Ostatnio
towarzyszyliśmy Wehrmachtowi na całym froncie wschodnim 1941-1945. Najpierw
doszliśmy z nim aż pod Moskwę i na Kaukaz (ujrzeliśmy hitlerowską
flagę na Elbrusie), by potem cofnąć się pod Budapeszt, Wiedeń, Pragę i Berlin.
Traktuje o tym poprzednio tu omówiona książka Stephana G. Fritza.
Dziś natomiast dokładnie
przyjrzymy się niemieckim żołnierzom – owej masie wykonawców woli Adolfa Hitlera.
Otrzymamy ich obraz wojny,
tj. poznamy, jak oni ją
widzieli i przeżywali.
Stephen G. Fritz
„Żołnierze Hitlera. Wehrmacht na polu walki”
Wydawnictwo RM,
Warszawa 2013 (wydanie drugie)
Autor,
amerykański historyk, przedstawia obraz drugiej wojny światowej (ze szczególnym
uwzględnieniem frontu wschodniego !) widziany oczami żołnierzy Wehrmachtu.
Czyni to na podstawie lektury ich osobistej korespondencji, do której dotarł. W ramach
badań naukowych uzyskał bowiem dostęp do dużej liczby prywatnych listów napisanych
z frontu przez żołnierzy. Także przez tych żołnierzy, którzy już później nie
powrócili z wojny.
Można
wyróżnić dwa aspekty treści tej książki. Pierwszym jest niewątpliwie analiza
socjologiczno-psychologiczna niemieckiej populacji żołnierskiej. Autor opisuje
skład socjalny żołnierzy Wehrmachtu, ich wiek, wykształcenie, wysoki stopień
zainfekowania ideologią narodowosocjalistyczną i długo utrzymujące się przekonanie
o słuszności prowadzonej przez Niemcy wojny. Podkreśla ich odwagę na polu
bitwy, wzajemne koleżeństwo, przyjaźń, poświęcenie i braterstwo broni w okopach,
traktowanie kompanii jak własnej rodziny. Żołnierze ci są na ogół szczerze
oddani Hitlerowi, są mu wdzięczni za (cyt., str. 232) „redukcję
bezrobocia, rozwinięcie opieki socjalnej, podjęcie działań na rzecz zrównania
życiowego startu i awansu społecznego, (…) zapewnienie ludności Rzeszy
względnego dobrobytu i świadczeń socjalnych, usunięcie barier klasowych i stworzenie
społecznych więzi, troska o każdego Volksgenosse (…) oraz stworzenie
możliwości nauki dla dzieci z niezamożnych rodzin.”.
Socjalista
Hitler rzeczywiście takie reformy społeczne w III Rzeszy podjął, czym
zapewnił sobie wdzięczność i oddanie elektoratu lewicowego, nieraz nawet
tego głosującego wcześniej na partie socjaldemokratyczną i komunistyczną.
A to, że narodowy socjalizm pociągnie za sobą również wykluczenie,
dyskryminację, a z czasem i fizyczną eliminację całych grup
narodowościowych i społecznych, jakoś umykało uwadze przeciętnych niemieckich
zjadaczy chleba. Z czasem większość z nich się z tym pogodziła,
a nawet zaakceptowała.
Drugim
aspektem treści książki są trudy wojenne, bo to przecież głównie o nich
frontowcy pisywali do rodzin i przyjaciół. Zarówno o samej walce, jak
i o prozie życia w okopach. Brud, wszy, głód, olbrzymi mróz,
upał, śnieg, deszcz, błoto, kurz (w zależności od miejsca i pory
roku). Brak odpowiedniego ubrania, zużywający się i niesprawny zimą
sprzęt, niedostatki amunicji. Widmo śmierci praktycznie w każdej chwili. Autor
wszystko to bardzo plastycznie opisuje, dokumentując obszernymi cytatami z żołnierskich
listów. Często kończy wzmianką, iż nadawca poległ ileś tam tygodni czy miesięcy
później.
W książce
nie zachowano klasycznej chronologii wydarzeń. Jej rozdziały (jest ich 10)
nie odnoszą się do kolejnych lat wojny, lecz traktują o różnych obliczach
żołnierskiego „bytu i świadomości”. Przeczytamy więc o bojowym
szkoleniu przyszłych frontowców, o nieustannym psychicznym napięciu i widmie
śmierci (towarzyszącym żołnierzom na pierwszej linii frontu), o radzieckich
sojusznikach, którymi okazały się klimat i warunki terenowe, o wielkiej
męskiej przyjaźni scementowanej trwaniem w jednym okopie, wreszcie o żołnierskich
motywacjach. Te ostatnie zaczną kruszeć w zasadzie dopiero po kapitulacji,
gdy ocalali z rzezi wojny landserzy
poznają „Gorzką prawdę” i uświadomią sobie, że za sobą mają „Stracone
lata” (to akurat tytuły rozdziałów 10 i 9). Wcześniej ich motywację
dowództwo Wehrmachtu skutecznie podtrzymywało różnymi metodami – od szkolenia
ideologicznego poczynając, a na karze śmierci za tchórzostwo i dezercję
kończąc.
Również
i tę książkę Stephana G. Fritza gorąco Państwu polecam, choć
zaznaczam, iż nie jest to wojenne „czytadło” pochłaniane jednym tchem, co
mógłby sugerować wstęp do dzisiejszego tekstu. Nie mamy do czynienia z tzw. literaturą
pamiętnikarską, wspomnieniową, lekturze której zazwyczaj towarzyszą czytelnicze
emocje. Autor, na podstawie doskonałej znajomości tego rozdziału historii
drugiej wojny światowej (czego dowodzi poprzednio tu omówiona jego książka) oraz
lektury licznych i zazwyczaj szczerych żołnierskich listów, stworzył
bardzo ciekawe opracowanie popularnonaukowe. Czyta się je również z dużym
zainteresowaniem.