środa, 10 października 2018

„Armia Śmigłego. Czwarta w Europie – siódma na świecie”. Autor: Tymoteusz Pawłowski


Dziś o lekturze tzw. okolicznościowej. 79 lat temu zawaliła się w gruzy II Rzeczpospolita. W pierwszej dekadzie października 1939 r. było już bowiem „po wszystkim”. Duże środkowoeuropejskie państwo z uzasadnionymi mocarstwowymi ambicjami runęło niczym domek z kart.

Tymoteusz Pawłowski „Armia Śmigłego. Czwarta w Europie – siódma na świecie”
Wydawnictwo Bellona SA, Warszawa 2014

Książka jest przeznaczona głównie dla miłośników historii wojskowości, a i to dla tych zainteresowanych przede wszystkim sprawami materialnymi wojska: materialnymi w rozumieniu rzeczowym (uzbrojeniem i in. niezbędnym sprzętem) oraz tzw. materiałem ludzkim, żołnierskim (jego liczebnością, pochodzeniem społecznym i narodowym, wykształceniem cywilnym, wyszkoleniem wojskowym, posiadanym morale). Sporo jest w książce o doktrynie obronnej II Rzeczypospolitej. Natomiast rozczaruje się czytelnik oczekujący szerszego naświetlenia politycznych przygotowań do Września 1939, czy też samego przebiegu polskiej wojny obronnej w 1939 r.  Opracowanie jawi się również jako cenna pozycja bibliograficzna dla autorów innej literatury traktującej (m.in.) o potencjale militarnym państw wkraczających w II wojnę światową.

Dr Tymoteusz Pawłowski zajmuje się armią Polski przedwrześniowej zarówno en masse, jak i w rozbiciu na poszczególne rodzaje wojsk: od lotnictwa poczynając, a na kawalerii kończąc. Zaczyna od „bilansu otwarcia” w 1918 r., a następnie opisuje rozwój naszej armii w okresie międzywojennym, zaplanowany do 1942 r. i przerwany wybuchem wojny w 1939 r. Przedstawia i charakteryzuje posiadane uzbrojenie oraz jego bojową przydatność.
Już sam tytuł książki wskazuje na siłę przedwrześniowego Wojska Polskiego. Autor porównuje je z innymi ówczesnymi armiami państw europejskich i to porównanie bynajmniej nie wypada źle. Rozprawia się z poglądami wyrażanymi w czasie wojny i po niej, głównie na emigracji, że jakoby wszystko, co zrobiła w dziedzinie obronności sanacja, było niewłaściwe albo niewystarczające. Podobnie odnosi się do negatywnych opinii na ten temat, funkcjonujących przez długie lata w historiografii PRL.

Autor stawia też pewną tezę i jakby przeprowadza jej dowód. Gdyby najazd Niemiec na Polskę nastąpił 3 lata później, bylibyśmy w stanie skutecznie się obronić. A owa skuteczna obrona zniechęciłaby ZSRR do ataku na Polskę, jak również zachęciłaby Francję do przyjścia nam z rzeczywistą, wymierną odsieczą. Pogląd ten oceniam jako mocno dyskusyjny.

Ale zgadzam się z autorem, że w 1939 r. bynajmniej nie byliśmy słabi, i że gradacja zaprezentowana w tytule książki jest prawidłowa. Szkoda tylko, że osoba (również tytułowa) była tyleż dobrym żołnierzem, co wręcz fatalnym politykiem. Faktycznie rządzący Polską marszałek Edward Śmigły-Rydz pchnął bowiem kraj do wojny, która bynajmniej w 1939 r. nie musiała wybuchnąć, a już na pewno nie musiała się rozpocząć od ataku Niemiec na Polskę. Dał się omamić politykom angielskim (przede wszystkim) i francuskim, którzy w nawiązaniu sojuszu z Polską upatrzyli sobie dwa cele: główny i alternatywny. Tym głównym był dyplomatyczny „szach” obliczony na opamiętanie się Hitlera. Natomiast celem alternatywnym, w razie gdyby Hitler się nie przestraszył, było skierowanie uderzenia Niemiec w pierwszej kolejności na słabsze ogniwo tej nowej koalicji, czyli właśnie na Polskę.

Ktoś może zarzucić, iż tego typu sądy łatwo ferować ex post, po latach, mając już wiedzę historyczną. Otóż nie. I w 1939 r. byli w Polsce mądrzy ludzie, którzy prawidłowo oceniali grożące nam niebezpieczeństwo i usiłowali mu zapobiec. Skończyli w internowaniu (Stanisław Cat-Mackiewicz) i w grobie (płk Walery Sławek). W 1939 r. skonfiskowano cały nakład proroczej książki Władysława Studnickiego, którego ponure proroctwo już kilka miesięcy później się prawie w 100% spełniło. Niedawno ją kupiłem i przeczytałem. Władysław Studnicki „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”, Warszawa 1939. Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych UNIVERSITAS, Kraków 2018. Niedługo tu o niej postaram się coś napisać. Ale już teraz ją Państwu gorąco polecam.

A poza tym – czy Śmigły, mający pod sobą również wywiad wojskowy, nie wiedział, co się dzieje za naszą wschodnią granicą? Przecież tam w latach 1937 i 1938 wymordowano i zesłano ponad sto czterdzieści tysięcy Polaków. Tylko za to, że byli Polakami (słynna „operacja polska” NKWD; proszę odnaleźć w katalogu opis książki Nikołaja Iwanowa). Marszałek Śmigły bezwzględnie powinien był zdawać sobie sprawę, że Stalin nie tylko czeka na okazję, żeby wbić nam nóż w plecy, ale wręcz taką okazję usiłuje sprokurować.

No i w rezultacie ta wspaniale się prezentująca oraz silna armia europejska (w 1939 r. czwarta w Europie) została lekkomyślnie zmarnowana. Osamotniona i przedwcześnie rzucona „na pożarcie” przez silniejszego przeciwnika, którego w dodatku wspomógł kolejny, nie mniej silny. W dalszych latach wojny, nie dysponując dużą i samodzielną siłą zbrojną, byliśmy dla naszych zachodnich aliantów już tylko ubogim krewnym, a z czasem staliśmy się wręcz ich kłopotliwym petentem.

Drugą moją refleksją, już nie tak ogólną, lecz ściśle związaną z argumentacją autora, jest: skoro było tak dobrze, to dlaczego okazało się tak źle. Jak już nadmieniłem, autor nie analizuje przebiegu działań wojennych we wrześniu 1939 r. Czyni to natomiast (m.in.) prof. Grzegorz Górski w niedawno tu proponowanej książce pt. „Wrzesień 1939. Nowe spojrzenie” (proszę odnaleźć w katalogu). Nawiasem mówiąc, prof. G. Górski podziela wiele poglądów dra T. Pawłowskiego nt. dobrej jakości Wojska Polskiego w 1939 r. i nie takiej znów wspaniałej kondycji Wehrmachtu jeszcze w tamtym czasie. Ale też prof. Górski nie zostawia suchej nitki na jakości dowodzenia Wojskiem Polskim przez marszałka Śmigłego i niektórych generałów. Wg jego opinii inne ustawienie strategiczne polskich armii oraz lepsze nimi dowodzenie przyniosłoby zupełnie inny przebieg wojny obronnej w 1939 r.

Teraz, jak niekiedy to czynię, jeszcze drobna korekta.
Na str. 14, w wierszach 7-10 od góry, czytamy, cyt. „Pieczę nad polityką obronną Rzeczypospolitej sprawował Marszałek Polski Józef Piłsudski. Do najważniejszych funkcji pełnionych przez Marszałka należały urzędy ministra spraw wojskowych oraz generalnego inspektora sił zbrojnych.”.
Autor ma tu niewątpliwie na myśli funkcje dające Piłsudskiemu bezpośredni nadzór nad Wojskiem Polskim. I to jest oczywiście prawda. Ale pisząc o (cyt. jeszcze raz) „najważniejszych funkcjach pełnionych przez Marszałka” w okresie pomajowym, należało, moim skromnym zdaniem, wymienić także urząd premiera rządu RP, jaki Józef Piłsudski sprawował w latach 1926-1928 i w 1930 r.
***
I już na zakończenie dwa dowcipy. Oczywiście przedwojenne i oczywiście wojskowe. Gdzieś tam przeze mnie zasłyszane lub przeczytane, tu (specjalnie dla Państwa) nieco epicko rozwinięte i ubarwione.
1.
Przedwojenne mundury wyjściowe polskich kawalerzystów i lotników niewiele się różniły. Po zmroku można je było łatwo pomylić. Elementem bardzo odróżniającym wygląd oficerów tych formacji była natomiast szabla – oficer kawalerii obowiązkowo musiał ją mieć przypiętą u boku, natomiast oficer lotnictwa w ogóle jej nie posiadał.
Warszawa. Noc. Podchmieleni oficerowie wychodzą z restauracji. Oddają honory jakiemuś generałowi, który również tam bawił i który teraz chce się popisać swoim wojskowym starszeństwem. Nie ma okularów (gdzieś je zapodział), ale dostrzega oficera kawalerii (tak mu się wydaje) i zatrzymuje go na ulicy.
- A czemóż to pan porucznik nie przy szabli, co !?
- Melduję posłusznie panie generale, że nie mam szabli.
- A dlaczegóż to pan porucznik jej nie ma, a? Zapomniał zabrać z knajpy? Czy może dał kelnerowi w zastaw?
- Melduję posłusznie panie generale, że mnie szabla jest niepotrzebna.
- Cooo !!!??? Ułan bez szabli !!!??? A niby to dlaczego panu porucznikowi szabla jest niepotrzebna, a? Mam wezwać żandarmerię, patrol oficerski ? Już oni zaraz nauczą pana ułana rozumu !
- Melduję posłusznie panie generale, że ja jestem lotnikiem a nie ułanem. A lotnikowi szabla jest tak samo potrzebna, jak ułanowi rozum.
Generał, w gruncie rzeczy „swój chłop”, przypomniał sobie brawurowe, nieraz straceńcze szarże kawaleryjskie z lat 1919 i 1920 i pokiwał ze zrozumieniem głową. W świetle latarni ulicznej dostrzegł już też, że prężący się przed nim na baczność młody oficer nosi mundur lotnika. Dał więc spokój porucznikowi pozwalając mu odejść.
2.
Lata trzydzieste. Manewry wojskowe na Wołyniu. Był zwyczaj, iż miejscowi ziemianie zapraszali kadrę oficerską na niedzielny obiad do siebie do dworu.
Takoż dzieje się i tym razem. Dziedzic z żoną i matką pełnią rolę gospodarzy, gośćmi są oficerowie stacjonującego w pobliżu pułku - od dowódcy do najmłodszego podporucznika (czyli wszyscy poza tymi, którym akurat wypadła służba dyżurna).
W zasadzie jest już po obiedzie. Podano kawę i słodkości deserowe. Wszyscy siedzą na odsłoniętej werandzie, jest przyjemne, ciepłe, letnie popołudnie, bezchmurne niebo.
Starsza pani patrzy do góry i obserwuje przelatujący wysoko nad dworem samolot wojskowy.
- O, o, o ! Aeroplana leci ! – mówi podekscytowana ze wschodnim zaśpiewem.
- Aeroplan, a nie „aeroplana”, szanowna pani dziedziczko – jakoś tak bezwiednie i spontanicznie, chyba bez złej woli, poprawia ją podporucznik.
Starsza pani spogląda na niego przeciągle i odpowiada:
- Może być, może być, że to leciał aeroplan a nie aeroplana. Ty młody – masz lepszy wzrok. Ja już stara i gorzej widzę. Płci nie dojrzałam.
Z tej dowcipnej riposty najgłośniej i najdłużej śmiał się oczywiście pan pułkownik. Gdy przestał, krótko i po cichu wycedził do swojego podwładnego, purysty językowego:
- Jutro z samego rana pan podporucznik się u mnie zamelduje !
Pan podporucznik, którym był powołany na ćwiczenia rezerwista, w cywilu mgr filologii polskiej i nauczyciel języka polskiego, już do końca wizyty się w ogóle nie odzywał, siedział pochmurny, osowiały. Przypomniał sobie bowiem, że na ostatniej odprawie oficerów pułku dowódca zapowiedział, iż niedługo będzie musiał któregoś z panów oficerów wyznaczyć do bezpośredniego dowodzenia żołnierzami (podpadniętymi przełożonym) zasypującymi polowe latryny, kopiącymi takowe nowe , oraz wywożącymi koński nawóz ze stajni.