Piotr Zychowicz
„Wołyń zdradzony czyli jak dowództwo AK porzuciło Polaków na pastwę UPA”
Dom Wydawniczy
REBIS Sp. z o.o., Poznań 2019
Autor
po raz kolejny podjął próbę dojścia do obiektywnej prawdy historycznej,
przeciwstawiając ją propagandzie i tzw. polityce historycznej. Napisał
książkę o tragicznych, wojennych losach polskiej ludności na Wołyniu
(głównie) i Galicji Wschodniej (jeden krótki rozdział). W swojej
pracy przedstawił też historię 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii
Krajowej – jej utworzenie, organizację, cały szlak bojowy, aż do rozbrojenia
przez wojsko radzieckie. A wszystko to uczynił z polotem
utalentowanego publicysty i emocjami patriotycznie zaangażowanego eseisty
historycznego.
Większość
naszych rodaków ma tylko dość ogólne pojęcie o wydarzeniach na Wołyniu w latach
1943 i 1944, głównie z okolicznościowych enuncjacji polityków i mediów
relacjonujących rocznicowe obchody. Publikacja Piotra Zychowicza stanowi
rozwinięcie tego tematu – z uwzględnieniem wszystkich okoliczności towarzyszących
polskiej tragedii. Nasz czytelnik powinien po tę książkę koniecznie sięgnąć.
Przeczyta jej 433 strony jednym tchem (zaciskając zęby oraz złorzecząc pod
nosem) i … będzie wiedział już w zasadzie wszystko. Potem sobie tę
wiedzę ewentualnie jeszcze bardziej uszczegółowi, np. sięgając do
opracowań historyków i relacji świadków – skrupulatnie przywoływanych
przez autora w tekście książki i wymienionych w obszernej bibliografii.
Pan
Piotr Zychowicz postarał się przedstawić wszystkie okoliczności podjęcia przez
ukraińskich nacjonalistów decyzji o podjęciu ludobójczych działań
wymierzonych w ludność polską na Wołyniu, a następnie – korzystając
głównie ze wspomnień osób cudem ocalałych – opisał, jak w praktyce owe
działania wyglądały. Zaznaczam, że te fragmenty jego publikacji stanowią
lekturę dla osób o mocnych nerwach.
Następnie
autor postawił kilka tez (wyartykułowanych już w tytule książki i tytułach
rozdziałów), przeprowadzając ich dowód w sposób niebudzący wątpliwości.
Oto one.
§ Armia Krajowa
mogła i powinna była przyjść ludności polskiej ze zbrojną pomocą już najpóźniej w połowie 1943 r.
Znacznie by to ograniczyło liczbę ofiar i wyhamowało mordercze zapędy
partyzantów UPA, wydatnie wspomaganych przez ukraińskich chłopów – krwiożerczych
i okrutnych rezunów, operujących siekierami i widłami. Nie stało się
tak z powodu przygotowań do akcji „Burza” (posiadającej najwyższy
priorytet w dowództwie AK) oraz prób rozładowania konfliktu
polsko-ukraińskiego na drodze bezowocnych rokowań, także w czasie, gdy
rzeź Polaków na Wołyniu już w najlepsze (a raczej: w najgorsze) trwała. Dowództwo AK bardzo długo
stało na stanowisku, iż jedynym wrogiem są Niemcy. Na to wszystko nakładał się
też konflikt i spór kompetencyjny pomiędzy wołyńskim dowództwem AK a tamtejszą
cywilną delegaturą Rządu RP.
§ Liczba ofiar
wiejskiej ludności polskiej na Wołyniu mogłaby być jeszcze wyższa i sięgnąć
nawet 100 % populacji, gdyby nie samorzutnie powstająca polska samoobrona
uzbrajana przez Niemców, bezpośrednia pomoc zbrojna oddziałów niemieckich, a także
pomoc partyzantki radzieckiej (składającej się na tym terenie w znacznej
części z Polaków).
§ Odwet polski, i
owszem miał miejsce, nieraz nawet wg zasady odpłacania pięknym za nadobne.
Nie można jednak zapominać, że to strona ukraińska pierwsza podjęła okrutną wojnę
z polską, długo bezbronną ludnością cywilną. Poza tym – w jaskrawym przeciwieństwie
do dowództwa UPA – kierownictwo polskiej konspiracji zabroniło zabójstw ukraińskich
kobiet i dzieci. Jeśli takowe przypadki też się incydentalnie zdarzały, to
ze strony zdesperowanych polskich partyzantów, których niedawno całe rodziny
padły ofiarą ukraińskich rzezi, a także ze strony obecnych tu (przejściowo)
Polaków w niemieckich mundurach, będących świadkami ludobójstwa na
rodakach.
§ Owiana legendą
27. Wołyńska Dywizja Piechoty AK tylko w niewielkiej mierze
przyczyniła się do obrony ludności polskiej przed UPA. Została ona bowiem
sformowana w celu przeprowadzenia na Wołyniu operacji „Burza” i faktycznie
tę operację, wymierzoną w Niemców, przeprowadziła – z tragicznym dla
siebie skutkiem, tracąc około połowy stanu osobowego. W końcu ją
rozbrojono, część ocalałych żołnierzy wcielono do wojska gen. Zygmunta
Berlinga, a część (głównie kadrę dowódczą) zesłano w głąb ZSRR
(nieliczni powrócili do kraju w latach 50.). Jak nadmieniłem na
wstępie, autor przedstawił całość dziejów dywizji, bardzo przy tym plastycznie opisując
jej działania bojowe, dowodząc iż ma talent także w kreśleniu scen
batalistycznych.
§ Sama operacja
„Burza” była przedsięwzięciem niedorzecznym, od samego początku skazanym na
niepowodzenie, pozwalającym Stalinowi szybko zlikwidować ujawniające się
struktury (wojskowe i cywilne) polskiego państwa podziemnego. Robotę tę
Stalin wykonywał siłami swoich wojsk NKWD oraz … Wehrmachtu, bo to przecież
cofająca się armia niemiecka (ciągle groźna i doskonale uzbrojona)
znalazła się na celowniku partyzanckich oddziałów AK. Zgadzam się z autorem, iż
„Burza” była zbędna. O udziale Polaków w wojnie po stronie alianckiej
wystarczająco świadczył Wrzesień 1939 oraz szlak bojowy naszych Polskich
Sił Zbrojnych na zachodzie i dwóch polskich armii na froncie wschodnim.
Wydawałoby
się – nic dodać, nic ująć. No, niezupełnie. Autor lubi sobie w swoich
poczytnych książkach „pogdybać” historią alternatywną, posłużmy się więc tą jego
metodą. Załóżmy, że polski rząd w Londynie i dowództwo AK, znając
ustalenia konferencji teherańskiej (XI 1943), postanowiłyby oszczędzić
polską młodzież, pozostawić ją w konspiracji i żadnej „Burzy” nie
podejmować. Dziś być może polscy historycy zżymaliby się, że po co było tworzyć
to liczne wojsko podziemne i przez 5 lat okupacji stać z bronią
u nogi – chyba tylko po to, aby historiografia Polski Ludowej
przeciwstawiała mu i wyolbrzymiała – aktywnie walczącą z niemieckim okupantem
– Armię Ludową. A p. Piotr Zychowicz być może w takiej
hipotetycznej sytuacji dowodziłby dziś, iż ta cała polska konspiracja zbrojna
była w ogóle niepotrzebna, że naszemu krajowi pod niemiecką okupacją w zupełności
wystarczyłby „czeski ruch oporu”. Temu poglądowi jest zresztą bliski,
prezentując go w innych publikacjach.
Powyższego
proszę jednak nie zrozumieć jako krytyki oceny „Burzy”, dokonanej przez autora
(też tę krytyczną ocenę podzielam). To tylko tragizm dziejów Polski. I tak
źle, i tak niedobrze.
Powróćmy
do lektury „Wołynia zdradzonego (…)”. Na
zakończenie jeszcze kilka moich uwag, także edytorskich.
§ Na str. 223,
w wierszu 9 od góry, w sformułowaniu (cyt.) „na początku 1943
roku” ów rok 1943 należy poprawić na rok 1944.
§ Analogicznie, na
str. 361, w wierszu 10 od dołu, w sformułowaniu (cyt.) „w kwietniu
1943 roku” też ów rok 1943 należy poprawić na rok 1944.
§ Na str. 300,
w wierszu 1 od góry, nazwanie „hersztem” Józefa Sobiesiaka („Maksa”),
dowódcy partyzanckiej brygady „Grunwald”, wydaje mi się epitetem przesadnie
emocjonalnym, tu wręcz niestosownym z uwagi na jego zasługi w obronie
polskiej ludności na Wołyniu.
§ Pisząc na str. 299
o Robercie Satanowskim (1918-1997), dowódcy polskiego zgrupowania
partyzanckiego na Wołyniu pn. „Jeszcze Polska nie zginęła”, autor mógłby
nadmienić (choćby w kilku zdaniach) o dalszych powojennych losach
tego komendanta. A mianowicie o tym, że w 1949 r. (nieoczekiwanie
i ku autentycznemu osłupieniu towarzyszy) zrezygnował on z dobrze
zapowiadającej się kariery wojskowej na rzecz … kariery artystycznej, w której
przez całe lata odnosił później znaczne sukcesy, także międzynarodowe. Tematu
nie rozwijam, melomanem nie jestem, zainteresowanych odsyłam np. do
Wikipedii.
Więcej
uwag, choćbym chciał, zgłosić nie mogę. Po prostu ich nie mam. Gorąco i szczerze
zachęcam do lektury.