piątek, 20 lipca 2018

„Stalin. Twórca i dyktator supermocarstwa”. Autor: Eugeniusz Duraczyński


Poprzednio zachęcałem Państwa do lektury traktującej o codziennym życiu (gęsto jednak przeplatanym śmiercią) ludności stalinowskiego ZSRR. No to dziś będzie o samym Stalinie. Nie po raz pierwszy i ostatni. Trudno bowiem analizować historię bez znajomości biografii jej kowala.

Eugeniusz Duraczyński „Stalin. Twórca i dyktator supermocarstwa”
Wydawcy:
§  Akademia Humanistyczna im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku
§  Oficyna Wydawnicza ASPRA-JR
§  BELLONA SA
Pułtusk-Warszawa 2012

To już kolejna biografia Józefa Stalina, którą z niemalejącym zainteresowaniem przeczytałem. Dwie z nich (Olega Khlevniuka pt. „Stalin. Nowa biografia” i bardzo zbeletryzowaną Edwarda Radzińskiego pt. „Apokalipsa Koby. Wspomnienia przyjaciela Stalina”) już tu kiedyś omówiłem. Są do wyszukania poprzez katalog tej czytelni. Inne biografie dyktatora zdążyłem pochłonąć wcześniej, zanim jeszcze zacząłem zamieszczać opisy moich lektur w Internecie.
Mam więc skalę porównawczą. Jak na niej wypada praca prof. Eugeniusza Duraczyńskiego? Ano, całkiem nieźle, pomijając nieliczne (jak na 722 strony tekstu książki) i drobne niedoróbki edytorskie.
Autor niezwykle rzetelnie podszedł do opracowania życiorysu i analizy działalności polityczno-zawodowej Stalina, doszukując się w niej przede wszystkim racjonalności postępowania dyktatora, oczywiście z punktu widzenia jego celów politycznych - realizowanych z premedytacją i determinacją. Nie ma tu więc nic o chorobliwej paranoi – ukrytej chorobie psychicznej przypisywanej Stalinowi przez niektórych jego biografów. Stalin, już od młodości bardzo oczytany w literaturze historycznej (znajdował na nią czas aż do końca życia), z czasem wykorzystał swoją wiedzę dla wzmocnienia wewnętrznego i zewnętrznego państwa. Przekształcił ZSRR z zacofanego kraju rolniczego w uprzemysłowione mocarstwo, a następnie w supermocarstwo dyktujące reszcie świata swoje warunki.
Realizując ten cel szedł, w przenośni i bardzo dosłownie, po trupach. A konkretnie po dziesiątkach milionów trupów, w większości własnych rodaków.
Był komunistą – imperialistą. Ślepo wierzył i starał się twórczo rozwijać nauki Marksa, Engelsa i Lenina, będąc jednocześnie rosyjskim (tylko nominalnie: radzieckim) patriotą, niemalże rosyjskim szowinistą. Skąd ta cecha u Gruzina? Autor się nad tym w ogóle nie zastanawia, w książce nie znajdziemy dywagacji nt. wątpliwości co do pochodzenia Josifa Dżugaszwili, wyrażanych przez innych jego biografów. Mniej też jest – w porównaniu z innymi biografiami Stalina – informacji o jego życiu osobistym, rodzinnym i towarzyskim.

Autor bardzo dużo miejsca poświęca polityce zagranicznej ZSRR, kreowanej i kierowanej wyłącznie przez Stalina (komisarze-ministrowie inostrannych dieł byli ślepo posłusznymi wykonawcami). W polityce tej cechowały go przebiegłość, fałsz i wiarołomstwo. Bez najmniejszych skrupułów łamał zawarte traktaty międzypaństwowe, nawet te niedawno podpisane, gdy tylko widział w tym korzyści imperialne ZSRR. Na tym tle jego zachodni partnerzy dyplomatyczni wypadali niezwykle blado, a prezydent Roosevelt wręcz infantylnie. W zasadzie tylko dwóch wielkich polityków go przechytrzyło. Pierwszym był oczywiście Adolf Hitler, który znienacka napadł na absolutnie nieprzygotowany (do defensywy) Związek Radziecki dn. 22 czerwca 1941 r. Drugi to marszałek Josip Broz Tito, który w 1948 r. wręcz zagrał generalissimusowi Józefowi Stalinowi na nosie – ośmielając się prowadzić własną politykę zagraniczną i wewnętrzną, unikając przy tym zamachów (zleconych przez Moskwę) na swoją osobę.

Lektura książki oprowadzi nas po dwudziestowiecznej historii Rosji, ZSRR, Europy i Azji, prześledzimy walki na froncie wschodnim II wojny światowej, poznamy kulisy tworzenia stalinowskiego „imperium zewnętrznego”, czyli powstawania państw tzw. demokracji ludowej. To ostatnie jest zwłaszcza ciekawe – autor znalazł dostęp do radzieckiej dokumentacji szczegółowo obrazującej instalację reżimów środkowo- i południowoeuropejskich w państwach, do których dotarł zwycięski krasnoarmiejec. Dowodzi, iż nawet autentycznie żywiona przyjaźń wobec ZSRR i samego Stalina nie chroniła przed brutalnym zwasalizowaniem kraju (przykład Czechosłowacji i dziecięco naiwnego jej prezydenta Benesza).

W śmierci Stalina autor nie dopatruje się żadnego spisku bliskich współpracowników dyktatora, choć informuje o innych poglądach w tej kwestii, wyrażanych zwłaszcza przez A. Awtorchanowa.
Cyt., str. 721: „W 1943 r. miał powiedzieć [Stalin], iż jest przekonany, że na jego mogiłę wysypią stosy śmieci, jednakże bez wątpienia rozwieje je wiatr historii.”. Ta jego prognoza zdaje się we współczesnej Rosji już potwierdzać – czas zatarł pamięć o krzywdach i zabliźnił rodzinne rany, a mocarstwowa i atomowa Rosja jak stała, tak stoi.

Reasumując, gorąco polecam tę książkę wszystkim zainteresowanym historią ZSRR i biografią jego wodza. Napisana jest rzeczowo, bez politycznego zacietrzewienia. Autor przedstawia ogrom stalinowskich zbrodni, ale też podkreśla tzw. drugą stronę medalu – podniesienie (głównie dzięki Stalinowi) Związku Radzieckiego do rangi światowego supermocarstwa.
Prof. Eugeniusz Duraczyński, szczegółowo analizując politykę wewnętrzną, zauważa również istnienie licznych beneficjentów reżimu komunistycznego, zarówno w samym ZSRR, jak i w zwasalizowanych krajach demokracji ludowej. A owymi wydwiżeńcami nie byli wyłącznie aparatczycy systemu, jak by to chcieli widzieć niektórzy dzisiejsi politycy. Dokonały się przecież reformy społeczne i uprzemysłowienie kraju, nastąpił wielki postęp cywilizacyjny – przede wszystkim rozwój nauki i upowszechnienie oświaty. Miliony ludzi z często prymitywnych chłopskich chałup trafiły do wielkomiejskich wielorodzinnych budynków mieszkalnych - zarówno tych nowych, wznoszonych dla klasy robotniczej i inteligencji pracującej, jak i starszych kamienic, na siłę znacjonalizowanych i zagęszczonych. Dopiero wykształcone dzieci owych niegdysiejszych beneficjentów nowego ustroju zaczęły go kontestować - gdy system stał się już rzeczywiście niewydolny i niereformowalny.
***
Na koniec, w związku z tym powyższym akapitem, ot, taka moja krótka historyjka. Gdzieś tak w drugiej połowie lat 80. ub. wieku miałem okazję szczerze i prywatnie porozmawiać z osobami będącymi opozycjonistami wobec systemu (to nawet była jakaś daleka moja rodzina, poznaliśmy się na pogrzebie stryjecznej siostry mojej babci). Ludzie ci nie tylko byli zdeklarowanymi przeciwnikami PRL. Oni wręcz widzieli konieczność powrotu do ustrojowego status quo ante, także w wymiarze prawnomaterialnym. Siedzieliśmy i popijaliśmy kawkę w ich ładnie urządzonym, dużym mieszkaniu. Jako zawodowo zainteresowany nieruchomościami, rozmowę skierowałem właśnie na to mieszkanie. Jej przebieg był mniej więcej następujący.
- A ten budynek, to jakby jeszcze przedwojenny. I nawet w dobrym stanie.
- Tak, chyba z późnych lat 30-tych. Administracja o niego w miarę dba, a i wszyscy lokatorzy są tu kulturalni, nikt nic nie dewastuje.
- A jak tu trafiliście?
- Mieszkamy od dzieciństwa, prawie od urodzenia. Rodzice dostali kiedyś przydział.
- Czyli – z powojennego kwaterunku?
- Nnno tak.
- A mieszkanie wykupione?
- Jeszcze nie. Są pewne formalne problemy. A dlaczego pytasz i dlaczego akurat to cię zainteresowało?
- Tak sobie myślę. Idąc waszym tokiem rozumowania, w razie tak upragnionej przez was zmiany ustroju będziecie przecież musieli to mieszkanie opuścić. Może bowiem znaleźć się były właściciel tej nieruchomości lub jego spadkobierca. Dlaczego akurat tego nie bierzecie pod uwagę?
- Eee, bzdury wygadujesz. Nikt by nas stąd nie ruszył. I w ogóle, zmień temat.
Z ludźmi owymi żadnych kontaktów później nie utrzymywałem. Ale jakieś 12-15 lat po tej rozmowie dotarła do mnie informacja, że już tam nie mieszkają. Starsza pani trafiła do jakiegoś domu opieki, a jej dzieci (moi rozmówcy) wyprowadziły się gdzieś indziej. Nie wiem, w jakich nastąpiło to okolicznościach ani na jakich warunkach. Budynek - kilkulokalowa kamieniczka na warszawskim Mokotowie Górnym - został oczywiście zreprywatyzowany.