Martin Pollack
„Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji”
Wydawnictwo
Czarne, Wołowiec 2011
Przenieśmy
się w czasie do ostatniego ćwierćwiecza wieku XIX. A terytorialnie
– do austrowęgierskiej Galicji. Na wsiach i w miasteczkach bieda aż
piszczy (z głodu). Poza tym panuje analfabetyzm i towarzysząca mu
zatrważająca ciemnota. Także antysemityzm. Autor to wszystko dość plastycznie,
z powołaniem źródeł, opisuje.
Wśród
tej biedoty – ciemnoty uwijają się naganiacze linii okrętowych, otrzymujący
wynagrodzenie ryczałtowe „od łebka”. A ubodzy Polacy, Rusini, Słowacy,
Żydzi dają się omamić mirażem dobrobytu i lekkiej pracy za oceanem.
Wystarczy tylko sprzedać nędzny dobytek, opłacić podróż, podpisać (najczęściej
krzyżykiem) odpowiednie kwity i … w drogę do Ameryki.
Oszukiwani,
a w zasadzie bezczelnie okradani, są przez cały czas. Agenci
przewozowi żerują na ich naiwności i głupocie wynikającej z braku
choćby najbardziej elementarnego wykształcenia. Administracja Galicji usiłuje
to zwalczać. Martin Pollack opisuje starania jednego nieprzekupnego urzędnika,
któremu udaje się nawet doprowadzić do procesu sądowego oszustów i wyzyskiwaczy
(m.in. akta tej sprawy posłużyły autorowi do napisania książki). Ów prokurator
Ogniewski to jednak tylko pozytywny wyjątek. W administracji galicyjskiej panuje
korupcja, wielu urzędników zostało wpisanych na „listy płac” towarzystw
okrętowych.
Skąd
się wziął tytułowy „cesarz Ameryki”? Ależ to bardzo proste. Skoro Austrią (i należącą
do niej Galicją) włada cesarz, to przecież w dalekiej Ameryce też musi
panować jakiś ichni cesarz, który zgadza się na przyjmowanie kolejnych,
imiennie wskazywanych imigrantów, oczywiście za dodatkową opłatą. To tylko
jedno z całego morza oszustw osób pośredniczących w transferze za
ocean. O wielu pozostałych, nieraz równie bezczelnych co pomysłowych,
przeczytacie Państwo sami.
I biedni
ludzie, sterroryzowani i oszukani kilkakrotnie jeszcze przed wejściem na
statek, w końcu wypływają do tej wymarzonej Ameryki. Podróżują w niezwykle
trudnych warunkach, stłoczeni pod pokładem.
A na
miejscu czeka ich upokarzająca procedura przyjmowania imigrantów, potem nowi
oszuści żerujący na nieświadomych niczego przybyszach, a wreszcie ciężka i niebezpieczna
praca w charakterze robotników w fabrykach, hutach i kopalniach,
gdzie tzw. BHP nikt się nie przejmuje.
Niejako
uzupełniającą częścią książki są rozdziały dotyczące tragicznej sytuacji
młodych, biednych i niewykształconych kobiet, często jeszcze nastolatek.
Autor przedstawia drastyczne, quasi legalne sposoby pozbywania się małych
dzieci przez matki, których nie stać na ich utrzymanie. Otrzymujemy także opis
handlu „delikatnym mięsem” – dziewczętami kaptowanymi niby do pracy za granicą,
a faktycznie do burdeli. Proceder ten usiłuje zwalczać (nawet z pewnym
powodzeniem) galicyjski policjant Krzywanowski, którego dokumenty urzędowe
również po latach posłużyły za kanwę tej książki.
Reasumując,
lektura jest wstrząsająca. Dużo się z niej też dowiedziałem. Oczywiście
już wcześniej miałem spore pojęcie o dziewiętnastowiecznej, przysłowiowej
nędzy galicyjskiej i masowej emigracji za ocean. Informacje o tym
otrzymywaliśmy przecież na lekcjach historii i języka polskiego (utwory
Sienkiewicza, Konopnickiej, i in.). Ale o takich wstrząsających
szczegółach owego procederu emigracyjnego to jednak nie miałem pojęcia.
Na zakończenie
drobna, konieczna errata. Na str. 26 w wierszach 6 i 5 od dołu,
sformułowanie „o związkach związkowych” należy zastąpić wyrazami „o związkach
zawodowych”.
PS
Jako
pewne uzupełnienie dzisiejszego artykułu proponuję Państwu tekst pt. „Poszukiwanie
przodków - emigrantów do USA”, mojego autorstwa (proszę odszukać w katalogu
tej czytelni).