czwartek, 29 listopada 2018

„Korepetycje z niepodległości” . Autorzy: Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski

Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski „Korepetycje z niepodległości”
Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o., Warszawa 2018

Lektura w sam raz okolicznościowa. Wciąż obchodzimy stulecie odzyskania niepodległości, datowanego dość umownie 11 listopada 1918 r. Autorzy zauważają, iż konkretnym wydarzeniem zaistniałym tamtego dnia i godnym upamiętnienia było formalne przejęcie przez Józefa Piłsudskiego od Rady Regencyjnej władzy nad wojskiem.
100 lat to szmat czasu. Żyli wtedy nasi dziadkowie i pradziadkowie. Być może w dzieciństwie rozmawialiśmy z nimi o tamtych wydarzeniach, dla nich niezwykle istotnych i decydujących o dalszym życiu. Mnie swego czasu politycznie uświadamiała i indoktrynowała babcia (1908-1979) po kądzieli, kobieta inteligentna i oczytana. Gorzej już było z jej charakterkiem, no ale o zmarłych członkach rodziny źle się nie wypowiada…
A przecież i oni byli kiedyś dziećmi, też mieli dziadków, pradziadków. Ci z kolei opowiadali im o swoich młodych latach przeżytych w epoce napoleońskiej i później.
Świat widziany oczami uczestników dawnych wydarzeń niekoniecznie pokrywa się z jego obrazem wytworzonym po latach przez historię. To normalne, oni obserwowali tylko mały wycinek otaczającej ich rzeczywistości, nie mieli RTV ani Internetu. Wszechobecne dziś media wtedy były ograniczone do tytułów prasowych, niekoniecznie wszędzie dostępnych i docierających na czas.

Korepetytorzy z niepodległości, jak autorzy siebie określili, postanowili przybliżyć nam m.in. ogląd minionych czasów przez naszych przodków, zaprezentować ich ówczesne poglądy i motywacje. Panowie Sławomir Koper i Tymoteusz Pawłowski czynią to na tle wydarzeń historycznych, przez siebie przedstawianych raczej skrótowo, ale w sposób wiernie oddający specyfikę konkretnych czasów i miejsc.

Autorzy wyodrębnili w historii Polski okres od czasów przedrozbiorowych do początku lat 20. ub. wieku, dzieląc go w sposób bardzo romantyczny na pory doby: zmierzch, noc, jutrzenka, poranek. Oczywiście nie wszystkie pory doby – nie ma tu popołudnia Rzeczypospolitej Obojga Narodów (jest tylko o jej zmierzchu) ani przedpołudnia II Rzeczypospolitej. W „Poranku” autorzy doprowadzili narrację do wyboru Gabriela Narutowicza na Prezydenta RP, ale już nie napisali o jego zabójstwie. O to ostatnie można mieć do nich małą pretensję, choć motywem przewodnim książki jest głównie wcześniejsze dążenie naszych przodków do odzyskania i utrwalenia tytułowej niepodległości Polski. Ale jedno zdanie, chociażby w nawiasie, powinni byli zamieścić – wszak Gabriel Narutowicz zginął w zamachu krótko po objęciu urzędu prezydenta.

Na tę bardzo interesującą (i zarazem będącą na czasie !) książkę składa się 39 krótkich esejów – felietonów historycznych. Autorzy przedstawiają w nich swój punkt widzenia ważnych wydarzeń z historii Polski i Europy, niektóre z nich relatywizują i bagatelizują, inne (dotąd prawie niedostrzegane) uwypuklają, i … trudno im nie przyznać racji. Narrację historyczną starają się wzbogacić o opisy realiów postrzeganych oczami uczestników ówczesnych wydarzeń, zarówno aktywnych ich kreatorów, jak i biernych obserwatorów, ale też skazanych na ponoszenie konsekwencji.

Na „Zmierzch” składają się eseje dotyczące okoliczności utraty niepodległości w XVIII wieku, oraz bytowania niesuwerennej Polski w wieku XIX aż do upadku powstania styczniowego. „Noc” to z kolei epoka trwająca do trzeciego roku Wielkiej Wojny, a „Jutrzenka” to już okres urzeczywistniania się polskich marzeń, datowany od 5 listopada 1916 r. do pamiętnego 11 listopada 1918 r. O drugiej dacie wspomniałem na wstępie, tej pierwszej winien jestem krótki komentarz. Co by bowiem nie sądzić o „Akcie 5 listopada 1916 r.”, to autorzy książki mają rację – ów akt cesarzy niemieckiego i austriackiego upodmiotowił Królestwo Polskie na forum międzynarodowym, a i na gruncie krajowym wprowadził wiele bardzo korzystnych zmian (przytłumionych jednak ekonomiką trwającej wojny). Dalszą konsekwencją tego też przecież było, że Józef Piłsudski przejął władzę z rąk polskiej i głęboko patriotycznej Rady Regencyjnej, a nie od administracji zaborczej.
„Poranek” to już oczywiście działania polityczne (administracyjne, ekonomiczne, dyplomatyczne, wojenne) w celu utrwalenia niepodległości dopiero co powstałej Polski, w tym ustalenia przebiegu i kształtu jej granic. Czyli czynione w okresie od 11 listopada 1918 r. do 11 grudnia 1922 r. (objęcie urzędu Prezydenta RP przez Gabriela Narutowicza).

Nadmieniam, iż wszystkie 39 esejów napisano w sposób przystępny, proszę się nie obawiać przesadnie naukowej formy obserwowanej niekiedy w opracowaniach innych historyków. Jak wspomniałem na wstępie, „Korepetycje z niepodległości” są też książką bardzo na czasie, której lektura pozwoli nam odnieść się (aprobująco lub nie) do wielu treści przekazywanym nam w mediach z okazji setnej rocznicy.

Na zakończenie trochę dowcipnie. Autorzy zacytowali powiedzonko naszych przodków (tych zamieszkałych w Galicji zachodniej), że ni z tego, ni z owego, była Polska na pierwszego (chodziło o dzień 1 listopada 1918 r.).
Ja pozwolę sobie przypomnieć Państwu inny żart z tamtych lat (nie pamiętam, gdzie go zasłyszałem lub przeczytałem).
Dowcip w formie pytanie – odpowiedź:
- Jaką wspólną cechę mają odrodzona Polska i łaska Boska ?
- Jedna i druga jest bez granic.

 

wtorek, 20 listopada 2018

„Polacy u boku Lenina. Zdrajcy”. Autor: Mateusz Staroń


Nie uruchamiajmy wehikułu czasu i pozostawmy go jeszcze w epoce opisywanej tuż poprzednio.

Mateusz Staroń „Polacy u boku Lenina. Zdrajcy”
Wydawca Bellona Sp. z o.o., Warszawa 2018

Przekornie zauważę, iż treść książki zdaje się częściowo potwierdzać tezę współczesnych rosyjskich nacjonalistów, jakoby rewolucję październikową zrobili (i utrwalili) w matuszce Rosji „obcoplemieńcy”, w tym głównie Żydzi, Polacy i Łotysze, za pieniądze niemieckie.

Autor kreśli sylwetki Polaków (komunistów, choć nie tylko) znajdujących się i działających w Rosji w latach 1917-1921, na tle najważniejszych ówczesnych wydarzeń: rewolucji lutowej, rewolucji październikowej, wojny domowej i wojny polsko-bolszewickiej.
Udział komunistów - Polaków w tych wydarzeniach był naprawdę widoczny. Czytelnik słabo obeznany z historią potrafi wymienić pewnie tylko ze dwa ich nazwiska: krwawego Feliksa Dzierżyńskiego (twórcy i pierwszego szefa radzieckiej policji politycznej) oraz Juliana Marchlewskiego (szefa Polrewkomu - niedoszłego rządu Polski radzieckiej). Tymczasem owych tytułowych zdrajców, wysoko ulokowanych w radzieckiej administracji, wojsku i aparacie bezpieczeństwa, było dużo, dużo więcej.
Zanim w 1920 r. doszło do eskalacji wojny polsko-bolszewickiej, polscy komuniści:
-    wzięli aktywny udział w organizacji sekretnego przetransportowania Lenina do Rosji, niektórzy też razem z nim podróżowali w sławnym „zaplombowanym wagonie”,
-    uczestniczyli, jak byśmy dziś powiedzieli, w praniu brudnych pieniędzy, tj. pieniędzy niemieckich przeznaczonych na wyprowadzenie Rosji z wojny, a konkretnie na przygotowanie, przeprowadzenieutrwalenie zamachu bolszewickiego, który przeszedł do historii pod nazwą Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej,
-    wzięli udział w wymienionej rewolucji, w tym w zdobywaniu władzy przez bolszewików w Piotrogrodzie i Moskwie,
-    zorganizowali własną formację zbrojną, Zachodnią Dywizję Strzelców, której oddziały skutecznie wspierały bolszewików na frontach wojny domowej, za to już mniej skutecznie na froncie polskim w 1919 r.,
-    utworzyli w Rosji i w samej partii bolszewickiej polskie ośrodki (legalne jednostki organizacyjne),
-    powołali do życia Komunistyczną Partię Robotniczą Polski, czyniąc z niej bolszewicki ośrodek agitacji, wywiadu i dywersji,
-    m.in. to oni byli inspiratorami marszu Armii Czerwonej na zachód, przekonawszy Lenina o celowości i możliwości utworzenia Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad,
-    faktycznie zdominowali władze komunistycznej Litewsko-Białoruskiej Republiki Rad („Litbieł”), tego króciutko istniejącego w 1919 r. „komunistycznego Wielkiego Księstwa Litewskiego”,
-    w pierwszych miesiącach wojny polsko-bolszewickiej (aż do połowy 1919 r.) ich oddziały szły w szpicy wojsk radzieckich, co nadawało niektórym bitwom charakter walk bratobójczych,
-    prowadzili w imieniu Lenina ściśle tajne negocjacje z przedstawicielami Piłsudskiego, co zaowocowało kilkumiesięcznym nieformalnym rozejmem i umożliwiło bolszewikom rozprawienie się z armią Denikina.
A następnie, już w 1920 r. usiłowali przejąć władzę w Polsce, co im się zresztą na bardzo krótko i na niewielkim obszarze udało. Powołali również Polską Armię Czerwoną, której polityczny żywot był jeszcze krótszy niż Polrewkomu.

Tyle, rzekłbym, przedmiotowo.
A podmiotowo? Tu właśnie dostrzegam główne (choć nie jedyne) walory książki. Autor przedstawia konkretne osoby - kreatorów tego, co wymieniłem powyżej. Kreśli ich życiorysy, wskazuje pochodzenie społeczne, wykształcenie (często wyższe), zaangażowanie polityczne przed 1917 rokiem. Zastanawia się, co pchnęło tych w większości inteligentnych i osobiście uczciwych ludzi w ramiona bolszewików, co uczyniło ich przybocznymi Lenina. Słusznie sugeruje, że było to zafascynowanie ideą komunizmu, jeszcze wtedy nie sprawdzonego „w praktyce”.
Od siebie dodam, że tytułowymi zdrajcami na pewno byli. Zdrajcami sprawy naszej narodowej niepodległości, ale czy również zdrajcami odrodzonej Polski jako państwa ? Wszak większość postaci wymienionych w książce rozpoczęła aktywną działalność polityczną na długo przed dniem 11 listopada 1918 r., nierzadko jeszcze na przełomie stuleci. Byli zdecydowanymi wrogami nowej polskiej państwowości (co do tego nie ma żadnych wątpliwości), ale nie jej zdrajcami. Wróg, nawet śmiertelny, nie musi przecież być jednocześnie zdrajcą. To bardzo ważne rozróżnienie z formalnego punktu widzenia. Oni bowiem nie poczuwali się do wierności wobec II Rzeczypospolitej i Naczelnika Państwa. Z taką Polską nie brali ślubu i w ogóle nie starali się o jej rękę. Od zarania mieli inną ukochaną – Polskę radziecką, komunistyczną.
I chyba m.in. z tego założenia wyszły polskie władze w latach dwudziestych zawieszając postępowanie karne wobec Juliana Marchlewskiego oraz pozwalając mu swobodnie przejeżdżać koleją przez Polskę na trasie Moskwa - Berlin, a nawet robić w podróży sentymentalne przerwy na zwiedzanie Warszawy.

Zdecydowaną większość postaci wymienionych i opisanych w książce spotkał tragiczny los – zginęli od kul bolszewickich współtowarzyszy w ramach stalinowskiego terroru drugiej połowy lat trzydziestych. Uniknęli tego jedynie ci, którym (z racji wieku lub złego zdrowia) „udało się” umrzeć śmiercią naturalną wcześniej. A także ci bardzo nieliczni „szczęśliwcy”, którzy w tym czasie pozostawali na państwowym wikcie w polskich więzieniach.
Większość zaś wylądowała na śmietniku.
Na śmietniku historii – zostali bowiem wyklęci w Rzeczypospolitej, a opluci, zaszczuci i seryjnie zgładzeni w ich ukochanym ZSRR. Nikt za nimi, poza członkami najbliższej rodziny (również ciężko represjonowanymi), nie zapłakał. Autor tylko nie nadmienił, że niektórzy z nich doczekali się w 1956 r. w ZSRR i PRL pośmiertnej rehabilitacji i aż do 1989 r. (niektórzy dłużej) byli patronami polskich ulic, szkół i statków.
Jak również na śmietniku rozumianym bardzo dosłownie i po radziecku – ich ciała wrzucano do nieoznaczonych dołów gnilnych, w których zakopywano ofiary masowych egzekucji. Na terenach tych następnie sadzono roślinność (podobnie i dziś tak się postępuje podczas utylizacji nieczynnych wysypisk śmieci).
Ich tragicznemu końcowi autor poświęcił jedynie kilka stron epilogu książki. Dużo więcej na ten temat pisze Nikołaj Iwanow w opracowaniu wymienionym poniżej.

Reasumując, gorąco Państwu polecam lekturę książki p. Mateusza Staronia, będącej niezwykle ciekawym, obszernym esejem historycznym. W zamieszczonej na końcu bibliografii autor wymienia wykorzystane publikacje, w tym już omówione przeze mnie na blogu:
-    O Polską Republikę Rad. Działalność polskich komunistów w Rosji Radzieckiej 1918-1922  Konrada Zielińskiego,
-    Zapomniane ludobójstwo. Polacy w państwie Stalina. „Operacja Polska” 1937-1938  Nikołaja Iwanowa,
-    Julian Marchlewski – bohater czy zdrajca  Dawida Jakubowskiego,
-    Dzierżyński „czerwony kat”  Bogdana Jaxy-Ronikiera.
Osoby nimi zainteresowane proszone są o zerknięcie do katalogu tej czytelni książek historycznych. Przy okazji proponuję też odnaleźć tam autobiograficzne Moje wspomnienia Wacława Solskiego – polskiego świadka epoki, aktywnego uczestnika wydarzeń, członka delegacji radzieckiej w rokowaniach pokojowych w Rydze w 1921 r. Postaci Dzierżyńskiego poświęcona jest również książka Sylwii Frołow pt. Dzierżyński. Miłość i rewolucja. Biografia intymna, takoż do odszukania w ww. katalogu.

PS
Konieczna errata: na str. 39 w wierszu 2 od góry proszę rok 1918 poprawić na rok 1917 (chodzi o nieudany bunt gen. Korniłowa przeciwko rządowi tymczasowemu Kiereńskiego).


sobota, 10 listopada 2018

„Samobójstwo Europy. Wielka wojna 1914-1918”. Autor: Andrzej Chwalba


Andrzej Chwalba „Samobójstwo Europy. Wielka wojna 1914-1918”
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2014

Dziś polecam Państwu lekturę stricte okolicznościową – na stulecie zakończenia I wojny światowej. Dnia 11 listopada 1918 r. w wagonie kolejowym we francuskiej miejscowości Compiegne został zawarty rozejm pomiędzy państwami centralnymi i aliantami, kończący ponad czteroletnią rzeź w okopach. Liczba strat żołnierskich po stronie aliantów zachodnich w tej „Wielkiej Wojnie” była wyższa niż ich łączne straty ludnościowe podczas późniejszej II wojny światowej.

Dzień 11 listopada obchodzony jest współcześnie, aczkolwiek z innego powodu, również jako nasze święto państwowe – Narodowe Święto Niepodległości. W tym roku przypada setna rocznica odzyskania niepodległości przez Rzeczpospolitą Polską, co przydaje obchodom specjalnie uroczystą oprawę. Jak to wszystko wypadnie – nie wiem. Niniejszy tekst zamieszczam w przeddzień głównych obchodów.
Podchodząc z wielkim a należnym szacunkiem do wysiłku i czynu niepodległościowego naszych dziadków i pradziadków należy jednak stwierdzić, iż byłby on skazany na krwawe niepowodzenie, gdyby nie nadzwyczaj pomyślna dla Polski koniunktura polityczna, jaka ukształtowała się w dwóch ostatnich latach trwania Wielkiej Wojny. Wszyscy zaborcy uznali prawo Polski do niepodległości – pierwsze uczyniły to Niemcy i Austro-Węgry w listopadzie 1916 r., następnie Rosja po rewolucji lutowej 1917 r., wreszcie potwierdzili to bolszewicy po dokonaniu przewrotu w październiku 1917 r.
Głos decydujący miał jednak amerykański prezydent Wilson, bowiem bez wsparcia ekonomicznego i militarnego USA państwa Ententy tamtej wojny by nie wygrały. Dnia 8 stycznia 1918 r. prezydent Wilson przedstawił w Kongresie USA czternastopunktowe orędzie, faktycznie skierowane do całego Świata. 13-ty punkt orędzia poświęcony był wyłącznie Polsce – przyznawał nam prawo do niepodległości, także z koniecznością dostępu do morza.

Niepodległość państwa a jego obszar i granice to już oczywiście dwie różne bajki. Terytorialny kształt II Rzeczypospolitej wyrysowaliśmy sobie w latach 1918-1921 sami, walcząc z efemeryczną Zachodnio-Ukraińską Republiką Ludową, bolszewicką Rosją, Niemcami (powstanie wielkopolskie i trzy powstania śląskie), a nawet trochę z Litwą i z Czechosłowacją. Interesujące książki dotyczące walk o utrzymanie dopiero co odrodzonej Rzeczypospolitej i o kształt jej granic już tu wskazywałem, na pewno też do tej pasjonującej tematyki jeszcze nieraz powrócę.
Pisząc powyżej „sami” nieco się zagalopowałem. Wydatnie pomogło nam przecież wsparcie logistyczne i polityczne ze strony Francji (mniej, ale również, Anglii). Nie można też zapominać o dzielnie się spisujących we wspólnej walce z bolszewikami sojuszniczych oddziałach Ukraińskiej Republiki Ludowej, oraz o ochotnikach amerykańskich – bohaterskich lotnikach, którzy dali się we znaki zwłaszcza Konarmii Budionnego.

Tyle gwoli wstępu – aby nikt mi nie zarzucił pominięcia, w tych uroczystych dniach, setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Teraz już będzie tylko o I wojnie światowej, w tym o niezwykle interesującej książce prof. Andrzeja Chwalby.

Zacznijmy może od tytułowego samobójstwa Europy. Autor ma rację - przegrały wszystkie strony konfliktu zbrojnego rozpoczętego w 1914 r. Wyszły z niego demograficznie i ekonomicznie potrzaskane, zarówno zwycięzcy, jak i zwyciężeni. Beneficjentami były natomiast Stany Zjednoczone (przede wszystkim), Rumunia (znacznie powiększyła swoje terytorium) oraz nowo powstałe państwa południowo- i środkowoeuropejskie, w tym Polska. Francji i Anglii, aliantom najbardziej wykrwawionym na froncie zachodnim, w charakterze owoców zwycięstwa przypadły w zasadzie tylko obszerne posiadłości niemieckie i tureckie w Afryce i Azji. No i oczywiście Francja odzyskała utracone w 1871 r. Alzację i Lotaryngię.

Książkę, aczkolwiek napisaną przez profesjonalistę – uniwersyteckiego profesora historii, czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, nie ma ona charakteru dysertacji naukowej kierowanej do grona specjalistów. Książka stanowi cykl przystępnych wykładów o I wojnie światowej, każdy w formie ciekawej opowieści. Można ją podzielić na dwie, mniej więcej równe, części. W pierwszej autor przedstawia genezę i przebieg działań militarnych, uwzględniając chronologię i lokalizację opisywanych wydarzeń.
Lekturę rozpoczynamy więc od poznania sytuacji panującej w Austro-Węgrzech i Serbii w okresie poprzedzającym zamach na arcyksięcia Ferdynanda. Następnie czytamy o samym zamachu dn. 28 czerwca 1914 r., późniejszym śledztwie, aroganckim ultimatum austro-węgierskim (faktycznie przesądzającym o dalszym rozwoju wydarzeń), no i wreszcie o lawinie wypowiedzeń wojny, która wkrótce ruszyła powalając dawny świat „La Belle Epoque”.
28 lipca 1914 r. Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii, 30 lipca Rosja wypowiedziała wojnę Austro-Węgrom, 1 sierpnia Niemcy – Rosji, 3 sierpnia Niemcy – Francji, 4 sierpnia Wielka Brytania – Niemcom, 12 sierpnia Francja i Wielka Brytania – Austro-Węgrom, i ... zaczęło się.
Mniej więcej aż do połowy książki, autor zaznajamia nas z przebiegiem działań zbrojnych na wszystkich europejskich i pozaeuropejskich (w Azji i Afryce) teatrach wojny. Nie ogranicza się do opisu operacji militarnych (choć czyni to bardzo ciekawie). Obszernie przedstawia też ekonomikę wojenną państw walczących – ich wysiłki, aby nastarczyć odpowiednie (czytaj: ogromne) ilości uzbrojenia i amunicji, a także materiału ludzkiego (czytaj: mięsa armatniego) oraz wyżywienia dla żołnierzy i wszelkiego niezbędnego im sprzętu kwatermistrzowskiego. Nie zabrakło też opisu majstersztyku wywiadu niemieckiego, jakim było wyprowadzenie Rosji z wojny za pomocą ściśle tajnej operacji pod kryptonimem „Lenin”. Tę pierwszą część książki autor kończy na str. 334 (na ogólną jej objętość 628 stron, bez bibliografii, spisu treści, etc.), wraz z końcem podrozdziału zatytułowanego „Koniec wojny. 11 listopada 1918 roku”.

Rozdziały drugiej części książki można określić mianem „problemowych”. Prof. Andrzej Chwalba przedstawia w nich sposoby prowadzenia wojny lądowej (pozycyjnej - okopowej, manewrowej, gazowej, psychologicznej, tajnych służb), wojny na morzu (w tym podwodnej) i wojny w powietrzu (samoloty, sterowce, balony). W kolejnych rozdziałach pochyla się nad losami żołnierzy oraz sytuacją cierpiącej ludności cywilnej. Ukazuje jej wielką tragedię, tylko pośrednio związaną z prowadzeniem działań militarnych (ludobójcza rzeź Ormian, powszechny głód i epidemie, w tym najtragiczniejsza grypy hiszpanki). Książkę kończy rozdziałami przedstawiającymi bilans I wojny światowej oraz powstanie Europy już zupełnie innej niż ta niedawna z pierwszej połowy 1914 r.

***

No i na zakończenie kilka własnych spostrzeżeń oraz refleksji.
Jak nadmieniłem na wstępie, obchodzimy właśnie 100. rocznicę zakończenia I wojny światowej.
Wojnę 1914-1918, czyli I wojnę światową, w okresie międzywojennym i nawet trochę później (chyba aż do napaści Niemiec na ZSRR dn. 22.06.1941 r.) nazywano Wielką Wojną. Historycy francuscy i angielscy nieraz jeszcze i teraz zamiennie posługują się tym terminem.
Z naszej polskiej perspektywy owa Wielka Wojna jawi się jako katalizator odzyskania niepodległości. I chociaż narody składające się na powstałą II Rzeczpospolitą (piszę „narody”, gdyż Polacy stanowili tylko ok. 2/3 ludności odzyskanego państwa) poniosły w latach 1914-1918 wymierne straty, to jednak były one niskie w porównaniu z tym, co je czekało dwadzieścia parę lat później.
W polskiej świadomości (słusznie) I wojna światowa to już taki „historyczny przeżytek”, cenny głównie z powodu powrotu Polski na polityczną mapę świata. Za ważniejszą uważamy (również słusznie) wojnę 1919-1920 nowopowstałej Polski z również niedawno powstałą Rosją bolszewicką (ZSRR jeszcze wtedy formalnie nie istniał).
Ale już w historycznej świadomości Brytyjczyków i Francuzów kwestia ta przedstawia się zgoła odmiennie. Mimo że wygrali I wojnę światową, i mimo że nie miała ona jeszcze totalnego i ludobójczego charakteru, to jednak brytyjskie i francuskie straty „w okopach” I wojny światowej znacznie przewyższyły straty (żołnierzy i ludności cywilnej łącznie) podczas II wojny światowej.

Wielka Brytania (z koloniami i dominiami) podczas I wojny światowej odnotowała stratę 1,2 mln osób (żołnierze zabici na froncie, zmarli z ran i zaginieni).
Natomiast w latach 1939-45 cała Brytyjska Wspólnota Narodów utraciła 0,5 mln osób, z tego 0,4 mln żołnierzy i 0,1 mln osób cywilnych.

Francja podczas I wojny światowej odnotowała stratę 1,4 mln osób (żołnierze zabici na froncie, zmarli z ran i zaginieni).
Podczas II wojny światowej było to ok. 0,6 mln osób, z czego 0,2 mln żołnierzy i 0,4 mln osób cywilnych.

Nie dziwmy się więc, gdy w najbliższych dniach będziemy obserwować w mediach przeróżne brytyjskie i francuskie uroczystości rocznicowe. I wojna światowa przyniosła bowiem tym państwom ponad dwukrotnie większy upust krwi niż późniejsza II wojna światowa. Mimo że toczyła się głównie na frontach, a bombardowania miast i egzekucje ludności cywilnej na zachodzie Europy w latach 1914-1918 zdarzały się tylko sporadycznie.

No i jeszcze na zakończenie porównanie strat współwinowajców I wojny światowej, zarazem późniejszych głównych winowajców wybuchu II wojny światowej.
Austro-Węgry i Niemcy podczas I wojny światowej odnotowały stratę 3,2 mln osób (żołnierze zabici na froncie, zmarli z ran i zaginieni).
Natomiast podczas II wojny światowej Niemcy (III Rzesza i Niemcy zagraniczni) utraciły ok. 7,2 mln osób, w tym 4,1 mln żołnierzy i 3,1 mln ludności cywilnej.

Źródła ww. danych liczbowych:
„Wielka Wojna 1914-1918. Jak 100 lat temu w Europie zaczęła się rzeź”. „Pomocnik Historyczny” tygodnika „Polityka”. Warszawa 2014.
Antoni Czubiński „Historia drugiej wojny światowej 1939-1945”. Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., Poznań 2004.

PS
Refleksjom nad rocznicą powrotu Polski na polityczną mapę Świata oddałem się 2 lata temu (wówczas była to 98 rocznica). Napisałem tu wtedy o bardzo interesującej książce Timothy’ego Snydera pt. „Rekonstrukcja narodów. Polska, Ukraina, Litwa, Białoruś 1569-1999”.
Także dokładnie rok temu, pisząc o książce Aleksandra Sołżenicyna pt. „Sierpień czternastego”, nawiązałem do „sprawy polskiej” podczas I wojny światowej.
Osoby zainteresowane ww. lekturami pozwolę sobie odesłać do katalogu tej czytelni (katalog alfabetyczny wg autorów; zakładka na stronie głównej).