Lucyna Tychowa,
Andrzej Romanowski „Tak, jestem córką Jakuba Bermana”
Towarzystwo
Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2016
Prof. zw. Andrzej
Romanowski (mój rocznik) rozmawia z Lucyną
Berman-Tych (młodszą od mojej matki tylko
o 4 lata). Te porównania wiekowe nasunęły mi pewną refleksję.
Przypuszczam, że czytelnik z innego pokolenia niż moje może mieć trudności
ze zrozumieniem rozterek, wątpliwości i opinii wyrażanych przez rozmówców.
Podczas lektury natrafi na opisy nieznanych mu światów. To go powinno zachęcić
do pogłębienia wiedzy historycznej o epokach II RP i PRL, oraz o biografiach
osób, które uczestniczyły w zainstalowaniu w Polsce narzuconego a niechcianego
ustroju. Ja już dużo o tym czytałem
i nadal czytam, czego dowodem jest chociażby dziś tu omawiana książka. Ponadto
od lat 70. ub. wieku, gdy wkroczyłem w życie studenckie, później
w zawodowe, dokonuję bezpośredniej obserwacji wydarzeń politycznych,
społecznych i kulturalnych zachodzących w Polsce, a szczególnie
w Warszawie.
Córka
Jakuba Bermana ciekawie relacjonuje losy własne, swojej rodziny i przyjaciół,
łącznie z krótkim przedstawieniem pochodzenia rodziców i teściów.
Jest to środowisko zasymilowanych w polskiej kulturze Żydów. Osoby te
najpierw doświadczają w przedwojennej Polsce pełzającego antysemityzmu (co
nieraz wpycha je w ramiona komunistów), potem tragedii Holokaustu lub
(zamiennie) poniewierki w ZSRR. Ci, którym udało się przeżyć piekło
niemieckie i „raj” radziecki, mają następnie około 10 lat gorzkiego triumfu,
gdy wchodzą w skład elit nowej władzy ludowej. Ów okres „prosperity”
kończy się jednak w 1956 r., a w 1968 r. następuje
prawdziwy „krach” – stają się niechcianymi obywatelami, tracą pracę, przymusza
się ich do emigracji. Po około trzech latach kolejna już ekipa rządząca Polską Ludową
się opamiętuje i wycisza „antysyjonizm” (faktycznie: antysemityzm),
unieważnia też wilcze bilety wręczone w 1968 r. osobom pochodzenia
żydowskiego. Na ogół umożliwia im się powrót do zawodu, choć z dużymi
problemami, gdy chodzi o obejmowanie eksponowanych stanowisk. A lata
następne to już tylko obserwacja polityki i życia społecznego z pozycji
emerytów.
Lucyna
Berman-Tych dźwiga w tamtych czasach dwa garby. Po pierwsze – jest Żydówką
(o czym przypominają jej nieraz nawet polscy nauczyciele), a po
drugie – jej ojciec to Jakub Berman. Kto się jeszcze nie orientuje, kim był w latach
1944-1956 towarzysz Jakub Berman, co i kogo ma na sumieniu, nich to
zaraz sprawdzi w pierwszej z brzegu encyklopedii (czy chociażby w Wikipedii).
Córka, przedstawiając ciepły, rodzinny i osobisty wizerunek ojca,
bynajmniej nie zdejmuje z niego politycznej odpowiedzialności za zbrodnie
reżimu w latach 1944-1956. Pytania stawiane przez rozmówcę są dla niej
nieraz kłopotliwe, ale nie uchyla się przed udzielaniem wyczerpujących
odpowiedzi. Jest osobą wykształconą (magisterium z historii na Uniwersytecie
Warszawskim) i o dużym dorobku zawodowym w charakterze reżysera
teatralnego, telewizyjnego i kierownika literackiego w teatrze.
Profesor
Andrzej Romanowski wywodzi się z diametralnie różnego środowiska,
z polskiej rodziny o tradycjach niepodległościowych, akowskich. Z reżimem
słusznie minionym ma własne porachunki rodzinne. Sam powiada o sobie, że w latach
PRL był antykomunistą z nożem w zębach. Z czasem jednak wrodzona
inteligencja oraz nabyta wiedza uczuliły go na postrzeganie historii i życiorysów
w pełnej gamie odcieni szarości, a nie jedynie w kolorach czarnym
lub białym. Bo to drugie jest właściwe tylko dla propagandzistów i (lub)
nieuków. Profesor spokojnie i rzeczowo rozmawia z panią Lucyną,
nieraz z nią polemizuje, prezentuje swój punkt widzenia, jego wypowiedzi
są obszerne, a ich wspólna książka to rozłożony w czasie (na szereg
spotkań) i utrwalony dialog.
Taki
charakter nagranych i wydrukowanych, za zgodą p. Lucyny Tychowej,
rozmów przy kawie i herbacie, powoduje, że lektura jest interesująca oraz łatwa
w odbiorze. Dwoje bardzo inteligentnych ludzi po prostu dyskutuje o latach
minionych, także o znanych osobach, które niekiedy okazują się ich
wspólnymi znajomymi. Trudnych tematów nie omijają. Przewracając kolejne kartki tej
książki cały czas czujemy lekki powiew wiatru historii. Nieraz zimnego i wywołującego
dreszcze, np. gdy czytamy o przypadkach denuncjacji ukrywających się
Żydów podczas okupacji przez ich polskich, przygodnie na ulicy napotkanych znajomych
sprzed wojny. Denuncjacji, dodajmy, spontanicznej i bezinteresownej,
niewymuszonej żadnymi okolicznościami. Od takiego „społecznego” denuncjatora to
już chyba nawet okupacyjny szmalcownik stał na wyższym poziomie etycznym (choć
oczywiście również plasując się poniżej zera moralnego). Gdyby to moje poprzednie zdanie ktoś chciał zacytować, to tylko
w całości; proszę nie opuścić jego drugiej części w nawiasie.