piątek, 20 października 2017

„Sojusz Hitler - Stalin. Błędy i przeoczenia historyków”. Autor: Eugeniusz Guz

Eugeniusz Guz „Sojusz Hitler - Stalin. Błędy i przeoczenia historyków”.
Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2017.

Temat to, wydawałoby się, powszechnie znany. Wszyscy choć trochę znający historię wiedzą, że dn. 23 sierpnia 1939 r. Joachim von Ribbentrop poleciał do Moskwy, gdzie w imieniu III Rzeszy (dyktatorsko rządzonej przez Hitlera) zawarł pakt o nieagresji ze Związkiem Radzieckim (rządzonym jeszcze bardziej dyktatorsko przez Stalina), nazwany wkrótce paktem Ribbentrop - Mołotow. Wszyscy też wiedzą, iż do owego paktu został dołączony tajny protokół dzielący II Rzeczpospolitą (mniej więcej po połowie) pomiędzy Niemcy i ZSRR. Większość chyba już także wie, iż nazajutrz po podpisaniu paktu sekretarz ambasady Niemiec w Moskwie, niejaki Hans von Herwarth, dostarczył odpis owego tajnego załącznika dyplomacie amerykańskiemu w Moskwie, licząc iż ten bezzwłocznie przekaże treść dokumentu swoim przełożonym, a ci równie szybko udostępnią ją rządom europejskich demokracji (Anglii i Francji), co zresztą faktycznie nastąpiło.
Von Herwarth do końca życia utrzymywał (potwierdzając to w napisanej przez siebie książce), że działał z pobudek patriotycznych – antynazistowskich, że nienawidził Hitlera i jego polityki, itd., itp.

Większość historyków, w tym Eugeniusz Guz, wątpi jednak w ów samodzielny i diablo odważny wyczyn niemieckiego dyplomaty średniego szczebla. Uważają, że była to intryga von Ribbentropa (dokonana najpewniej za aprobatą samego Hitlera), mająca zniechęcić Anglię i Francję do przyjścia Polsce z efektywną pomocą militarną.
Eugeniusz Guz idzie tu nawet dalej, bowiem wysuwa i uprawdopodabnia jeszcze bardziej śmiałą hipotezę. Twierdzi, iż Niemcy liczyli na szybkie dotarcie odpisu tajnego dokumentu do … Polski, co miało nasze władze (w osobach Śmigłego-Rydza, Mościckiego i Becka) przerazić i uczynić spolegliwymi wobec nie tak znów wygórowanych żądań Hitlera.
Owa informacja jednak do Polski w ogóle nie dotarła – tak przynajmniej twierdzi autor książki, obciążając za to „niedopatrzenie” rząd angielski. Anglicy, którzy w ostatnich tygodniach pokoju podjęli się tajnych negocjacji z Hitlerem (za wiedzą Francji i Polski), postępowali wobec Polski bardzo nielojalnie. Jeśli wojna miała już koniecznie wybuchnąć, to niech pierwsze uderzenie Hitlera zostanie skierowane na wschód, czyli na Polskę. Wcześniej Polska nie może Hitlerowi (na drodze dyplomatycznej) ustąpić, gdyż taka jej dyplomatyczna kapitulacja oznaczałaby pierwszy atak Hitlera na państwa zachodnie. Wtedy Polska, mając zawarty wymuszony układ z Niemcami, oraz znając treść tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow (stanowiącego o realnym zagrożeniu ze strony ZSRR), nie przyszłaby Zachodowi z pomocą.
I tylko dlatego, aby nas „usztywnić”, Anglia podpisała dn. 25 sierpnia 1939 r. sojusz z Polską. Także dlatego z ponad trzydziestogodzinnym opóźnieniem Anglia przekazała Polsce żądanie Hitlera przyjazdu do Berlina upełnomocnionego przedstawiciela polskiego rządu.

Eugeniusz Guz bardzo skrupulatnie analizuje okoliczności przygotowania i zawarcia umów Hitlera ze Stalinem, jak również ich następstwa. Czyni to w kontekście również polityki angielskiej prowadzonej w tym czasie. Zajmuje się historią dyplomacji europejskiej w latach 1939-1941 (do 22.06.1941 r.), często traktowanej po macoszemu przez innych publicystów historycznych, widzących w tym okresie głównie tzw. kampanię wrześniową w Polsce, napaść ZSRR na Finlandię, blitzkrieg Hitlera w wojnie z Francją i aneksję republik nadbałtyckich przez ZSRR. To oczywiście niemało, ale przecież był to również okres newralgiczny dla wyklarowania się kierunku dalszych wydarzeń. Autor przedstawia wzajemne relacje obu tymczasowych sojuszników – Niemiec i Związku Radzieckiego, wskazując ich ukryte (rzeczywiste) oraz tylko pozorowane zamiary. Dokładnie opisuje przygotowania, przebieg i następstwa wizyty Wiaczesława Mołotowa w Berlinie w dniach 12 i 13 listopada 1940 r. Wydarzenie to miało dalekosiężne skutki – definitywnie przesądziło bowiem o wojnie pomiędzy dotychczasowymi „przyjaciółmi”.

Wątek polski, a jakże, w książce też często się pojawia. Najpierw w kontekście ww. zatajenia przed nami treści tajnego protokołu, później chęci Hitlera stworzenia jednak jakiejś kadłubowej i marionetkowej Polski (na co nie zgodził się Stalin), wreszcie cynicznego kupczenia naszymi interesami przez dyplomację angielską.

Reasumując, książka „jak znalazł” dla pasjonatów historii genezy i pierwszych dwóch lat II wojny światowej. Dzięki niej odkryją kulisy znanych wydarzeń, ale zastanowią się też nad możliwościami politycznych rozwiązań alternatywnych, jak najbardziej realnych w latach 1939-1941.
***

I jeszcze jedno – tym razem moja refleksja własna, chociaż pozostająca w sprzeczności z treścią książki. Otóż nie wierzę, aby faktyczny przywódca II RP, marszałek Edward Śmigły-Rydz, nie dowiedział się w końcu sierpnia 1939 r. (być może dopiero dnia 30 lub 31 sierpnia) o istnieniu i treści tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow. Uważam, że ta informacja jednak do niego z Zachodu dotarła. Nie stać go było jednak na podjęcie niepopularnego i błyskawicznego działania godnego męża stanu, a mianowicie wysłania ministra Józefa Becka do Berlina z nieograniczonymi pełnomocnictwami. Bez oglądania się na rwetes opinii publicznej w kraju i zagranicą, ale za to postępując w interesie polskiej racji stanu.
Nie stać go było na to, więc wyszło – jak wyszło. Znamy nasz polski bilans otwarcia z dn. 1 września 1939 r. i bilans zamknięcia z dn. 9 maja 1945 r. Ich porównanie wykazuje wielkie spustoszenie materialne, martyrologię ludności i olbrzymie straty demograficzne, kopnięcie terytorium Polski na zachód (ze znacznym pomniejszeniem jej obszaru), oddanie państwa (tylko formalnie niepodległego) w niewolę Stalinowi. Bynajmniej nie musiało do tego dojść. Zdecydowana reakcja Śmigłego nawet tuż po wybuchu wojny (poproszenie o zawieszenie broni) mogła wykreować inne, bardziej korzystne dla Polski scenariusze.

Już marszałek Józef Piłsudski, charakteryzując Śmigłego, napisał, iż nie jest pewien, czy posiada on (Śmigły) dostateczne zdolności w zakresie dokonywania właściwej oceny sił państwa i potencjalnego przeciwnika. Ja w tym miejscu przypomnę, iż uparty gen. Śmigły w czerwcu 1920 r. potrzebował aż kilku powtórzonych rozkazów (w tym od samego Piłsudskiego), aby wreszcie opuścić Kijów po przerwaniu przez bolszewików frontu i wyjścia konarmii Budionnego na nasze tyły. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby wtedy, wraz z kilkudziesięcioma tysiącami polskiego wojska, pozostał w Kijowie i okolicach. Światowa historiografia wojskowa wspominałaby dziś nie tylko „kocioł stalingradzki”, ale też wcześniejszy o 22 lata „kocioł kijowski”. A i przebieg tamtej wojny byłby wtedy na pewno inny (raczej byśmy ją przegrali).

Nie kwestionuję wielkiego i szczerego patriotyzmu Edwarda Śmigłego-Rydza i jego wojskowych kwalifikacji dowódczych. Ale tylko do szczebla dowódcy dywizji, no, powiedzmy, kilku dywizji, czyli jednej z paru w 1939 r. polskich armii. Ale nic więcej !!! Absolutnie nie wódz naczelny !!! Natomiast polityk z niego, w skali międzynarodowej, był wręcz nieudany !!! Choć w polityce wewnętrznej potrafił wyeliminować lub podporządkować rywali z obozu rządzącego Polską po śmierci Józefa Piłsudskiego. Co jednak, jak bezlitośnie wykazała historia, w konsekwencji przyniosło olbrzymią szkodę dla najżywotniejszych interesów Polski (wykazaną poprzez porównanie ww. „bilansów”). Wątpię, aby do niej doszło, gdyby w 1939 r. polską politykę zagraniczną kreował Józef Beck w ścisłym porozumieniu z Walerym Sławkiem na stanowisku premiera lub prezydenta.
W tym miejscu dodam, iż powszechnie spostrzeganym błędem jest obarczanie wyłączną odpowiedzialnością za tę szkodę ówczesnego szefa polskiej dyplomacji. Poczynając od I kwartału 1939 r. minister Józef Beck stał się jednak już tylko faktycznym wykonawcą poleceń „drugiej osoby w państwie” (formalnie drugiej, a praktycznie pierwszej), czyli właśnie marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza.