piątek, 10 kwietnia 2020

„Opowieści o Polakach w USA. Ameryka.pl”. Autorka: Dorota Malesa


Z okazji Świąt Wielkiejnocy życzę Państwu przede wszystkim ZDROWIA. No bo czegóż innego możemy sobie życzyć w dobie pandemii…
Przy świątecznym stole często snujemy wiele refleksji, rozmawiamy o naszych bliższych i dalszych znajomych, nieraz mieszkających w odległych miejscach na świecie. W tym roku nie podzielimy się z nimi wielkanocnym jajeczkiem – ani oni do nas nie przyjadą, ani my ich nie odwiedzimy. Dziś proponuję książkę o rodakach, których los zagnał aż za Atlantyk.
W drugiej części piszę natomiast o moim koledze ze studiów. Naszła mnie bowiem taka „okołowielkanocna” refleksja, wywołana lekturą książki p. Malesy.

Dorota Malesa „Opowieści o Polakach w USA. Ameryka.pl”
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2019

Jest to też historia – jakkolwiek bardzo współczesna i pisana przez małe „h”. Autorka przedstawia amerykańskie dzieje wybranych 10-ciu Polaków/Polek, imigrantów w USA w pierwszym lub drugim pokoleniu. Opisuje środowiska w których oni/one teraz żyją – środowiska nie zawsze polonijne. Nie wszyscy legalnie tam przebywają, niektórych straszy widmo deportacji – nie posiadają nawet tzw. zielonej karty, nie mówiąc już o obywatelstwie USA. Pochodzą z różnych stron Polski i różne też mają wykształcenie – od tylko podstawowego po wyższe, uzyskane jeszcze na naszych krajowych uczelniach.
Dowiadujemy się też o przyczynach emigracji za ocean tych osób lub ich rodziców, o wyrażanej tęsknocie za krajem, o cyklicznych odwiedzinach Polski i wrażeniach z tym związanych.

Nie wszystkim bohaterom książki „się udało”. Faktem jest, że część z nich osiągnęła niemały, nawet jak na warunki amerykańskie, materialny sukces życiowy. Dzięki bardzo ciężkiej pracy – własnej, rodziców, współmałżonka. Inni jednak z dużym trudem utrzymują się na powierzchni amerykańskiej lower middle class. A są też i tacy, którym życie dało w dupę i którzy, marząc o powrocie do Polski, zbierają na bilet lotniczy do kraju. Niektórzy utracili zdrowie – bądź przez absolutny przypadek (wypadek samochodowy), bądź przez długoletni a nieodpowiedni tryb życia.

W większości są to dzisiejsi pięćdziesięciolatkowie oraz sześćdziesięciolatkowie. Poznając ich charaktery i kwalifikacje (te jeszcze nabyte w Polsce) trudno oprzeć się wrażeniu, iż niektórzy z nich większe kariery porobiliby w naszym kraju.

Tyle o samej książce. Myślę, że w pierwszej kolejności zainteresuje ona marzycieli emigracji za Atlantyk, jak też osoby mające tam rodzinę, przyjaciół, znajomych.
Przy okazji: na str. 264, mniej więcej w środkowym wierszu tej strony, proszę rok 1981 poprawić na 1982. Stan wojenny został bowiem wprowadzony dn. 13 grudnia 1981 r., a więc Emil mógł zostać internowany w marcu 1982, a nie 1981 roku.
***

Teraz nieco własnej refleksji. Sam emigrantem politycznym ani ekonomicznym nie byłem i być nim nie zamierzałem. Ale człowiek nie żyje w próżni, w czasach PRL bywałem nieraz w środowisku osób podatnych na stały wyjazd z kraju. W latach 70-tych i na początku lat 80-tych ub. wieku miałem bardzo dobrego kolegę – studenta i następnie absolwenta Uniwersytetu Warszawskiego, Mariana B., zwanego przez kumpli Alim lub Alkiem. W zasadzie kontakt z nim utrzymuję do dziś, telefonuje do mnie czasami (w zeszłym roku raz).
Wówczas łączyło nas głównie „ponadnormatywne” zainteresowanie płcią piękną – razem łaziliśmy „na podryw”. W poszukiwaniu kobiet życia szwendaliśmy się po warszawskich klubach studenckich i kawiarniach. Obaj byliśmy przystojnymi dwudziestoletnimi kawalerami.

Szkoda, że p. Dorota Malesa nie poznała życiorysu Alka. Powstałby może 11-ty rozdział jej książki, na pewno najciekawszy. Pozwolę sobie więc przedstawić jego biografię w dużym skrócie.

Ali, rocznik 1951 (mój rówieśnik), ukończył technikum ekonomiczne w Warszawie, później studiował przez dwa lata fizykę na Uniwersytecie Warszawskim, następnie z niej zrezygnował i podjął (od początku) studia ekonomiczne na uniwersytecie na kierunku cybernetyka ekonomiczna i informatyka. Tam, dzięki wspólnemu koledze poznaliśmy się, choć ja i ów wspólny kumpel byliśmy na studiach już o dwa lata wyżej.
Alek ukończył uczelnię z wyróżnieniem, został doktorantem na wydziale (rozpoczął tam pisanie pracy doktorskiej). Był naprawdę bardzo inteligentny, zdolny i pracowity.
W „Księdze jubileuszowej Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego 1953-2003” Alek figuruje w wykazie absolwentów pod poz. 1133, na str. 192 (a ja pod poz. 1017, na str. 189).
Wybuch stanu wojennego dn. 13.12.1981 r. zastał go w Kanadzie, gdzie akurat bawił turystycznie u siostry. Propaganda zachodnia zrobiła swoje i Alek wybrał wolność. Dość szybko uzyskał prawo do legalnego pobytu, z czasem też kanadyjskie obywatelstwo (ale polskie również nadal posiada).

Zamieszkał w C. w środkowej Kanadzie, gdzie po odpowiednim kursie podjął pracę pośrednika w obrocie nieruchomościami w korporacji tym się zajmującej. Następnie przeszedł „na swoje” – wraz ze wspólnikiem założyli sklep futrzarski. Sklep ten bardzo szybko padł ofiarą napadu rabunkowego. I już po biznesie.
Ali przeniósł się wtedy do V. na zachodnim wybrzeżu i zatrudnił się w charakterze poławiacza owoców morza (już w czasie studiów był doskonałym pływakiem, zdaje się, że nawet akademickim mistrzem Polski). Przez kilkanaście lat (po kilka miesięcy w roku, tj. tyle, ile trwał sezon) głęboko nurkował w specjalnym kombinezonie z butlą tlenu na plecach, z dna morza wybierając przeróżne małże. Powoli tracił zdrowie, nie była to wszak robota dla już czterdziestolatka. Z czasem nabył kuter i chciał robić to samo, ale na własny rachunek. I znów pech w biznesie – podczas pierwszego rejsu został staranowany przez duży statek, omal nie stracił życia (za to zginął jego załogant). Stwierdzono utratę zdrowia, przysądzono mu dożywotnią rentę płatną przez winnego armatora. Głównie z niej się teraz utrzymuje (nie jest mała).

Alek nadal mieszka w V., posiada tam dom jednorodzinny wzniesiony w technologii, nomen omen, tzw. kanadyjskiej. Obecnie jego partnerką życiową jest pani A., też pochodząca z Polski (ślubu chyba nie mają).
W Polsce Ali pozostawił narzeczoną, zakochaną w nim R. W Kanadzie ożenił się z P. (również Polką tam przebywającą), która jednak szybko od niego odeszła. W jakiś czas po rozwodzie ożenił się po raz drugi – z M. (też emigrantką z Polski), ma z nią córkę, teraz już pełnoletnią. Rozstali się, choć formalnie chyba nie są rozwiedzeni. Pani M. wyjechała z dzieckiem do rodziny w C., a do Alka wprowadziła się pani A.
Hobby Alka to własny dalekomorski jacht, którym lubi pływać. Jak widać, morze cały czas go bardzo pociąga. Jednakowoż zdrowie mu już nie dopisuje – to wina długoletniego nurkowania, tego niegdysiejszego wypadku morskiego oraz … dwóch pierwszych cyfr numeru pesel.

Gdy z kolegą ze studiów rozmawiamy o naszym kanadyjskim przyjacielu, stwierdzamy, że chyba niewłaściwie postąpił nie powracając w 1981 r. do kraju. W politykę czynnie się nie angażował, więc internowanie czy relegowanie ze studiów doktoranckich na uniwersytecie by mu nie groziło. Miał już mieszkanie (duże 2 pk) w Warszawie na Żoliborzu. W Polsce z pewnością byłby teraz profesorem doktorem habilitowanym nauk ekonomicznych, autorem podręczników akademickich, brylowałby w stacjach telewizyjnych, zapraszany na rozmowy o polskiej i światowej gospodarce. Gościnnie wykładałby też zapewne za granicą. My z kumplem bylibyśmy dumni mając takiego przyjaciela, chwalilibyśmy się tą znajomością. Dużego apartamentu w Warszawie też by się dorobił, a gdyby chciał, to i domu jednorodzinnego (niekoniecznie w technologii kanadyjskiej).
I ożeniłby się z R. Bo to naprawdę, wierzcie mi, niezwykle atrakcyjna dziewczyna była.

PS.
Jak łatwo się domyśleć, litery R, P, M, A są pierwszymi literami imion kolejnych „kobiet życia” Alka, a litery C, V to z kolei pierwsze litery nazw miast kanadyjskich. Choć bowiem niniejszy tekst „nadaję” z dalekiej Warszawy, to jednak jest on także czytany przez naszych rodaków za Atlantykiem (wiem to ze statystyki czytelniczej bloga, do której mam dostęp jako autor), więc postanowiłem go nieco „zakodować”. W dobie Internetu świat to przecież globalna wioska.