We wrześniu będzie „na
ludowo”. Trzy polecane w tym miesiącu książki dedykuję bardzo licznym rodakom,
których antenaci nie tworzyli historii politycznej naszego państwa. Nie
zasługiwali na to – byli bowiem potomkami Chama. Jako tacy pozostawali, zgodnie
z przekazem biblijnym, pod butem i batem potomków Jafeta, tj. wszechwładnej
szlachty. Musieli też usługiwać potomkom Sema, czyli duchowieństwu. Tak przez
całe wieki naprawdę uważano – przypomnijmy choćby filozoficzne dywagacje
skądinąd niezwykle sympatycznego Sienkiewiczowskiego pana Zagłoby, polskiego
szlachcica XVII wieku o poglądach bardzo reprezentatywnych w tamtych
czasach.
Michał
Rauszer „Bękarty pańszczyzny. Historia buntów chłopskich”
Wydawnictwo RM,
Warszawa 2020
Doskonały
esej historyczny, pozwalający dzieje naszego kraju ujrzeć z innej, mało
znanej strony. Historia polityczna Polski od mniej więcej XVI wieku jest
tu tylko tłem dla przedstawienia losów najniżej usytuowanej klasy społecznej:
chłopstwa. Liczebnie jednakże dominującej – jeszcze u zarania
odzyskania niepodległości w 1918 r. chłopi stanowili nie mniej niż
70% ludności naszego państwa. Warto, aby zdawało sobie z tego
sprawę wielu współczesnych „nowobogackich” rodaków, usiłujących doczepić swoim
przodkom herbowe lub przynajmniej mieszczańskie życiorysy. Żaden nie przyzna
się do „chamskiego” pochodzenia! Tymczasem wg demograficznej oczywistości ich
prapradziadkowie chadzali jeszcze za potrzebą za stodołę, a prapra…pradziadkowie
analfabeci odrabiali tytułową pańszczyznę i całowali pana w rękę. Po
cóż zresztą tak dalece sięgać w przeszłość?! Zdarzało się, że w powojennej,
odbudowywanej Warszawie ich ojcowie lub dziadkowie - w pierwszym pokoleniu
przedstawiciele nowej klasy robotniczej Polski Ludowej - uprawiali chów kur
w wannach, a świń i kóz na dachach. A i oni sami (albo
ich ojcowie) otrzymali w PRL możliwość zdobycia wyższego wykształcenia nieraz
jedynie dzięki tzw. punktom za pochodzenie społeczne: chłopskie lub robotnicze.
Osobiście
nie posiadam chłopskich korzeni, ale tę książkę przeczytałem z wielkim
współczuciem, chwilami nawet ze zgrozą. Oczywiście, na czym mniej więcej polegały
poddaństwo chłopów i ich praca pańszczyźniana, jak ciężka była chłopska dola,
jak krwawe bywały bunty społeczne, to już kiedyś nauczono mnie na lekcjach
historii i języka polskiego (literatura piękna!). Pan Michał Rauszer to
wszystko chronologicznie i tematycznie usystematyzował oraz szczegółowo opisał.
Przedstawił instytucje poddaństwa osobistego i pańszczyzny chłopów,
funkcjonujące od pierwszej połowy XVI wieku (występujące już wcześniej,
jednakże poczynając od XVI wieku darmowa praca chłopów stała się podstawą folwarcznej
gospodarki szlacheckiej). Instytucje te istniały aż do drugiej połowy XIX wieku,
kiedy to pańszczyznę ostatecznie zniesiono, a chłopów uwłaszczono. Owo
znoszenie poddaństwa osobistego chłopów, obowiązku pracy pańszczyźnianej oraz
uwłaszczenie chłopów odmiennie wyglądało na ziemiach polskich pod zaborami –
autor to odrębnie dla każdego z zaborów opisuje i przedstawia w jakich
„bólach porodowych” następowało. W zaborze austriackim rolę „akuszerki” skutecznie
spełniła tzw. rabacja galicyjska. Autor obala mit o jej wznieceniu
z inspiracji administracji austriackiej, choć oczywiście wskazuje polityczną
korzyść, jaką austriackiemu zaborcy przyniosła: stłumienie w zarodku
powstania krakowskiego 1846 r.
Poddaństwo
osobiste chłopów i pańszczyzna, obojętnie jak by tego nie skodyfikować, są
już z samej natury rzeczy bardzo niesprawiedliwe i krzywdzące. I za
takie były też uważane przez chłopów, w swojej masie nigdy niemogących się
pogodzić z narzuconą im podrzędną rolą w społeczeństwie. Znajdowało
to wyraz w twórczości ludowej – opowieściach, bajkach, przyśpiewkach. W sprzyjających
zaś okolicznościach chłopi brali na swoich panach (i ich pomocnikach)
krwawy, okrutny odwet. Powyżej napisałem: „obojętnie jak by tego nie
skodyfikować”. Polscy szlachcice nie przejmowali się unormowaniami prawnymi
dot. traktowania chłopów, a takowe przecież zawsze jakieś istniały, formalnie
nie pozwalając sprowadzać pańszczyźnianego chłopa do roli antycznego niewolnika.
Panowie jednak w d… mieli owe przepisy i ze swoimi poddanymi
postępowali, jak im się żywnie podobało, nieraz bardzo okrutnie. To oczywiście utwardzało
przeświadczenie chłopów o głębokiej niesprawiedliwości systemu feudalnego,
oraz wzmagało – dojrzewającą latami – chęć
odwetu. I odwet ten następował w formie cyklicznych buntów i powstań
chłopskich (przez autora interesująco opisanych). Szlachta w ogóle nie
uznawała chłopów za obywateli-Polaków (nawet, jeśli polski był ich językiem ojczystym),
a więc i oni w polskości widzieli zagrożenie dla siebie. Czemu
dawali wyraz, nierzadko współpracując z zaborcami podczas tłumienia powstań
narodowych.
Na
kartach książki autor nawiązuje do osoby Kazimierza Deczyńskiego, którego
pamiętnik stał się kanwą powieści Leona Kruczkowskiego pt. „Kordian i cham”,
zaliczanej w czasach PRL do szkolnej lektury obowiązkowej i zapamiętanej
przeze mnie z nauki w liceum. Zapytałem teraz też o to moją córkę,
absolwentkę klasy humanistycznej jednego z najlepszych liceów warszawskich
(matura 2006). Nic o tej książce nie słyszała – „Kordian” kojarzy się
jej wyłącznie z Juliuszem Słowackim. Cóż, na fali dekomunizacji relegowano
ze szkolnych lektur całą twórczość Leona Kruczkowskiego. Usunięcie „Kordiana i chama”
uważam jednak za przysłowiowe wylanie dziecka z kąpielą – powieść wiernie bowiem
oddawała społeczne realia pierwszych dekad XIX wieku, w tym okresu
powstania listopadowego. A zatem książkę p. Michała Rauszera polecam
przede wszystkim młodszym czytelnikom – tym, którym postać Kazimierza
Deczyńskiego pozostaje nieznana. Zainteresowani mogą też odszukać w bibliotekach
„Kordiana i chama” Leona Kruczkowskiego.
PS.1.
Mam parę drobnych uwag redakcyjnych, wskażę te najbardziej istotne. W środku
str. 137 rok 1846 proszę poprawić na rok 1844. W 1846 r.
ksiądz Piotr Ściegienny przebywał już na katordze. Jego osoby dotyczą również
dwie konieczne poprawki na stronach 138 i 139, gdzie napisano o pozbawieniu,
a następnie przez niego odzyskaniu święceń kapłańskich. W istocie
chodziło nie o święcenia, lecz o godności kapłańskie, a to
przecież różnica. Na str. 229 (w środku strony) rok 1801 proszę
poprawić na rok 1815, dopiero bowiem wtedy powstała Rzeczpospolita Krakowska (1815-1846).
No i na str. 257 w pierwszych trzech wierszach „Zakończenia”
warto dopisać lata życia Kazimierza Deczyńskiego (1800-1838), a jego lata
nauki w szkole bernardyńskiej umiejscowić nie w Warcie, lecz w Warszawie
(zob. „Słownik biograficzny historii Polski”, wyd. Zakład Narodowy
im. Ossolińskich, Wrocław 2005, tom A-K, str. 306).
PS.2.
Jakiś czas temu w audycji telewizyjnej (nie przypominam sobie kanału TV)
powtórzono stary, przedwojenny skecz kabaretowy. W latach 20. i 30. ub. wieku
żyli jeszcze powstańcy styczniowi – honorowano ich, przeprowadzano z nimi
wywiady. Jeden z dziennikarzy, właśnie w celu przeprowadzenia wywiadu
z kombatantem, udał się na wieś i odnalazł chłopskiego staruszka, o którym
powiadano, iż brał udział w pamiętnych wydarzeniach roku 1863. Ów
przedwojenny, gorzki skecz kabaretowy brzmiał mniej więcej tak:
-
Dziadku, podobno bił się pan wtedy dzielnie. Proszę o tym opowiedzieć.
-
A jakże, panie. Był mus, to i biłem. Mocno, chłopską ręką!
-
Razem z powstańcami?
-
A jakżeby inaczej! Gdzie tylko byli!
-
I co pan z nimi robił, jak i gdzie walczyliście?
-
A tu, w tej wiosce. I w sąsiedniej też. My ich naszą chłopską
gromadą, jak się tylko pojawili, to ich od razu przez łeb, w postronki, na
fury i do cyrkułu, do rządu!