wtorek, 30 stycznia 2018

„Wrzesień 1939. Nowe spojrzenie”. Autor: Grzegorz Górski

Grzegorz Górski „Wrzesień 1939. Nowe spojrzenie”
Jagiellońskie Wydawnictwo Naukowe, Toruń 2017 


Tematyka klęski wrześniowej 1939 r. jest w literaturze polskiej obecna niemalże od tamtego feralnego okresu. Powstały, powstają i zapewne długo jeszcze będą powstawać na ten temat opracowania naukowe, popularnonaukowe, eseje i reportaże historyczne, powieści beletrystyczne – okazją dla nich wszystkich stają się kolejne rocznice, w tym ta nadchodząca okrągła, już 80-ta, w roku przyszłym. W księgarniach i bibliotekach można też znaleźć sporo opublikowanych wspomnień i relacji spisanych przez uczestników wydarzeń, świadków epoki. Ostatnio nawet tłumaczeń z języka niemieckiego.

Jako interesującego się historią „od zawsze”, także „od zawsze” zastanawiały mnie przyczyny wybuchu i przebieg wojny obronnej Polski w 1939 r. Sporo na ten temat na przestrzeni lat czytając, wierzyłem (ale tylko do czasu !!!) w słuszność głównych tez polskiej historiografii, a mianowicie że Niemcy hitlerowskie przyparły Polskę do muru, że gdybyśmy się zgodzili na oddanie im Wolnego Miasta Gdańska i powstanie eksterytorialnej linii komunikacyjnej do Prus Wschodnich, to III Rzesza niebawem zażądałaby polskiej części Górnego Śląska, Pomorza, a może nawet Wielkopolski z Poznaniem. A potem całej reszty państwa. Byliśmy bowiem jakoby od dawna zaplanowanym hitlerowskim celem nr 3 – po Austrii i Czechosłowacji. Historiografia peerelowska (ta w miarę obiektywna, w latach już 70. i 80.), emigracyjna oraz III Rzeczypospolitej po 1989 r., wprawdzie nie kochały ministra Józefa Becka, ale zgodnie potwierdzały, że od grudnia 1938 r. polski minister spraw zagranicznych w zasadzie nie miał już wyboru. Politykę prowadził słuszną i tylko wiarołomstwu Francji i Anglii należy „zawdzięczać”, że Niemcy nie zostały wspólnym wysiłkiem pokonane już we wrześniu – październiku 1939 r. Zaś Wódz Naczelny marszałek Edward Śmigły-Rydz to postać tragiczna wg przysłowia nec Hercules contra plures. Wobec przygniatającej przewagi liczebnej i przede wszystkim technicznej wroga, pozbawiony odciążającej a obiecanej ofensywy francuskiej na lądzie i angielskiej w powietrzu, po prostu nie miał szans skutecznie realizować swojego planu obrony Polski. Naszymi siłami zbrojnymi dowodził jako tako; no faktycznie - łączność zawodziła, no faktycznie - przesadzał z tym zachowaniem tajemnicy wojskowej i nieinformowaniem w porę dowódców armii o swoich strategicznych i taktycznych zamierzeniach. Ale przewaga wroga była ogromna, a poza tym wkrótce i tak nadszedł decydujący dzień 17 września, nie ma więc sensu roztrząsać, czy Śmigły-Rydz kierował polską obroną lepiej lub gorzej.

Obawiam się, że tak do tej pory myśli o genezie i przebiegu Września’39 większość rodaków, także tych czytających. Polska historiografia skutecznie bowiem zakonserwowała ów obraz, niechętnie odnosząc się, a najchętniej przemilczając poruszające inaczej tę tematykę nieliczne opracowania (wymieniam je wg kolejności alfabetycznej nazwisk autorów):
-    Grzegorza Górskiego („Wrzesień 1939. Rozważania alternatywne”),
-    Jerzego Łojka („Agresja 17 września 1939. Studium aspektów politycznych”),
-    Roberta Michulca („Ku wrześniowi 1939” oraz „Ku wrześniowi 1939. Zbrojne ramię sanacji”),
-    Pawła Wieczorkiewicza („Ostatnie lata Polski niepodległej. Kampania 1939 roku” i in. jego publikacje),
-    Piotra Zychowicza („Pakt Ribbentrop – Beck, czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki”),
-    Stanisława Żochowskiego („Myślę o Wrześniu 1939”).

Proponowana dziś Państwu książka prof. Grzegorza Górskiego to – jak widać z powyższego zestawienia – już drugie opracowanie tego Autora na ów „wrześniowy” temat, a konkretnie - przepracowanie tamtego pierwszego, którego jednak nie czytałem, więc nie będę ich obu porównywał. Powtórzę tylko za Autorem (Wstęp, str. 8), że w nowej książce zmienił swoje podejście do ministra Józefa Becka i marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, czyniąc tego drugiego odpowiedzialnym także za polską politykę zagraniczną w latach 1938 i 1939.
I słusznie. Do tej pory bowiem niemalże wszyscy polscy publicyści historyczni (także ci niezgadzający się z powyżej zasygnalizowaną, „oficjalną” wersją genezy Września’39) podchodzili do ówczesnej polskiej polityki zagranicznej głównie przedmiotowo, tj. chwaląc ją lub krytykując, podmiotowo natomiast przyjmując bezdyskusyjnie, iż samodzielnie wykreował ją minister Józef Beck, wybraniec i ulubieniec marszałka Piłsudskiego. Tymczasem prawda była o wiele bardziej złożona – marszałek Śmigły-Rydz i w tej dziedzinie podporządkował sobie ministra Becka, który wykonywał jego polecenia. To oczywiście nie zdejmuje z ministra współodpowiedzialności za fatalne skutki polityki zagranicznej – miał przecież czas, aby złożyć dymisję i przysłowiowo trzasnąć drzwiami. Ale może został czymś zaszantażowany? Wszak utrzymywał bliskie kontakty przyjacielskie z płk. Walerym Sławkiem, który wiosną 1939 r. popełnił samobójstwo (jeśli to w ogóle było samobójstwo, to na pewno nagle i sytuacyjnie wymuszone). To już takie moje przypuszczenie.

Tak więc w książce przeczytamy bardzo dużo o znaczeniu i działalności marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza w latach 1938 i 1939, zarówno w okresie poprzedzającym wybuch wojny, jak i już w jej trakcie (ale tylko do dnia wyjazdu marszałka do Rumunii). A także o jego wielkich prezydenckich ambicjach.

O czym się jeszcze dowiemy ? Proszę przeczytać telegraficzny skrót poniżej, wcześniej usadawiając się mocno na krześle (aby nie spaść z wrażenia).

Rządzący Polską zdecydowali się (już na przełomie stycznia i lutego 1939 r.) pójść na wojnę z Niemcami i zaczęli ją planować wcześniej aniżeli uczyniła to strona niemiecka. Nadgraniczne ustawienie naszych wojsk miało charakter wybitnie ofensywny (zaczepny), później zmodyfikowane do charakteru obronno-zaczepnego. Dajemy się napaść, celowo wpuszczamy główne siły nieprzyjaciela w „lukę częstochowską”, wygrywamy tam wielką bitwę i przenosimy operacje wojenne na teren III Rzeszy. Żadne działania stricte obronne ani ewakuacyjne nie były wcześniej planowane, dopiero później zaczęto je ad hoc improwizować.

Powodem takich właśnie wojennych wobec Niemiec zamiarów było wyrolowanie nas (przepraszam za ten kolokwializm) w prowadzonej przez Hitlera polityce aneksji środkowoeuropejskich. Polska przyzwoliła (w tajnej dyplomacji) Niemcom na zajęcie Austrii i czeskich Sudetów, była też zorientowana co do niemieckiego zamiaru całkowitej likwidacji Czechosłowacji. Gdyż miała obiecany protektorat nad Słowacją - być może nie w takiej formie, jak późniejszy niemiecki Protektorat Czech i Moraw, ale miało to być uzależnienie Słowacji od Polski. Jednak Herr Hitler zmienił zdanie i w styczniu 1939 r. powiedział wizytującemu go ministrowi Beckowi „nein”. Rządzący Polską doszli wtedy do wniosku, że Niemcy są nieobliczalni i nieprzewidywalni, więc w marcu 1939 r. (z chwilą likwidacji Czechosłowacji) zarządzili częściową mobilizację wojsk polskich - trwającą aż do września i bardzo obciążającą budżet. Niemcy na początku 1939 r. najwyraźniej postrzegali Polskę już tylko w roli traktowanego przyjacielsko „junior partnera” (prof. Górski kilka razy użył tego określenia), co jednak pozostawało w absolutnej sprzeczności z naszymi mocarstwowymi ambicjami.

Napaść Niemiec na Polskę nie nastąpiła ani z powodu Gdańska, ani pomorskiego „korytarza”, lecz z racji przyjęcia przez nasz kraj antyniemieckiego kursu i związania się z Anglią i Francją - gorączkowo montującymi po marcu 1939 r. (likwidacja Czechosłowacji) polityczno-wojskową koalicję antyniemiecką.

Teraz będzie już o samej wojnie. Autor nie zgadza się z powszechnie wyrażaną opinią o miażdżącej przewadze technicznej Wehrmachtu. Wymienia polską broń przeciwpancerną, wskazuje relatywną słabość niemieckich czołgów.
I tu, moim zdaniem, Pan Profesor ma rację. Mieliśmy niezłe rusznice przeciwpancerne, tyle że do ostatniej chwili pochowane w skrzyniach (tajemnica wojskowa !). Zabrakło masowego przeszkolenia polskich żołnierzy w zakresie ich użycia na polu walki. Ciężkie karabiny maszynowe, wiązki granatów, a nawet butelki z benzyną, też w warunkach II wojny światowej bywały skuteczną bronią przeciwczołgową (Stalingrad, Powstanie Warszawskie, obrona Berlina w kwietniu 1945 r.). Polskiego żołnierza A.D. 1939 nie przeszkolono jednak do walki z atakującymi czołgami, więc gdy nie miał armaty, to najczęściej stawał się bezradny.

Autor drobiazgowo analizuje przebieg pierwszych kilkunastu dni kampanii wrześniowej (do pamiętnego dnia 17 września 1939 r.), wskazując liczne błędy taktyczne popełnione przez marszałka Śmigłego-Rydza (głównie) i niektórych jego generałów. Pisze przekonywująco (nawet bardzo przekonywująco), jednak nie mnie to oceniać. Na taktyce działań wojennych się nie znam. Czytelnikom, też nieorientującym się w tej dziedzinie, zalecam lekturę rozdziału 7 z zerkaniem na odpowiednią stronę atlasu historycznego (lub przynajmniej na mapę Polski przedwrześniowej).

Autor twierdzi, iż dłuższy i skuteczny opór wojsk polskich zniechęciłby Stalina do agresji na nasz kraj. Powątpiewam w to. Atak ZSRR na Polskę i tak by nastąpił, może parę dni lub tygodni później. Podstawowym kanonem ówczesnej radzieckiej polityki (wynikającym z ideologii) było przecież wejście do trwającej wojny europejskiej, pokonanie osłabionych jej uczestników i „uwolnienie ciemiężonych mas żołnierskich, robotniczych i chłopskich spod kapitalistyczno-imperialistycznego jarzma”. A następnie inkorporacja „wyzwolonych” terenów do radzieckiego "raju" i uczynienie ich mieszkańców obywatelami republik radzieckich (w tym także wschodniej – syberyjskiej części ZSRR). Skoro „miłujący pokój” Kraj Rad szykował się do skoku na silne Niemcy w drugiej połowie 1941 r., to tym bardziej jesienią 1939 r. wykorzystałby okazję i napadł na broczącą krwią Polskę. Co najwyżej inna byłaby treść noty dyplomatycznej to „uzasadniającej”, wręczonej ambasadorowi Grzybowskiemu.

Na str. 195 możemy przeczytać (cyt.) „Po układzie monachijskim sytuacja uległa zasadniczej zmianie. Niemcy nie musieli się już w żaden sposób obawiać jakiegokolwiek zagrożenia ze strony czeskiej.”.
No, niezupełnie. Czesi nadal wtedy jeszcze mieli dobrze wyposażoną armię, a społeczeństwo wrzało z nienawiści do Niemców i z powodu wiarołomności Francji. W sprzyjającej im nowej sytuacji międzynarodowej Czesi na pewno wzięliby odwet za Monachium. I m.in. aby właśnie temu zapobiec, Hitler zdecydował się na likwidację państwa czechosłowackiego w marcu 1939 r. Troszkę ich lekceważymy za postawę w obu wojnach światowych, ale Czesi to naprawdę bitni żołnierze. Z dalszej historii powinniśmy pamiętać, że to właśnie z nich na przestrzeni wieków rekrutowało się wiele wojsk tzw. zaciężnych.

No i na koniec trzy drobiażdżki redakcyjne.
ü  Na str. 127 i 275 czytamy, iż nasz kraj utracił niepodległy byt na lat sześćdziesiąt. Wprawdzie moja ocena suwerenności PRL (zwłaszcza po 1956 r.) zapewne różni się od takiej oceny dokonanej przez Szanownego Autora, ale i tak stwierdzam, iż popełnił On błąd … rachunkowy. 
       1989-1939=50 a nie 60.
ü  W ogóle nie napisałbym o tym, ale to przecież tytuł rozdziału 6 (cyt., str. 175) „Zkrwawić… nieprzyjaciela, zyskać czas…”. Prawidłowa pisownia pierwszego w tytule wyrazu to „skrwawić” („s” a nie „z”).
ü  Na str. 261 oficer Napieralski, wydelegowany przez marszałka Śmigłego-Rydza, raz występuje w stopniu majora, a zaraz potem (kilka wierszy niżej) jako pułkownik. Niby drobiazg, ale uważny czytelnik to spostrzeże.

Proszę mi jednak wybaczyć tę czytelniczą pedanterię. Reasumując, lekturę dziś tu zaprezentowanej książki prof. Grzegorza Górskiego gorąco Państwu polecam. Przede wszystkim tym osobom, które dotąd tkwią w przekonaniu o słuszności oceny Września’39, wykreowanej przez główny i „jedynie słuszny” nurt polskiej historiografii. Tacy czytelnicy na pewno zaczną się teraz … zastanawiać. I o to głównie chodzi.
W pierwszym kwartale br. (czyli teraz, gdy to piszę) upływa 79 lat od fatalnego przestawienia steru polskiej polityki zagranicznej. Jeśli ktoś się z powyższym stwierdzeniem jeszcze nie zgadza, niechże oceni tragiczne następstwa tej polityki – porównując polski „bilans otwarcia” (demograficzny, ekonomiczny, terytorialny, etc.) z wieczora 31 sierpnia 1939 r., z analogicznym polskim „bilansem zamknięcia” z poranka 9 maja 1945 r. Czy znajdując się w 1939 r. w innej konfiguracji politycznej, też ponieślibyśmy w następnych sześciu latach tak wielkie i na ogół niepowetowane straty? Pytanie chyba retoryczne. Czas już spojrzeć prawdzie w oczy.