Aleksander
Sołżenicyn „Sierpień czternastego”. Tom 1 i 2.
Oficyna Wydawnicza FOKA Sp. z o.o.,
Wrocław 2010.
Tytuł
tej dwutomowej książki oznacza sierpień 1914 r., czyli pierwszy miesiąc działań
militarnych podczas pierwszej wojny światowej. W historii Rosji to dni, w których
państwo weszło na równię pochyłą. Na zjeździe z owej równi były
(chronologicznie): upadek caratu, krótki okres demokracji, zamach i przejęcie
władzy przez Lenina et consortes, zawarcie upokarzającego, separatystycznego
pokoju z Niemcami i Austro-Węgrami. A przede wszystkim miliony
ofiar – najpierw wojny światowej, a później wojny domowej. Także
niebywałe, wręcz średniowieczne okrucieństwo tej drugiej. Upadek państwa,
załamanie się gospodarki i administracji, zniszczenie więzów społecznych,
często też rodzinnych.
A propos: trzy
dni temu (dn. 7 listopada 2017 r.) przypadła 100. rocznica
przewrotu bolszewickiego, nazwanego później Wielką Socjalistyczną Rewolucją
Październikową.
Nazwa ta jest poniekąd słuszna – wprawdzie wydarzenia 7 listopada 1917 r.
i dni następnych nosiły znamiona typowego wręcz zamachu stanu i zbrojnego
przewrotu, to jednak zapoczątkowały one bardzo radykalne, wręcz rewolucyjne i długotrwałe
przemiany polityczno-społeczno-gospodarcze. A w nowopowstałej
sytuacji międzynarodowej umożliwiły także odrodzenie się Polski
dn. 11 listopada 1918 r. (co uzasadnię dalej).
Powyższe
napisałem po to, aby polski czytelnik tej skądinąd bardzo dobrej książki doznał
… rozdwojenia jaźni. Dlaczego? Już tłumaczę - na własnym przykładzie „uczuć ambiwalentnych”.
Aleksander
Sołżenicyn to przede wszystkim noblista (za „Archipelag Gułag”) i demaskator
zbrodni komunizmu. Sam stał się ofiarą systemu, z trudem uszedł z życiem.
Jak takiego w Polsce nie pokochać ? W „Sierpniu czternastego”
jawi się nam jako wielki rosyjski patriota i trudno go za to winić. Obnaża
nieudolność cywilnej i wojskowej administracji państwa, z bólem i obszernie
opisuje wielką klęskę wojsk rosyjskich w Prusach Wschodnich właśnie w sierpniu
1914 r. Doszło do niej tylko dzięki bałaganowi (braku koordynacji) i wyjątkowo
złego dowodzenia, siły rosyjskie wcale nie były słabsze od niemieckich. Niemcy
w tym czasie maszerowali na Paryż, a wschodni teatr wojny miał dla
nich raczej drugorzędne znaczenie. Początkowo nastawiali się tylko na działania
opóźniające rosyjską ofensywę, odkładając stoczenie rozstrzygających bitew na
okres po pokonaniu Francji. Niemiecka generalicja wprost nie mogła uwierzyć
(Sołżenicyn to opisuje), że siły rosyjskie same im włażą w pułapkę. Początkowo
wietrzono w tym chytry rosyjski manewr wojenny.
Otrzymujemy
więc obszerny i bardzo dokładny opis wojny w Prusach Wschodnich w sierpniu
1914 r. W tle przebiegu działań militarnych Sołżenicyn przedstawia historyczne
sylwetki dowódców oraz (wybiórczo i fikcyjnie) prostych żołnierzy. A sama
książka staje się na przemian to esejem historycznym, to powieścią
beletrystyczną. Czytając ją mimowolnie sympatyzujemy z dzielnym
pułkownikiem Worotyncewem robiącym wszystko, aby najpierw zapobiec klęsce, a później,
aby ją pomniejszyć.
I po co to?
Powinniśmy się raczej cieszyć, chichotać z radości. Przecież w tych
dniach nasza kompania kadrowa już biła się z Moskalami u boku
Austro-Węgier.
Drugi
i trzeci przykład koniecznego „rozdwojenia jaźni”.
Sołżenicyn
charakteryzuje rosyjską opozycję, w latach przedwojennych spiskującą
przeciwko carowi i jego administracji. Terror i samobójcze zamachy
bombowe już wtedy były dość powszechne, podejmowano je jednak tylko wobec
wybranych i znienawidzonych osób. Sołżenicyn, jako wielki rosyjski
patriota i monarchista, boleje nad tym, choć nie szczędzi słów krytyki na niefachowość
i korupcję carskiej administracji, obnaża polityczną nieudolność samego cara
Mikołaja II.
Autor
bardzo szczegółowo przedstawia też wielką i zmarnowaną szansę, jaką Rosja
otrzymała w osobie premiera Piotra Stołypina, zamordowanego w zamachu
w Kijowie we wrześniu 1911 r. Czyni Stołypina prawdziwym bohaterem,
opisuje jego zarówno wdrożone, jak i dopiero zamierzone reformy państwa,
dzięki którym Rosja miała stać się silną nie tylko militarnie i terytorialnie,
lecz także gospodarczo. I niewykluczone, że tak by się stało.
Sołżenicyn
dokładnie charakteryzuje też zabójcę Stołypina, którym był 24-letni Bogrow,
aplikant prawniczy pochodzący z bogatej żydowskiej rodziny. Przedstawia go
jako typa wybitnie patologicznego, choć o ponadprzeciętnej inteligencji.
I znów,
podczas lektury uznajemy niewątpliwe racje Piotra Stołypina, podziwiamy jego
silny charakter, z obrzydzeniem odnosimy się do Bogrowa.
I po co to?
Gdyby Rosja carska wzmocniła się i nie przystąpiła do wojny (Stołypin był
jej przeciwnikiem), to nie odzyskalibyśmy w 1918 r. niepodległości. A ja
prowadziłbym dziś ten blog po rosyjsku i proponowałbym Państwu zupełnie
inne książki. Przypominam, że Warszawa w przededniu wybuchu I wojny
światowej była już tylko w mniejszej części polska – Rosjanie, rodzimi
renegaci oraz niezasymilowani (w kulturze polskiej) Żydzi stanowili bowiem
łącznie już ponad 50% jej ludności. A sam premier Stołypin zwalczał
polskość, o czym zresztą delikatnie napomyka Sołżenicyn w książce.
Uważny jej czytelnik zauważy też, że Aleksander Sołżenicyn w jakimś sensie
może i lubi Polaków, ale tylko tych daleko odsuniętych na zachód i nie
przeszkadzających w procesie pełnego zespolenia Kraju Zachodniego (czytaj:
ziem zaboru rosyjskiego, poza Królestwem Kongresowym) z Rosją.
Nie
oszukujmy się, autor to żarliwy rosyjski patriota. Także Wielkorus i monarchista.
Widać to nie tylko przy okazji dokonanej przez niego gloryfikacji premiera Piotra
Stołypina, szczerze oddanego carowi. Sołżenicyn wielokrotnie podkreśla, że
tylko silna monarchia może zapewnić na dłuższą metę potęgę oraz integralność
terytorialną państwa. I w tym kontekście pastwi się nad osobą cara
Mikołaja II, którego słusznie przedstawia jako sprawcę upadku Rosji.
Carowi temu poświęca wiele kart (w drugim tomie), charakteryzując jego
osobowość. Mikołaj II, wg Sołżenicyna, to w gruncie rzeczy sympatyczny,
religijny, dobry i wykształcony człowiek, wielki rosyjski patriota, także
idealny mąż i ojciec. Posiadający jednakże bardzo chwiejny charakter, absolutnie
nieznający się na ludziach, a przede wszystkim mający olbrzymi antytalent do
zarządzania państwem.
Nie ubolewajmy jednak,
wraz z autorem, nad politycznym infantylizmem Mikołaja II, lecz
przeciwnie – cieszmy się z tego powodu. Car ten, jako niewątpliwy współsprawca
doprowadzenia do ruiny Rosji, bezwiednie także się bowiem przyczynił do … odrodzenia
Polski.
Nie
łudźmy się. Rosja niebolszewicka, nawet odnosząca dotkliwe porażki w wojnie
z Niemcami i Austro-Węgrami – ale nie zawierająca z nimi separatystycznego
pokoju i aż do listopada 1918 r. angażująca wiele dywizji państw
centralnych – doczekałaby się godnego siebie miejsca w zwycięskim obozie
ententy. A wtedy Rosji (gdyby nie doszło w niej do abdykacji
Mikołaja II i obu rewolucji 1917 r.) pozostawiono by wolną rękę w załatwieniu
„kwestii polskiej” – czy w ogóle, i ewentualnie jaką, przyznać
Polakom autonomię. W najlepszym wypadku reaktywowano by autonomiczne Królestwo
Kongresowe (jednakże bez własnej armii), powiększając je terytorialnie o Galicję
Zachodnią i Poznańskie.
Reasumując,
przy koniecznym założeniu odrzucenia patriotycznych
emocji autora, otrzymujemy wspaniały esej historyczny opisujący Rosję
(jej społeczeństwo, gospodarkę i administrację) końca XIX i pierwszych
lat XX wieku, osobę cara Mikołaja II i jego ministrów, oraz
bardzo dokładnie przebieg działań wojennych w Prusach Wschodnich w sierpniu
1914 r., zakończonych klęską wojsk rosyjskich. Tym działaniom militarnym
poświęcony jest głównie tom 1, proszę więc podczas jego lektury koniecznie
zerkać także na ostatnią stronę tomu 2 – znajdziemy na niej współczesne
polskie nazwy pruskich miejscowości (autor posługuje się bowiem tylko ich
niemieckim nazewnictwem). Bez tego trudno byłoby nam odgadnąć, że np. Allenstein
to Olsztyn, a Neidenburg to Nidzica.
PS
Na
wstępie wspomniałem o niedawnej 100. rocznicy Rewolucji
Październikowej. Kulisom jej przygotowania i przeprowadzenia, a także
finansowania rządu bolszewików w pierwszych miesiącach jego funkcjonowania,
poświęcona jest naprawdę doskonała książka Elisabeth Heresch pod mylącym nieco
tytułem „Jak bankierzy Zachodu finansowali Lenina”. Krótki opis owego
majstersztyku wywiadu niemieckiego proszę sobie odnaleźć korzystając
z katalogu tej czytelni. Powinien zachęcić Państwa do sięgnięcia po
książkę pani Heresch (wydaną w Polsce też już wcześniej - pod, moim
zdaniem, bardziej trafnym tytułem „Sprzedana rewolucja. Jak Niemcy finansowały
Lenina”).