Jak zapowiedziałem
w poprzednim tu wpisie, we wrześniu dalej czytamy „na ludowo”.
Kamil
Janicki „Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa”
Wydawnictwo
Poznańskie sp. z o.o., Poznań 2021
I znów
„chłopski” temat na warsztacie. Na wstępie pozwolę sobie powtórzyć fragment poprzedniego
artykułu, w którym opisałem książkę pt. „Bękarty pańszczyzny.
Historia buntów chłopskich” Michała Rauszera:
(…) jeszcze
u zarania odzyskania niepodległości w 1918 r. chłopi stanowili
nie mniej niż 70% ludności naszego państwa. Warto, aby zdawało sobie
z tego sprawę wielu współczesnych „nowobogackich” rodaków, usiłujących
doczepić swoim przodkom herbowe lub przynajmniej mieszczańskie życiorysy. Żaden
nie przyzna się do „chamskiego” pochodzenia! Tymczasem wg demograficznej
oczywistości ich prapradziadkowie chadzali jeszcze za potrzebą za stodołę,
a prapra…pradziadkowie analfabeci odrabiali tytułową pańszczyznę
i całowali pana w rękę. Po cóż zresztą tak dalece sięgać
w przeszłość?! Zdarzało się, że w powojennej, odbudowywanej Warszawie
ich ojcowie lub dziadkowie - w pierwszym pokoleniu przedstawiciele nowej
klasy robotniczej Polski Ludowej - uprawiali chów kur w wannach, a świń
i kóz na dachach. A i oni sami (albo ich ojcowie) otrzymali
w PRL możliwość zdobycia wyższego wykształcenia nieraz jedynie dzięki tzw.
punktom za pochodzenie społeczne: chłopskie lub robotnicze.
Osobiście
z tytułu pochodzenia żadnych kompleksów nie posiadam. Obaj moi dziadkowie,
Włodzimierz Rygiel i Bazyli Kozakow, urodzeni jeszcze pod koniec wieku XIX,
byli przedwojennymi inżynierami budownictwa (obaj do wygooglowania -
w Internecie można natrafić na skany przedwojennych dokumentów z ich
nazwiskami). „Niestety” obaj byli pochodzenia raczej „tylko” mieszczańskiego.
Za to ożenili się ze szlachciankami: Eugenią Niewęgłowską (żona dziadka po
mieczu) i Janiną Tymińską (żona dziadka po kądzieli). Ta druga w dodatku
okazała się być owocem mezaliansu. Jej matka bowiem (moja prababcia), będąc z domu
„aż” Koźmińska, samowolnie wyszła za mąż z wielkiej miłości za „szaraczka”
Tymińskiego, czym na długie lata zraziła sobie rodziców i krewnych. I gwoli
koniecznego uzupełnienia dodam, że owi dwaj inżynierowie budownictwa, koledzy jeszcze
sprzed wojny, spotkali się po wojnie w Trójmieście i postanowili
wzmocnić przyjaźń małżeństwem swoich dzieci, tj. moich rodziców, którzy zresztą
po kilku latach, wkrótce po moim przyjściu na świat, się rozeszli. Rodzice pracowali
w charakterze niższych raczej urzędników - z wykształceniem niepełnym
średnim (matka) i niepełnym wyższym (ojciec). Matka: tajna edukacja ogólnokształcąca
podczas okupacji, po wojnie nieuznana za pełną maturalną - zbyt późno matka
zgłosiła wniosek w tej sprawie. Ojciec: studia politologiczne i politechniczne,
czyli dwa całkowicie różne fakultety, jednakże żaden nieukończony napisaniem i obroną
pracy dyplomowej. Karier więc nie porobili – ani matka w budownictwie,
ani ojciec w kolejnictwie, gdzie pracowali aż do emerytur. Po co o tym
wszystkim piszę, jakby odżegnując się od posądzenia o posiadanie
chłopskiego rodowodu? Chyba tylko dlatego, że – w przeciwieństwie do panów
Michała Rauszera i Kamila Janickiego – moje równie jak ich emocjonalne
podejście do tytułowego tematu nie wynika z przeświadczenia o wielowiekowej
krzywdzie własnych przodków. Sięgając natomiast pamięcią wstecz i ucząc
się historii zawsze byłem i nadal jestem gorącym zwolennikiem absolutnej równości
wszystkich ludzi, niezależnie od ich pochodzenia społecznego, narodowościowego,
rasowego czy wyznawanej religii (lub jej braku).
Czas
przejść do meritum.
Książka p. Kamila Janickiego to wspaniałe, popularnonaukowe opracowanie,
łatwe w odbiorze, napisane z dużym polotem redakcyjnym (jak zresztą
wszystkie jego publikacje). Wprowadza nas w szczegóły chłopskiej niedoli
na przestrzeni wieków. Dowiemy się i poznamy:
·
skąd
się wzięła pańszczyzna, na czym polegała i jak jej wymiar systematycznie powiększano
w miarę upływu stuleci,
·
inne
formy przymusowego obciążenia chłopa na rzecz pana, niezależnie od formalnego obowiązku
wykonywania pracy pańszczyźnianej,
·
przepaść
społeczną dzielącą szlachtę i chłopów; chłopi nie byli obywatelami tzw. drugiej
kategorii – ich w ogóle nie uznawano za obywateli przedrozbiorowej
Rzeczypospolitej,
·
jak
w praktyce funkcjonowało zwierzchnictwo pana nad chłopem, oraz na co pan
względem chłopa mógł sobie całkowicie bezkarnie pozwolić,
·
inne
formy, oprócz bata i dyb, utrzymywania chłopskiej niewoli, którymi m.in. było
celowe rozpijanie chłopów oraz ich ciemnota, analfabetyzm,
·
stale
pogarszające się warunki socjalne chłopskiego życia – przeczytamy jak chłopi
mieszkali, ubierali się; poznamy także, pożal się Boże, ich jadłospis,
·
liczne
pozytywne opinie wychwalające system pańszczyźniany i wydawane drukiem
szlacheckie poradniki w tym zakresie (takie ówczesne podręczniki do
ekonomiki rolnictwa),
·
pogarszanie
się warunków chłopskiego życia także wskutek politycznych kłopotów
Rzeczypospolitej, przede wszystkim tych w wieku XVII,
·
krytyczne
opinie o polskim systemie pańszczyźnianym, pochodzące od naszej szlachty
(niestety głosy bardzo nieliczne) oraz od goszczących na naszych ziemiach
przybyszów z zachodniej Europy.
Książka
posiada też walor podręcznika historii gospodarczej. Autor przedstawia sposób
funkcjonowania gospodarki folwarcznej, źródła jej dochodów i przyczyny
strat. Poznane ze starych dokumentów kwoty pieniężne szacunkowo denominuje na
dzisiejsze złotówki, co – przyznaję – niezwykle wzbogaca realizm opisów. Czego
mi tylko w tym opracowaniu zabrakło? Autor niezwykle pobieżnie przemknął
się po opisie chłopskiego oporu społecznego, chłopskich powstań w szczególności.
Czytelników tą tematyką zainteresowanych pozwolę sobie odesłać do lektury wspomnianej
na wstępie książki p. Michała Rauszera. Zgodnie z jej tytułem dużo przeczytamy
o chłopskich buntach. Ale jeszcze więcej dowiemy się o nich z opracowania
pt. „Ludowa historia Polski. Historia wyzysku i oporu. Mitologia
panowania”, autorstwa dr. hab. Adama Leszczyńskiego, które opiszę tu już
następnym razem. Pan Kamil Janicki natomiast skupił się, skądinąd słusznie, na
przedstawieniu całokształtu chłopskiej krzywdy i jej zaakcentowaniu. Nic jednak
nie wspomniał, że niekiedy dochodziło do uszlachcenia chłopów, głównie na
skutek ich zasług na polu bitewnym (tu wspomnę epizod opisany w „Potopie”
Henryka Sienkiewicza). Nobilitacja mieszczan zdarzała się częściej. Również
bogatsi żydzi uzyskiwali szlachectwo za cenę konwersji na katolicyzm. A zatem
stan szlachecki przedrozbiorowej Rzeczypospolitej nie był tak całkowicie
hermetyczny, jak można by wywnioskować z kart tej interesującej książki.
Na
zakończenie dwie drobne uwagi redakcyjne. Na str. 58 w wierszach 4 i 3
od dołu, znajduje się zdanie, cyt.: „Kmiecie żyli w rodzinach nuklearnych,
składających się z rodziców i dzieci”. Sensu przymiotnika
umieszczonego w tym zdaniu nie zrozumiałem, słownik wyrazów obcych też mi
nie pomógł. Chyba autor miał na myśli „rodziny molekularne”? Z kolei na
str. 271, mniej więcej w środku strony, mowa jest o cenie
niewolnika w Stanach Zjednoczonych, cyt.: „u schyłku stulecia XIX”.
Pragnę zauważyć, iż to okres już po wojnie secesyjnej i zniesieniu
niewolnictwa w południowych stanach USA.
PS.
Przypomniał mi się stary dowcip z epoki Rzeczypospolitej jeszcze przedrozbiorowej.
Kiedyś wspaniale go przedstawił w TV w charakterze skeczu kabaretowego
znany satyryk Janusz Rewiński. Dwóch popijających wódkę szlachciców jedzie
powoli odkrytym powozem. Stangret trzyma lejce i pilnuje wolnego tempa
jazdy, aby panom gorzałka się nie rozlewała. Z przeciwka wędruje jakiś miejscowy
chłop, widząc pański powóz ściąga czapkę i kłania się uniżenie. Panowie
każą stangretowi zatrzymać się.
¾
Stój!
Czyj jesteś, chamie?
¾
Jaśnie
pana Starowolskiego.
¾
Taaa…
Znamy twojego pana, chamie. A skąd i dokąd idziesz, chamie?
¾
Wielmożni
panowie, ja tylko idę ze wsi do karczmy.
Jeden
z podpitych szlachciców chce jakoś chłopu dokuczyć, przynajmniej pożartować
z niego.
¾
Mówisz
chamie, że idziesz ze Starej Woli. A powiadają, że tam za wsią, na
rozstaju dróg, rozkraczona goła baba stoi, gołą dupę wypina i całować się
w nią każe. Całowałeś i ty? Mów chamie prawdę, a ino szybko, bo
stangretowi batem oćwiczyć cię każę!
¾
Jaśnie
panie, wszystko powiem, całą prawdę! Ta baba faktycznie tam jest, widziałem ją
z bliska. Ale nie całowałem, bo mnie biedaka wygonili! Tylu herbowych,
wielmożnych panów się tam naszło i najechało, wszyscy w długiej
kolejce się ustawili. Jaśnie panowie, jedźcie tam prędko, to i wy zdążycie!