Teraz coś z historii
najnowszej, już z dziejów III RP. Poniższy tekst napisałem dość dawno
temu, teraz więc dodaję mu (w drugiej części) dopisek aktualizacyjny.
Leszek Miller
„Anatomia siły. Rozmowa z Robertem Krasowskim”.
Wydawca:
Czerwone i Czarne sp. z o.o. Warszawa 2013.
Książka
niezbędna dla politologów i wszystkich osób interesujących się najnowszą
historią Polski. Coś w rodzaju wywiadu z politykiem w telewizyjnym
programie informacyjnym, tyle że oczywiście o wiele dłuższe. Ale
bynajmniej nie nużące!
Leszek
Miller spowiada się Robertowi Krasowskiemu ze swojej działalności politycznej w latach
1989-2010, przy czym swojego „spowiednika” traktuje jak najbardziej serio, tzn.
jest wobec niego szczery. Wskazuje własne błędy, które popełnił jako polityk.
M.in. zauważa, że on i jego koledzy z PZPR-SdRP-SLD nie
przypuszczali, że aż tak silny i liczny może stać się w III RP
elektorat zarazem i socjalny, i prawicowo-światopoglądowy, którego
klerykalizm wesprze partie tylko formalnie zajmujące prawą stronę sali sejmowej
(partie, których program polityki społeczno-gospodarczej absolutnie nie pasuje
do uniwersalnej definicji prawicy).
Miller
również przyznaje, że osobiście przyczynił się, może nie do powstania, ale do
eskalacji antagonizmu pomiędzy sobą a prezydentem Aleksandrem
Kwaśniewskim. Który to antagonizm w ostatecznym rezultacie spowodował
rozłam w SLD i znaczny spadek popularności tej partii politycznej.
Wytyka
nie tylko własne błędy polityczne. M.in. stwierdza, że prezydent Lech
Wałęsa niepotrzebnie sprzeciwił się w 1993 r. kandydaturze Aleksandra
Kwaśniewskiego na premiera rządu, formalnie wtedy wysuniętej przez zwycięską
koalicję po wyborach do Sejmu RP. Gdyby bowiem Aleksander Kwaśniewski przez 2 lata
„zużył się” politycznie jako szef rządu, to nie stanowiłby realnego zagrożenia
dla reelekcji Lecha Wałęsy w 1995 r.
I
takich „smakołyków” z kuchni politycznej mamy w książce dużo więcej.
Czy ktoś lubi tzw. postkomunistów, czy nie, powinien ją przeczytać. Jeśli
oczywiście interesuje się współczesną polityką na tyle samodzielnie, że potrafi
sobie wyrobić własne zdanie, bez posługiwania się „ściągą” wyborczą.
A Robert
Krasowski okazał się wspaniałym interlokutorem - obiektywnym, neutralnym oraz
potrafiącym stanowczo drążyć tematy, które być może Leszek Miller wolałby
spłycić lub pominąć.
***
Dopisuję
po kilku latach.
Gdyby
miało dojść do drugiego, rozszerzonego wydania tej książki, obejmującego
również wydarzenia roku 2015, tytułowa „anatomia” powinna zostać
uzupełniona o wyrazy „… i głupoty”. Na politycznym barometrze
wskazania sympatii dla Leszka Millera poleciały na łeb na szyję w dół. Leszek
Miller jest bowiem osobiście odpowiedzialny za klęskę SLD w wyborach
parlamentarnych w 2015 r. Z dwóch głównych powodów.
Po
pierwsze
– z powodu koalicji z Januszem Palikotem. Owa koalicja odstraszyła
część elektoratu SLD, nawet tego dotychczas najwierniejszego, tj. byłych
członków PZPR. Kto powiedział, że byłym pezetperowcom, starszym już paniom
i panom, spodobają się Palikotowe nowinki społeczno-obyczajowe, takie jak
dostępność niektórych narkotyków, czy tzw. związki partnerskie? Bzdura.
Nieboszczka PZPR była w tych kwestiach bardzo konserwatywna, choć był
to konserwatyzm świecki. Rodzinę uznawano za podstawową komórkę społeczeństwa
(socjalistycznego). W PRL uzyskanie rozwodu nie było łatwe ani tanie. Gdy mąż
rozrabiał (np. dopuszczał się romansu na boku), żona przybiegała z płaczem
i skargą do sekretarza organizacji partyjnej w mężowskim zakładzie
pracy, a towarzysz sekretarz już potrafił sprowadzić owego „niegodziwca”
ze złej drogi. Alternatywą byłoby dla niego wywalenie z PZPR i poważne
kłopoty zawodowe. Pojęcie tzw. moralności socjalistycznej obejmowało również
dbałość o rodzinę (trwałość małżeństwa, dobre wychowanie dzieci) oraz
zwalczanie alkoholizmu i in. nałogów (poza nikotynizmem, niestety).
Po
drugie
– z powodu nieprzemyślanej (a raczej źle przemyślanej,
przekombinowanej) koncepcji wystawienia nieodpowiedniego kandydata SLD w wyborach
prezydenckich w 2015 r. To z kolei odstręczyło znaczną część
elektoratu tzw. ruchomego, tj. wahającego się i podejmującego
decyzję, na kogo zagłosować, często w ostatniej chwili. Sytuacja
wyglądałaby zgoła odmiennie, gdyby SLD w wyborach prezydenckich w 2015 r.
wystawił powszechnie znanego kandydata, np. któregoś z profesorów
ekonomii – byłych wicepremierów, ministrów finansów (Hausner, Kołodko). Taki
kandydat prezydentem RP zapewne by nie został, ale uzyskałby ok. 20%
głosów w pierwszej turze i pozytywnie zapisałby się w pamięci
owego „ruchomego” elektoratu, co byłoby niezwykle istotne w następnych (już
tylko ok. pół roku później) wyborach parlamentarnych. W tym
kontekście nawet kandydatura samego Leszka Millera w wyborach
prezydenckich byłaby dużo bardziej odpowiednia niż pani ______. Ale pan
Leszek, mając w pamięci 14-to procentowy wynik w poprzednich
wyborach prezydenckich skonfliktowanego z nim pana Grzegorza, a obawiając
się (niesłusznie), że on sam takiego lub lepszego rezultatu nie osiągnie, ostatecznie
nie zdecydował się stanąć w szranki wyborcze.
Natomiast
z równym skutkiem, jak faktycznie odnotowano, Miller mógłby w ostatnich
wyborach prezydenckich wystawić mojego kota. I nie jest to bynajmniej
refleksja poniewczasie. Już podczas wyborczej kampanii prezydenckiej
A.D. 2015 kilku znanych polityków i sympatyków SLD, indagowanych
w mediach na okoliczność wystawienia przez tę partię kandydatury
pani ______, miało bardzo niewyraźną minę i uchylało się od
odpowiedzi na tak proste ale zasadnicze pytanie, czy osobiście na nią
zagłosują.
Leszek
Miller swego czasu zasłynął bon-motem (cyt.) „Prawdziwego mężczyznę poznaje się
nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy”. Powiedzonko to, mogące być
rozumiane dwuznacznie, spodobało się wielu osobom, zwłaszcza płci pięknej. Na
takiej dyskretnej dwuznaczności polegał zresztą niewątpliwy urok owego
bon-motu. Nie pasuje on jednak zupełnie do jego autora. Dziś możemy stwierdzić,
iż towarzysz Leszek Miller nie popisał się prawdziwą męskością. Zakończył bowiem
og__kiem.
Z bardzo
wysokiego wyniku SLD w wyborach parlamentarnych w 2001 r.,
wówczas bezdyskusyjnie zwycięskiego, 14 lat później ostał się już tylko
nędzny … ogryzek. I tak jak ogryzka nie podaje się na talerzu,
tak SLD znalazł się poza parlamentem.