotetycznej III wojny światowej wszyscy żołnierze UPA zostaliby zapewne internowani i poddani filtracji celem odszukania wśród nich zbrodniarzy wojennych. A ziemie ukraińskie podzielono by pomiędzy Polskę i nową, już niekomunistyczną Rosję.
Powtarzam więc retoryczne pytanie. Jakie realne przesłanki, kalkulacje, etc. brało pod uwagę w 1945 r. naczelne dowództwo UPA?