niedziela, 10 lutego 2019

„Tak, jestem córką Jakuba Bermana”. Autorzy: Lucyna Tychowa, Andrzej Romanowski


Lucyna Tychowa, Andrzej Romanowski „Tak, jestem córką Jakuba Bermana”
Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2016

Prof. zw. Andrzej Romanowski (mój rocznik) rozmawia z Lucyną Berman-Tych (młodszą od mojej matki tylko o 4 lata). Te porównania wiekowe nasunęły mi pewną refleksję. Przypuszczam, że czytelnik z innego pokolenia niż moje może mieć trudności ze zrozumieniem rozterek, wątpliwości i opinii wyrażanych przez rozmówców. Podczas lektury natrafi na opisy nieznanych mu światów. To go powinno zachęcić do pogłębienia wiedzy historycznej o epokach II RP i PRL, oraz o biografiach osób, które uczestniczyły w zainstalowaniu w Polsce narzuconego a niechcianego ustroju. Ja już dużo o tym czytałem i nadal czytam, czego dowodem jest chociażby dziś tu omawiana książka. Ponadto od lat 70. ub. wieku, gdy wkroczyłem w życie studenckie, później w zawodowe, dokonuję bezpośredniej obserwacji wydarzeń politycznych, społecznych i kulturalnych zachodzących w Polsce, a szczególnie w Warszawie.

Córka Jakuba Bermana ciekawie relacjonuje losy własne, swojej rodziny i przyjaciół, łącznie z krótkim przedstawieniem pochodzenia rodziców i teściów. Jest to środowisko zasymilowanych w polskiej kulturze Żydów. Osoby te najpierw doświadczają w przedwojennej Polsce pełzającego antysemityzmu (co nieraz wpycha je w ramiona komunistów), potem tragedii Holokaustu lub (zamiennie) poniewierki w ZSRR. Ci, którym udało się przeżyć piekło niemieckie i „raj” radziecki, mają następnie około 10 lat gorzkiego triumfu, gdy wchodzą w skład elit nowej władzy ludowej. Ów okres „prosperity” kończy się jednak w 1956 r., a w 1968 r. następuje prawdziwy „krach” – stają się niechcianymi obywatelami, tracą pracę, przymusza się ich do emigracji. Po około trzech latach kolejna już ekipa rządząca Polską Ludową się opamiętuje i wycisza „antysyjonizm” (faktycznie: antysemityzm), unieważnia też wilcze bilety wręczone w 1968 r. osobom pochodzenia żydowskiego. Na ogół umożliwia im się powrót do zawodu, choć z dużymi problemami, gdy chodzi o obejmowanie eksponowanych stanowisk. A lata następne to już tylko obserwacja polityki i życia społecznego z pozycji emerytów.

Lucyna Berman-Tych dźwiga w tamtych czasach dwa garby. Po pierwsze – jest Żydówką (o czym przypominają jej nieraz nawet polscy nauczyciele), a po drugie – jej ojciec to Jakub Berman. Kto się jeszcze nie orientuje, kim był w latach 1944-1956 towarzysz Jakub Berman, co i kogo ma na sumieniu, nich to zaraz sprawdzi w pierwszej z brzegu encyklopedii (czy chociażby w Wikipedii). Córka, przedstawiając ciepły, rodzinny i osobisty wizerunek ojca, bynajmniej nie zdejmuje z niego politycznej odpowiedzialności za zbrodnie reżimu w latach 1944-1956. Pytania stawiane przez rozmówcę są dla niej nieraz kłopotliwe, ale nie uchyla się przed udzielaniem wyczerpujących odpowiedzi. Jest osobą wykształconą (magisterium z historii na Uniwersytecie Warszawskim) i o dużym dorobku zawodowym w charakterze reżysera teatralnego, telewizyjnego i kierownika literackiego w teatrze.

Profesor Andrzej Romanowski wywodzi się z diametralnie różnego środowiska, z polskiej rodziny o tradycjach niepodległościowych, akowskich. Z reżimem słusznie minionym ma własne porachunki rodzinne. Sam powiada o sobie, że w latach PRL był antykomunistą z nożem w zębach. Z czasem jednak wrodzona inteligencja oraz nabyta wiedza uczuliły go na postrzeganie historii i życiorysów w pełnej gamie odcieni szarości, a nie jedynie w kolorach czarnym lub białym. Bo to drugie jest właściwe tylko dla propagandzistów i (lub) nieuków. Profesor spokojnie i rzeczowo rozmawia z panią Lucyną, nieraz z nią polemizuje, prezentuje swój punkt widzenia, jego wypowiedzi są obszerne, a ich wspólna książka to rozłożony w czasie (na szereg spotkań) i utrwalony dialog.

Taki charakter nagranych i wydrukowanych, za zgodą p. Lucyny Tychowej, rozmów przy kawie i herbacie, powoduje, że lektura jest interesująca oraz łatwa w odbiorze. Dwoje bardzo inteligentnych ludzi po prostu dyskutuje o latach minionych, także o znanych osobach, które niekiedy okazują się ich wspólnymi znajomymi. Trudnych tematów nie omijają. Przewracając kolejne kartki tej książki cały czas czujemy lekki powiew wiatru historii. Nieraz zimnego i wywołującego dreszcze, np. gdy czytamy o przypadkach denuncjacji ukrywających się Żydów podczas okupacji przez ich polskich, przygodnie na ulicy napotkanych znajomych sprzed wojny. Denuncjacji, dodajmy, spontanicznej i bezinteresownej, niewymuszonej żadnymi okolicznościami. Od takiego „społecznego” denuncjatora to już chyba nawet okupacyjny szmalcownik stał na wyższym poziomie etycznym (choć oczywiście również plasując się poniżej zera moralnego). Gdyby to moje poprzednie zdanie ktoś chciał zacytować, to tylko w całości; proszę nie opuścić jego drugiej części w nawiasie.