Moich Czytelników,
przyzwyczajonych do lektury nowego tekstu co mniej więcej 10 dni,
najgoręcej przepraszam za brak wpisu na blogu ok. 30 sierpnia.
Wytłumaczenie jest proste: straszne
skutki awarii komputera (z tego też powodu nie mogłem zamieścić komunikatu
o nieoczekiwanej „technicznej przerwie”).
Anna K. Kłys
„Brudne serca. Jak zafałszowaliśmy historię chłopców z lasu i ubeków”
Wydawca: Wielka
Litera Sp. z o.o., Warszawa 2014
W książce
możemy wyodrębnić trzy główne wątki tematyczne.
Pierwszy
dotyczy życiorysów kilku wybranych postaci powojennego podziemia
niepodległościowego w Wielkopolsce oraz kilku ubeków je zwalczających. Te
kilka osób po każdej ze stron barykady to zwykli przeciętniacy, młodzi i słabo
wykształceni, dość przypadkowo uwikłani w działania opisane w książce.
Ci wybrani „wyklęci” to żadni tam bohaterowie, pomimo figurowania ich nazwisk w ipeenowskich
katalogach osób represjonowanych, w tym skazanych na śmierć. Z kolei
opisani przez autorkę wybrani, prowincjonalni ubecy to również zwykli, szarzy
ludzie ze swoimi codziennymi problemami zawodowymi i prywatnymi. Wiodącym
tematem tej części książki jest zupełnie niepotrzebna śmierć młodego
milicjanta, który za zastrzelenie radzieckiego oficera (dopuszczającego się zbrodni)
otrzymał chyba sprawiedliwy wyrok sądowy 3 lat więzienia, ale potem
niepotrzebnie uciekł z konwoju, trochę się ukrywał, a następnie
przystał do oddziału chłopców z lasu. Dowódca tego oddziału tylko udawał
byłego akowca, faktycznie zaś z Armią Krajową nie miał w przeszłości nic
wspólnego. Bohater zaś, wkrótce ujęty, otrzymał wyrok śmierci – tym razem już za
przystanie do organizacji walczącej z państwem i aktywny udział w tej
walce (został ranny w ataku na posterunek MO). Uznanie go za renegata w szeregach
MO stanowiło w tym wypadku okoliczność obciążającą, przemawiającą za
odrzuceniem prośby o ułaskawienie.
Aż trudno oprzeć
się refleksji, że gdyby nie ów przypadkowy incydent z radzieckim
komandirem, to młody milicjant zapewne pozostałby w służbie swojej
formacji i być może wkrótce walczyłby przeciw, a nie ramię w ramię
z owymi partyzantami dowodzonymi przez łże-akowca.
Drugim
bardzo ciekawym wątkiem tematycznym jest sytuacja tej części ludności
niemieckiej Wielkopolski, która nie zwiała na zachód wraz z wycofującym
się Wehrmachtem, lecz podjęła ryzyko pozostania na swoich włościach (wiejskich
lub miejskich). Autorka opisuje szykany, jakich wobec Niemców dopuszczali się
Rosjanie i Polacy, a potem już tylko Polacy. Możemy też zapoznać się
ze szczegółami repatriacji ludności niemieckiej, tj. z okropnymi warunkami,
w jakich się ona odbywała. Jeśli
ktoś jest zdania, że takich „wstydliwych” tematów – z uwagi na ogrom wcześniejszych
zbrodni niemieckich – nie powinno się poruszać, to uważam, iż historia myli mu
się z propagandą.
I trzecim
wreszcie wątkiem, dla autorki najważniejszym, jest odkrycie przez nią ubeckiej
(a potem esbeckiej) przeszłości jej ojca. Odkrycia tego dokonała
przypadkiem, odnajdując w archiwach IPN kulisy prześladowań jednego ze
znanych polskich prawników. Oficerem SB, organizującym owe bardzo
dokuczliwe szykany (głównie finansowe i administracyjne) wobec znanego mecenasa,
okazał się być tatuś autorki. Pani Anna doznała więc szoku z trzech
powodów. Po pierwsze –o esbeckiej przeszłości ojca nie miała zielonego
pojęcia, gdyż ani on sam, ani matka czy starsza siostra, nigdy w przeszłości
nie uznali za stosowne ją o tym poinformować. Po drugie – pani Anna ma
przeszłość opozycjonistki wobec systemu PRL. W działalność opozycyjną
zaangażowała się jeszcze w szkole średniej, kontynuując ją później na
uczelni. Zatem takie instytucje jak Urząd Bezpieczeństwa Publicznego czy
późniejsza Służba Bezpieczeństwa były dla niej wówczas tylko i wyłącznie
synonimem zła. A po trzecie – tatuś, matka i starsza siostra,
przyciśnięci przez panią Annę do muru (konfrontacja
z dokumentacją IPN) bynajmniej nie okazali wstydu ani skruchy
(ojciec), ale przeciwnie – odpowiedzieli werbalnym kontratakiem, aż wreszcie
zadeklarowali zerwanie więzi rodzinnych z autorką.
Reasumując,
książka (w mojej ocenie) posiada dwa wielkie walory.
Opisuje
sytuację „dnia codziennego” pierwszych lat powojennych w Wielkopolsce
(raczej na prowincji niż w Poznaniu), aż do poznańskiego czerwca 1956.
Autorka posiłkuje się dokumentami i lokalną prasą z tamtych lat,
czytamy więc nie esej lecz raczej reportaż historyczny.
Poza
tym, docierając do szczegółów biografii kilku osób wymienionych w katalogach
IPN, autorka dowodzi, jak bardzo skomplikowane były te życiorysy. Bynajmniej
nie wyglądały one tak, jak może to sobie wyobrażać dzisiejsza młodzież szkolna,
czyli zero-jedynkowo. W istocie bowiem pomiędzy bielą a czernią
odnajdujemy całą gamę pośrednich kolorów szarości. To, co wg krótkiej
ipeenowskiej wzmianki może wydawać się bielą nieskazitelną, w istocie może
również posiadać dużą domieszkę czerni. Stąd nieraz opory ludności miejscowej
wobec narzucania im z Warszawy lokalnych bohaterów. Bowiem w miejscowym
i opartym na faktach przekazie historycznym ich powojenne wyczyny zostały zapamiętane.