środa, 20 maja 2020

„Dom, którego nie było. Powroty ocalałych do powojennego miasta” . Autor: Łukasz Krzyżanowski


Łukasz Krzyżanowski „Dom, którego nie było. Powroty ocalałych do powojennego miasta”
Wydawnictwo Czarne Sp. z o.o., Wołowiec 2016

Ci ocalali to Żydzi, którzy przeżyli Holokaust. Owym zaś tytułowym powojennym miastem jest Radom, dziś liczący ponad 200 tys. mieszkańców, drugi pod względem wielkości ośrodek miejski w województwie mazowieckim. Choć historycznie Radom nigdy na Mazowszu nie leżał, przyłączył go tu dopiero w 1999 r. Marian Krzaklewski. W ramach wielkiej reformy administracyjnej obowiązującej od 1 stycznia 1999 r., przeforsowanej przez AWS.
W czasach opisanych w książce Radom jest jeszcze miastem o połowę mniejszym, przed wojną i tuż po niej wchodzącym w skład województwa kieleckiego, a podczas okupacji niemieckiej będącym siedzibą władz dystryktu radomskiego - jednego z pięciu dystryktów Generalnego Gubernatorstwa. Autor, kreśląc powojenne losy garstki radomskich Żydów, nie zapomina o odpowiednim wprowadzeniu do tematu.
W przedwojennym Radomiu, będącym ważnym ośrodkiem przemysłowym, Żydzi stanowili około jednej trzeciej ludności miasta. Współżycie z chrześcijańskimi współobywatelami układało im się niedobrze, napotykali na niechęć, szykany, bojkot handlowy, sporadyczne napaści fizyczne.
Powyższe w pełni potwierdzam na podstawie relacji mojego ojczyma – śp. Jana Barańskiego (1920-2004), pochodzącego z radomskiej, na wskroś katolickiej rodziny robotniczej, który mi w latach 90-tych ub. wieku z niejakim wstydem (za swoich sąsiadów) opowiadał o przedwojennym (i wojennym) polskim antysemityzmie.
Ów polski antysemityzm bynajmniej nie wygasł w obliczu wspólnego zagrożenia podczas okupacji hitlerowskiej. W środowisku polskim rzadko współczuto Żydom, przypadki bezinteresownej im pomocy należały do wyjątków. W sierpniu 1942 r. Niemcy, przystępując do „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, dokonali likwidacji dwóch radomskich gett, ich ludność wywożąc do obozu zagłady w Treblince, opornych lub niedołężnych mordując jeszcze na miejscu. Wszystko to działo się na oczach polskich sąsiadów, niecierpliwie oczekujących na moment, kiedy tylko będzie im wolno wtargnąć do dopiero co opuszczonych mieszkań i dokonać zaboru pozostawionych tam rzeczy. Autor dokumentuje to także fotograficznie – vide strony 253-257.
Tyle gwoli wprowadzenia. Dalej p. Łukasz Krzyżanowski bardzo szczegółowo i z udokumentowaniem w przypisach (jak na publikację naukową przystało) przedstawia sytuację tych ocalałych z Holokaustu, których powojenne losy rzuciły do Radomia (nie zawsze będących przedwojennymi mieszkańcami tego miasta).
Ocalało ich niedużo, około kilkaset osób. Przybywali często w łachmanach, bez grosza przy duszy, wygłodzeni, nierzadko chorzy. Pomoc uzyskiwali od społecznych organizacji żydowskich. Ot, miejsce noclegowe w schronisku, kilkaset złotych, talony na skromne posiłki.
Był to okres tuż powojenny, a początkowo jeszcze wojenny - Radom został oswobodzony wszak już w styczniu 1945 r. Polskim mieszkańcom miasta też wówczas wiodło się bardzo źle, przecież dopiero co uciekł okupant, do ostatniej chwili eksploatujący kraj ze wszystkiego, co uznał za przydatne do dalszego prowadzenia wojny.
Ale mimo to pomiędzy nieżydowskimi a żydowskimi mieszkańcami ówczesnego Radomia różnica była ogromna. Ci drudzy bowiem dosłownie nie mieli nic. Nic oprócz traumy z powodu zgonu najbliższych. Dopiero co wyszli z kryjówek i przestali się ukrywać niczym dzikie zwierzęta przed myśliwymi (porównanie jak najbardziej i dosłowne, i trafne). Bardzo nieliczni przeżyli pobyt w obozach koncentracyjnych. Żydów „miejscowych”, ukrywających się w Radomiu na tzw. aryjskich papierach, nie było – zanadto byli w tym średniej wielkości mieście znani i niestety narażeni na dekonspirację ze strony polskich mieszkańców.

Autor, opisując losy Żydów ocalałych z Zagłady (na reprezentatywnym przykładzie powojennego Radomia) przedstawia nam:
§ tragiczną sytuację materialną tej garstki ludności żydowskiej,
§ niechętny stosunek radomian do przybywających do miasta nielicznych ocalałych Żydów, występujący również u przedstawicieli miejskiej administracji, milicji i urzędu bezpieczeństwa,
§ antysemityzm podziemia tzw. niepodległościowego, posuwającego się do morderstw na kilku żydowskich mieszkańcach miasta,
§ starania społeczności żydowskiej o przetrwanie i uzyskanie warunków do normalnej egzystencji, z reguły wieńczone niepowodzeniem i wyjazdem z miasta na „ziemie odzyskane”,
§ wewnętrzne rozliczenia środowiska żydowskiego: wysuwanie i odpieranie zarzutów dotyczących okupacyjnej kolaboracji z Niemcami,
§ starania o odzyskanie utraconego podczas wojny mienia (nieruchomości i przedsiębiorstw), często kończące się niepowodzeniem,
§ oszustwa dokonywane przez niektórych Żydów w procesie restytucji nieruchomości, przypominające niedawne warszawskie fałszerstwa reprywatyzacyjne.

Reasumując, polecam Państwu tę bardzo wartościową lekturę, przedstawiającą na reprezentatywnym przykładzie powojenne losy ocalałej ludności żydowskiej – także z retrospektywnymi opisami sytuacji jeszcze przedwojennej i okupacyjnej.
Najbardziej powinna ona chyba jednak zainteresować radomian – znajdą w niej oprócz tematyki tytułowej również charakterystykę ich miasta sprzed lat. Nie ukrywam, iż ja głównie z tego powodu po tę książkę sięgnąłem. Raczej nie uczyniłbym tego, gdyby autor analizował tytułowy temat (ogólnie już wcześniej dość mi znany) na przykładzie jakiegoś innego powojennego miasta. Aczkolwiek nie jestem radomianinem z urodzenia, to jednak od wieku bardzo wczesnodziecięcego aż do matury w tym mieście mieszkałem - kolejno w budynkach przy ulicach Żeromskiego, Struga i Młodzianowskiej. I nie ukrywam, iż Radom z tej przyczyny jest mi, i do końca życia będzie, bardzo bliski emocjonalnie.

I już na zakończenie pozwolę sobie powtórzyć pytania (wstydliwe i retoryczne), które już kiedyś na blogu zadałem omawiając „Prześnioną rewolucję (…)” Andrzeja Ledera.
Krótko i zwięźle rozważmy taki alternatywny wariant historii. Niemcy zachowali więcej człowieczeństwa i nie zdecydowali się na „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” - nie było konferencji w Wannsee, albo zapadły na niej inne ustalenia. A więc w 1944 r. i w 1945 r. w polskich miastach runęły mury zatłoczonych gett i ich wygłodzeni mieszkańcy (w łącznej liczbie ponad milion osób) pragną natychmiast powrócić do swoich przedwojennych mieszkań, domów, oraz odzyskać swoje zakłady pracy, jakimi najczęściej były sklepy, warsztaty rzemieślnicze, hurtownie, drobne przedsiębiorstwa rolno-spożywcze, itp. itd. Czy te obiekty czekały na ich powrót? Czy nowi lokatorzy, właściciele i zarządcy przyjęliby tych starych z otwartymi rękami? Pytania tyleż wstydliwe co retoryczne.