wtorek, 10 września 2019

„Brudne serca. Jak zafałszowaliśmy historię chłopców z lasu i ubeków”. Autorka: Anna K. Kłys


Moich Czytelników, przyzwyczajonych do lektury nowego tekstu co mniej więcej 10 dni, najgoręcej przepraszam za brak wpisu na blogu ok. 30 sierpnia. Wytłumaczenie jest proste: straszne skutki awarii komputera (z tego też powodu nie mogłem zamieścić komunikatu o nieoczekiwanej „technicznej przerwie”).

Anna K. Kłys „Brudne serca. Jak zafałszowaliśmy historię chłopców z lasu i ubeków”
Wydawca: Wielka Litera Sp. z o.o., Warszawa 2014

W książce możemy wyodrębnić trzy główne wątki tematyczne.

Pierwszy dotyczy życiorysów kilku wybranych postaci powojennego podziemia niepodległościowego w Wielkopolsce oraz kilku ubeków je zwalczających. Te kilka osób po każdej ze stron barykady to zwykli przeciętniacy, młodzi i słabo wykształceni, dość przypadkowo uwikłani w działania opisane w książce. Ci wybrani „wyklęci” to żadni tam bohaterowie, pomimo figurowania ich nazwisk w ipeenowskich katalogach osób represjonowanych, w tym skazanych na śmierć. Z kolei opisani przez autorkę wybrani, prowincjonalni ubecy to również zwykli, szarzy ludzie ze swoimi codziennymi problemami zawodowymi i prywatnymi. Wiodącym tematem tej części książki jest zupełnie niepotrzebna śmierć młodego milicjanta, który za zastrzelenie radzieckiego oficera (dopuszczającego się zbrodni) otrzymał chyba sprawiedliwy wyrok sądowy 3 lat więzienia, ale potem niepotrzebnie uciekł z konwoju, trochę się ukrywał, a następnie przystał do oddziału chłopców z lasu. Dowódca tego oddziału tylko udawał byłego akowca, faktycznie zaś z Armią Krajową nie miał w przeszłości nic wspólnego. Bohater zaś, wkrótce ujęty, otrzymał wyrok śmierci – tym razem już za przystanie do organizacji walczącej z państwem i aktywny udział w tej walce (został ranny w ataku na posterunek MO). Uznanie go za renegata w szeregach MO stanowiło w tym wypadku okoliczność obciążającą, przemawiającą za odrzuceniem prośby o ułaskawienie.
Aż trudno oprzeć się refleksji, że gdyby nie ów przypadkowy incydent z radzieckim komandirem, to młody milicjant zapewne pozostałby w służbie swojej formacji i być może wkrótce walczyłby przeciw, a nie ramię w ramię z owymi partyzantami dowodzonymi przez łże-akowca.

Drugim bardzo ciekawym wątkiem tematycznym jest sytuacja tej części ludności niemieckiej Wielkopolski, która nie zwiała na zachód wraz z wycofującym się Wehrmachtem, lecz podjęła ryzyko pozostania na swoich włościach (wiejskich lub miejskich). Autorka opisuje szykany, jakich wobec Niemców dopuszczali się Rosjanie i Polacy, a potem już tylko Polacy. Możemy też zapoznać się ze szczegółami repatriacji ludności niemieckiej, tj. z okropnymi warunkami, w jakich się ona odbywała. Jeśli ktoś jest zdania, że takich „wstydliwych” tematów – z uwagi na ogrom wcześniejszych zbrodni niemieckich – nie powinno się poruszać, to uważam, iż historia myli mu się z propagandą.

I trzecim wreszcie wątkiem, dla autorki najważniejszym, jest odkrycie przez nią ubeckiej (a potem esbeckiej) przeszłości jej ojca. Odkrycia tego dokonała przypadkiem, odnajdując w archiwach IPN kulisy prześladowań jednego ze znanych polskich prawników. Oficerem SB, organizującym owe bardzo dokuczliwe szykany (głównie finansowe i administracyjne) wobec znanego mecenasa, okazał się być tatuś autorki. Pani Anna doznała więc szoku z trzech powodów. Po pierwsze –o esbeckiej przeszłości ojca nie miała zielonego pojęcia, gdyż ani on sam, ani matka czy starsza siostra, nigdy w przeszłości nie uznali za stosowne ją o tym poinformować. Po drugie – pani Anna ma przeszłość opozycjonistki wobec systemu PRL. W działalność opozycyjną zaangażowała się jeszcze w szkole średniej, kontynuując ją później na uczelni. Zatem takie instytucje jak Urząd Bezpieczeństwa Publicznego czy późniejsza Służba Bezpieczeństwa były dla niej wówczas tylko i wyłącznie synonimem zła. A po trzecie – tatuś, matka i starsza siostra, przyciśnięci przez panią Annę do muru (konfrontacja z dokumentacją IPN) bynajmniej nie okazali wstydu ani skruchy (ojciec), ale przeciwnie – odpowiedzieli werbalnym kontratakiem, aż wreszcie zadeklarowali zerwanie więzi rodzinnych z autorką.

Reasumując, książka (w mojej ocenie) posiada dwa wielkie walory.
Opisuje sytuację „dnia codziennego” pierwszych lat powojennych w Wielkopolsce (raczej na prowincji niż w Poznaniu), aż do poznańskiego czerwca 1956. Autorka posiłkuje się dokumentami i lokalną prasą z tamtych lat, czytamy więc nie esej lecz raczej reportaż historyczny.
Poza tym, docierając do szczegółów biografii kilku osób wymienionych w katalogach IPN, autorka dowodzi, jak bardzo skomplikowane były te życiorysy. Bynajmniej nie wyglądały one tak, jak może to sobie wyobrażać dzisiejsza młodzież szkolna, czyli zero-jedynkowo. W istocie bowiem pomiędzy bielą a czernią odnajdujemy całą gamę pośrednich kolorów szarości. To, co wg krótkiej ipeenowskiej wzmianki może wydawać się bielą nieskazitelną, w istocie może również posiadać dużą domieszkę czerni. Stąd nieraz opory ludności miejscowej wobec narzucania im z Warszawy lokalnych bohaterów. Bowiem w miejscowym i opartym na faktach przekazie historycznym ich powojenne wyczyny zostały zapamiętane.