Jarosław
Molenda „Sadystka z Auschwitz”
Wydawnictwo
Filia, Poznań 2022
Jest
to pasjonujący reportaż historyczny z komentarzem – tak pozwolę sobie
określić ten rodzaj literatury. Autor, bazując na obszernej dokumentacji
źródłowej (urzędowej, sądowej, wspomnieniach ofiar i świadków) przedstawia
funkcjonowanie niemieckich obozów koncentracyjnych dla kobiet, przede wszystkim
w Ravensbrück i żeńskim sektorze Auschwitz-Birkenau. Opisując je skupia
się na udziale niemieckich kobiet we władzach tych obozów. Tragiczne losy kobiet-więźniarek,
też dokładnie relacjonowane, stają się podstawą ustaleń dotyczących
działalności obozowych nadzorczyń. Znajdująca się na ich czele tytułowa sadystka
to fizycznie atrakcyjna (wg zgodnych wspomnień i zeznań świadków) Maria
Mandl (1912-1948), będąca Lagerführerin kolejno w dwóch wymienionych
obozach koncentracyjnych. Jej osoba, przewijająca się przez wszystkie rozdziały
książki, to postać wątku wiodącego, ale oprócz Mandl poznajemy też inne Aufseherinnen,
ich charaktery i zbrodniczą działalność. Autor nakreślił sylwetki owych niewiast,
szczegółowo przedstawił organizację i warunki ich służby pomocniczej
względem SS (formalnie funkcjonariuszkami SS nie były). Wskazał najczęstsze
motywacje zarówno podjęcia się funkcji obozowych nadzorczyń, jak i późniejszych
zbrodniczych wyczynów w tej roli. Jak każda „obozowa” literatura, tak i dziś
polecana książka jest przeznaczona raczej dla osób o mocnych nerwach. Dokładnie
poznajemy bowiem obozową triadę, którą stanowiły: bardzo ciężka, niewolnicza praca,
surowa dyscyplina obowiązująca przez całą dobę, oraz chroniczny głód. Każdą
część owej triady uzupełniały terror i sadystyczne znęcanie się obozowego
personelu, dysponującego niezwykle szerokim instrumentarium kar: od „zwykłego”
pobicia do skierowania na śmierć w komorze gazowej. Lagerführerin
Maria Mandl i podległe jej Aufseherinnen były paniami życia i śmierci
tysięcy kobiet-więźniarek i z tych swoich „uprawnień” ochoczo
korzystały, niekiedy zbyt ochoczo i zbyt często nawet jak na „obozowe
standardy” i formalne regulaminy. Na czym to polegało i jak w praktyce
wyglądało, pisać nie będę – odsyłam do lektury książki, w znacznej części
poświęconej przedstawieniu tragicznej rzeczywistości hitlerowskich obozów pracy
i zagłady. Lektury mocnej, ale koniecznej – zwłaszcza dla młodszych
czytelników zainteresowanych historią. Starsi na ogół już się otarli o podobną
literaturę, dość popularną w czasach PRL (jej autorzy to m. in. Tadeusz
Borowski, Stanisław Grzesiuk, Wiesław Kielar, Seweryna Szmaglewska – wymienieni
w kolejności alfabetycznej nazwisk). Zaś ostatnie rozdziały książki to
już opis krakowskiego procesu czterdziestu zbrodniarzy hitlerowskich, w tym
tytułowej Marii Mandl. Otrzymała najwyższy wymiar kary, niebawem wykonanej. Jej
posągowe ciało posłużyło po śmierci jako materiał do ćwiczeń anatomicznych
studentów medycyny. Jeśli ktoś się w tej chwili żachnął, to niechże weźmie
pod uwagę, iż Maria Mandl osobiście wybierała zdrowe kobiety-więźniarki i przekazywała
je obozowym lekarzom-zbrodniarzom wykonującym okrutne, pseudomedyczne
eksperymenty (opisane w rozdziale VIII pt. „Króliki”), których
one już na ogół nie przeżywały. Zatem: zbrodnia sprawiedliwie i (w pewnym
sensie) adekwatnie do winy ukarana. Jednakże wiele podobnych hitlerówek umknęło
wymiarowi sprawiedliwości – autor podaje, iż spośród ponad 3,5 tys.
nadzorczyń w hitlerowskich obozach koncentracyjnych po wojnie osądzono
tylko kilkadziesiąt, z których na karę śmierci skazano 21.