Grzegorz Górski
„Wrzesień 1939. Nowe spojrzenie”
Jagiellońskie
Wydawnictwo Naukowe, Toruń 2017
Tematyka
klęski wrześniowej 1939 r. jest w literaturze polskiej obecna
niemalże od tamtego feralnego okresu. Powstały, powstają i zapewne długo
jeszcze będą powstawać na ten temat opracowania naukowe, popularnonaukowe,
eseje i reportaże historyczne, powieści beletrystyczne – okazją dla nich wszystkich
stają się kolejne rocznice, w tym ta nadchodząca okrągła, już 80-ta, w roku
przyszłym. W księgarniach i bibliotekach można też znaleźć sporo
opublikowanych wspomnień i relacji spisanych przez uczestników wydarzeń,
świadków epoki. Ostatnio nawet tłumaczeń z języka niemieckiego.
Jako
interesującego się historią „od zawsze”, także „od zawsze” zastanawiały mnie
przyczyny wybuchu i przebieg wojny obronnej Polski w 1939 r.
Sporo na ten temat na przestrzeni lat czytając, wierzyłem (ale tylko do czasu !!!) w słuszność głównych tez polskiej
historiografii, a mianowicie że Niemcy hitlerowskie przyparły Polskę do
muru, że gdybyśmy się zgodzili na oddanie im Wolnego Miasta Gdańska i powstanie
eksterytorialnej linii komunikacyjnej do Prus Wschodnich, to III Rzesza
niebawem zażądałaby polskiej części Górnego Śląska, Pomorza, a może nawet
Wielkopolski z Poznaniem. A potem całej reszty państwa. Byliśmy
bowiem jakoby od dawna zaplanowanym hitlerowskim celem nr 3 – po Austrii i Czechosłowacji.
Historiografia peerelowska (ta w miarę
obiektywna, w latach już 70. i 80.), emigracyjna oraz III Rzeczypospolitej
po 1989 r., wprawdzie nie kochały ministra Józefa Becka, ale zgodnie
potwierdzały, że od grudnia 1938 r. polski minister spraw zagranicznych w zasadzie
nie miał już wyboru. Politykę prowadził słuszną i tylko wiarołomstwu
Francji i Anglii należy „zawdzięczać”, że Niemcy nie zostały wspólnym
wysiłkiem pokonane już we wrześniu – październiku 1939 r. Zaś Wódz
Naczelny marszałek Edward Śmigły-Rydz to postać tragiczna wg przysłowia
nec Hercules contra plures. Wobec przygniatającej przewagi liczebnej i przede
wszystkim technicznej wroga, pozbawiony odciążającej a obiecanej ofensywy
francuskiej na lądzie i angielskiej w powietrzu, po prostu nie miał
szans skutecznie realizować swojego planu obrony Polski. Naszymi siłami
zbrojnymi dowodził jako tako; no faktycznie - łączność zawodziła, no faktycznie
- przesadzał z tym zachowaniem tajemnicy wojskowej i nieinformowaniem
w porę dowódców armii o swoich strategicznych i taktycznych zamierzeniach.
Ale przewaga wroga była ogromna, a poza tym wkrótce i tak nadszedł
decydujący dzień 17 września, nie ma więc sensu roztrząsać, czy
Śmigły-Rydz kierował polską obroną lepiej lub gorzej.
Obawiam
się, że tak do tej pory myśli o genezie i przebiegu Września’39
większość rodaków, także tych czytających. Polska historiografia skutecznie bowiem
zakonserwowała ów obraz, niechętnie odnosząc się, a najchętniej przemilczając
poruszające inaczej tę tematykę nieliczne opracowania (wymieniam je wg kolejności alfabetycznej nazwisk autorów):
-
Grzegorza
Górskiego („Wrzesień 1939. Rozważania alternatywne”),
-
Jerzego
Łojka („Agresja 17 września 1939. Studium aspektów politycznych”),
-
Roberta
Michulca („Ku wrześniowi 1939” oraz „Ku wrześniowi 1939. Zbrojne
ramię sanacji”),
-
Pawła
Wieczorkiewicza („Ostatnie lata Polski niepodległej. Kampania 1939 roku”
i in. jego publikacje),
-
Piotra
Zychowicza („Pakt Ribbentrop – Beck, czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy
pokonać Związek Sowiecki”),
-
Stanisława
Żochowskiego („Myślę o Wrześniu 1939”).
Proponowana
dziś Państwu książka prof. Grzegorza Górskiego to – jak widać z powyższego
zestawienia – już drugie opracowanie tego Autora na ów „wrześniowy” temat, a konkretnie
- przepracowanie tamtego pierwszego, którego jednak nie czytałem, więc nie będę
ich obu porównywał. Powtórzę tylko za Autorem (Wstęp, str. 8), że w nowej
książce zmienił swoje podejście do ministra Józefa Becka i marszałka
Edwarda Śmigłego-Rydza, czyniąc tego drugiego odpowiedzialnym także za polską
politykę zagraniczną w latach 1938 i 1939.
I słusznie.
Do tej pory bowiem niemalże wszyscy polscy publicyści historyczni (także ci
niezgadzający się z powyżej zasygnalizowaną, „oficjalną” wersją genezy Września’39)
podchodzili do ówczesnej polskiej polityki zagranicznej głównie przedmiotowo,
tj. chwaląc ją lub krytykując, podmiotowo natomiast przyjmując
bezdyskusyjnie, iż samodzielnie wykreował ją minister Józef Beck, wybraniec i ulubieniec
marszałka Piłsudskiego. Tymczasem prawda była o wiele bardziej złożona –
marszałek Śmigły-Rydz i w tej dziedzinie podporządkował sobie
ministra Becka, który wykonywał jego polecenia. To oczywiście nie zdejmuje z ministra
współodpowiedzialności za fatalne skutki polityki zagranicznej – miał przecież czas,
aby złożyć dymisję i przysłowiowo trzasnąć drzwiami. Ale może został czymś zaszantażowany? Wszak utrzymywał bliskie kontakty
przyjacielskie z płk. Walerym Sławkiem, który wiosną 1939 r.
popełnił samobójstwo (jeśli to w ogóle było samobójstwo, to na pewno nagle
i sytuacyjnie wymuszone). To już
takie moje przypuszczenie.
Tak
więc w książce przeczytamy bardzo dużo o znaczeniu i działalności
marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza w latach 1938 i 1939, zarówno w okresie
poprzedzającym wybuch wojny, jak i już w jej trakcie (ale tylko do
dnia wyjazdu marszałka do Rumunii). A także o jego wielkich
prezydenckich ambicjach.
O czym
się jeszcze dowiemy ? Proszę przeczytać telegraficzny skrót poniżej,
wcześniej usadawiając się mocno na krześle (aby nie spaść z wrażenia).
Rządzący
Polską zdecydowali się (już na przełomie stycznia i lutego 1939 r.) pójść
na wojnę z Niemcami i zaczęli ją planować wcześniej aniżeli uczyniła
to strona niemiecka. Nadgraniczne ustawienie naszych wojsk miało charakter wybitnie
ofensywny (zaczepny), później zmodyfikowane do charakteru obronno-zaczepnego.
Dajemy się napaść, celowo wpuszczamy główne siły nieprzyjaciela w „lukę
częstochowską”, wygrywamy tam wielką bitwę i przenosimy operacje wojenne
na teren III Rzeszy. Żadne działania stricte obronne ani ewakuacyjne nie
były wcześniej planowane, dopiero później zaczęto je ad hoc improwizować.
Powodem
takich właśnie wojennych wobec Niemiec zamiarów było wyrolowanie nas (przepraszam za ten kolokwializm) w prowadzonej
przez Hitlera polityce aneksji środkowoeuropejskich. Polska przyzwoliła (w tajnej
dyplomacji) Niemcom na zajęcie Austrii i czeskich Sudetów, była też
zorientowana co do niemieckiego zamiaru całkowitej likwidacji Czechosłowacji.
Gdyż miała obiecany protektorat nad Słowacją - być może nie w takiej
formie, jak późniejszy niemiecki Protektorat Czech i Moraw, ale miało to
być uzależnienie Słowacji od Polski. Jednak Herr Hitler zmienił zdanie i w styczniu
1939 r. powiedział wizytującemu go ministrowi Beckowi „nein”. Rządzący Polską
doszli wtedy do wniosku, że Niemcy są nieobliczalni i nieprzewidywalni, więc
w marcu 1939 r. (z chwilą likwidacji Czechosłowacji) zarządzili
częściową mobilizację wojsk polskich - trwającą aż do września i bardzo
obciążającą budżet. Niemcy na początku 1939 r. najwyraźniej postrzegali
Polskę już tylko w roli traktowanego przyjacielsko „junior partnera”
(prof. Górski kilka razy użył tego określenia), co jednak pozostawało
w absolutnej sprzeczności z naszymi mocarstwowymi ambicjami.
Napaść
Niemiec na Polskę nie nastąpiła ani z powodu Gdańska, ani pomorskiego
„korytarza”, lecz z racji przyjęcia przez nasz kraj antyniemieckiego kursu
i związania się z Anglią i Francją - gorączkowo montującymi po
marcu 1939 r. (likwidacja Czechosłowacji) polityczno-wojskową koalicję antyniemiecką.
Teraz
będzie już o samej wojnie. Autor nie zgadza się z powszechnie wyrażaną
opinią o miażdżącej przewadze technicznej Wehrmachtu. Wymienia polską broń
przeciwpancerną, wskazuje relatywną słabość niemieckich czołgów.
I tu,
moim zdaniem, Pan Profesor ma rację. Mieliśmy niezłe rusznice przeciwpancerne,
tyle że do ostatniej chwili pochowane w skrzyniach (tajemnica wojskowa !).
Zabrakło masowego przeszkolenia polskich żołnierzy w zakresie ich użycia
na polu walki. Ciężkie karabiny maszynowe, wiązki granatów, a nawet
butelki z benzyną, też w warunkach II wojny światowej bywały
skuteczną bronią przeciwczołgową (Stalingrad, Powstanie Warszawskie, obrona
Berlina w kwietniu 1945 r.). Polskiego żołnierza A.D. 1939 nie
przeszkolono jednak do walki z atakującymi czołgami, więc gdy nie miał
armaty, to najczęściej stawał się bezradny.
Autor
drobiazgowo analizuje przebieg pierwszych kilkunastu dni kampanii wrześniowej
(do pamiętnego dnia 17 września 1939 r.), wskazując liczne błędy taktyczne
popełnione przez marszałka Śmigłego-Rydza (głównie) i niektórych jego
generałów. Pisze przekonywująco (nawet bardzo przekonywująco), jednak nie mnie
to oceniać. Na taktyce działań wojennych się nie znam. Czytelnikom, też nieorientującym
się w tej dziedzinie, zalecam lekturę rozdziału 7 z zerkaniem na
odpowiednią stronę atlasu historycznego (lub przynajmniej na mapę Polski
przedwrześniowej).
Autor
twierdzi, iż dłuższy i skuteczny opór wojsk polskich zniechęciłby Stalina
do agresji na nasz kraj. Powątpiewam w to. Atak ZSRR na Polskę i tak
by nastąpił, może parę dni lub tygodni później. Podstawowym kanonem ówczesnej radzieckiej
polityki (wynikającym z ideologii) było przecież wejście do trwającej
wojny europejskiej, pokonanie osłabionych jej uczestników i „uwolnienie ciemiężonych
mas żołnierskich, robotniczych i chłopskich spod kapitalistyczno-imperialistycznego
jarzma”. A następnie inkorporacja „wyzwolonych” terenów do radzieckiego
"raju" i uczynienie ich mieszkańców obywatelami republik
radzieckich (w tym także wschodniej – syberyjskiej części ZSRR). Skoro „miłujący
pokój” Kraj Rad szykował się do skoku na silne Niemcy w drugiej połowie
1941 r., to tym bardziej jesienią 1939 r. wykorzystałby okazję
i napadł na broczącą krwią Polskę. Co najwyżej inna byłaby treść noty
dyplomatycznej to „uzasadniającej”, wręczonej ambasadorowi Grzybowskiemu.
Na
str. 195 możemy przeczytać (cyt.) „Po układzie monachijskim sytuacja
uległa zasadniczej zmianie. Niemcy nie musieli się już w żaden sposób
obawiać jakiegokolwiek zagrożenia ze strony czeskiej.”.
No,
niezupełnie. Czesi nadal wtedy jeszcze mieli dobrze wyposażoną armię, a społeczeństwo
wrzało z nienawiści do Niemców i z powodu wiarołomności Francji.
W sprzyjającej im nowej sytuacji międzynarodowej Czesi na pewno wzięliby
odwet za Monachium. I m.in. aby właśnie temu zapobiec, Hitler
zdecydował się na likwidację państwa czechosłowackiego w marcu 1939 r.
Troszkę ich lekceważymy za postawę w obu wojnach światowych, ale Czesi to
naprawdę bitni żołnierze. Z dalszej historii powinniśmy pamiętać, że to
właśnie z nich na przestrzeni wieków rekrutowało się wiele wojsk tzw. zaciężnych.
No
i na koniec trzy drobiażdżki redakcyjne.
ü Na str. 127
i 275 czytamy, iż nasz kraj utracił niepodległy byt na lat sześćdziesiąt.
Wprawdzie moja ocena suwerenności PRL (zwłaszcza po 1956 r.) zapewne różni
się od takiej oceny dokonanej przez Szanownego Autora, ale i tak
stwierdzam, iż popełnił On błąd … rachunkowy.
1989-1939=50 a nie 60.
1989-1939=50 a nie 60.
ü W ogóle nie
napisałbym o tym, ale to przecież tytuł rozdziału 6 (cyt., str. 175)
„Zkrwawić… nieprzyjaciela, zyskać czas…”. Prawidłowa pisownia pierwszego w tytule
wyrazu to „skrwawić” („s” a nie „z”).
ü Na str. 261
oficer Napieralski, wydelegowany przez marszałka Śmigłego-Rydza, raz występuje
w stopniu majora, a zaraz potem (kilka wierszy niżej) jako pułkownik.
Niby drobiazg, ale uważny czytelnik to spostrzeże.
Proszę
mi jednak wybaczyć tę czytelniczą pedanterię. Reasumując, lekturę dziś tu zaprezentowanej
książki prof. Grzegorza Górskiego gorąco Państwu polecam. Przede wszystkim
tym osobom, które dotąd tkwią w przekonaniu o słuszności oceny
Września’39, wykreowanej przez główny i „jedynie słuszny” nurt polskiej historiografii.
Tacy czytelnicy na pewno zaczną się teraz … zastanawiać. I o to głównie
chodzi.
W pierwszym
kwartale br. (czyli teraz, gdy to piszę) upływa 79 lat od fatalnego
przestawienia steru polskiej polityki zagranicznej. Jeśli ktoś się
z powyższym stwierdzeniem jeszcze nie zgadza, niechże oceni tragiczne następstwa
tej polityki – porównując polski „bilans otwarcia” (demograficzny, ekonomiczny, terytorialny, etc.) z wieczora
31 sierpnia 1939 r., z analogicznym polskim „bilansem zamknięcia”
z poranka 9 maja 1945 r. Czy znajdując się w 1939 r. w innej
konfiguracji politycznej, też ponieślibyśmy w następnych sześciu latach tak
wielkie i na ogół niepowetowane straty? Pytanie chyba retoryczne. Czas już
spojrzeć prawdzie w oczy.