Eugeniusz Guz
„Sojusz Hitler - Stalin. Błędy i przeoczenia historyków”.
Wydawnictwo
Bellona, Warszawa 2017.
Temat
to, wydawałoby się, powszechnie znany. Wszyscy choć trochę znający historię
wiedzą, że dn. 23 sierpnia 1939 r. Joachim von Ribbentrop poleciał
do Moskwy, gdzie w imieniu III Rzeszy (dyktatorsko rządzonej przez
Hitlera) zawarł pakt o nieagresji ze Związkiem Radzieckim (rządzonym
jeszcze bardziej dyktatorsko przez Stalina), nazwany wkrótce paktem
Ribbentrop - Mołotow. Wszyscy też wiedzą, iż do owego paktu został dołączony
tajny protokół dzielący II Rzeczpospolitą (mniej więcej po połowie) pomiędzy
Niemcy i ZSRR. Większość chyba już także wie, iż nazajutrz po podpisaniu
paktu sekretarz ambasady Niemiec w Moskwie, niejaki Hans von Herwarth,
dostarczył odpis owego tajnego załącznika dyplomacie amerykańskiemu w Moskwie,
licząc iż ten bezzwłocznie przekaże treść dokumentu swoim przełożonym, a ci
równie szybko udostępnią ją rządom europejskich demokracji (Anglii i Francji),
co zresztą faktycznie nastąpiło.
Von Herwarth
do końca życia utrzymywał (potwierdzając to w napisanej przez siebie
książce), że działał z pobudek patriotycznych – antynazistowskich, że
nienawidził Hitlera i jego polityki, itd., itp.
Większość
historyków, w tym Eugeniusz Guz, wątpi jednak w ów samodzielny i diablo
odważny wyczyn niemieckiego dyplomaty średniego szczebla. Uważają, że była to
intryga von Ribbentropa (dokonana najpewniej za aprobatą samego Hitlera),
mająca zniechęcić Anglię i Francję do przyjścia Polsce z efektywną pomocą
militarną.
Eugeniusz
Guz idzie tu nawet dalej, bowiem wysuwa i uprawdopodabnia jeszcze bardziej
śmiałą hipotezę. Twierdzi, iż Niemcy liczyli na szybkie dotarcie odpisu tajnego
dokumentu do … Polski, co miało nasze władze (w osobach
Śmigłego-Rydza, Mościckiego i Becka) przerazić i uczynić spolegliwymi
wobec nie tak znów wygórowanych żądań Hitlera.
Owa
informacja jednak do Polski w ogóle nie dotarła – tak przynajmniej
twierdzi autor książki, obciążając za to „niedopatrzenie” rząd angielski.
Anglicy, którzy w ostatnich tygodniach pokoju podjęli się tajnych
negocjacji z Hitlerem (za wiedzą Francji i Polski), postępowali wobec
Polski bardzo nielojalnie. Jeśli wojna miała już koniecznie wybuchnąć, to niech
pierwsze uderzenie Hitlera zostanie skierowane na wschód, czyli na Polskę.
Wcześniej Polska nie może Hitlerowi (na drodze dyplomatycznej) ustąpić, gdyż
taka jej dyplomatyczna kapitulacja oznaczałaby pierwszy atak Hitlera na państwa
zachodnie. Wtedy Polska, mając zawarty wymuszony układ z Niemcami, oraz
znając treść tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow (stanowiącego
o realnym zagrożeniu ze strony ZSRR), nie przyszłaby Zachodowi z pomocą.
I tylko
dlatego, aby nas „usztywnić”, Anglia podpisała dn. 25 sierpnia 1939 r.
sojusz z Polską. Także dlatego z ponad trzydziestogodzinnym
opóźnieniem Anglia przekazała Polsce żądanie Hitlera przyjazdu do Berlina
upełnomocnionego przedstawiciela polskiego rządu.
Eugeniusz
Guz bardzo skrupulatnie analizuje okoliczności przygotowania i zawarcia
umów Hitlera ze Stalinem, jak również ich następstwa. Czyni to w kontekście
również polityki angielskiej prowadzonej w tym czasie. Zajmuje się
historią dyplomacji europejskiej w latach 1939-1941
(do 22.06.1941 r.), często traktowanej po macoszemu przez innych
publicystów historycznych, widzących w tym okresie głównie tzw. kampanię
wrześniową w Polsce, napaść ZSRR na Finlandię, blitzkrieg Hitlera w wojnie
z Francją i aneksję republik nadbałtyckich przez ZSRR. To oczywiście niemało,
ale przecież był to również okres newralgiczny dla wyklarowania się kierunku
dalszych wydarzeń. Autor przedstawia wzajemne relacje obu tymczasowych
sojuszników – Niemiec i Związku Radzieckiego, wskazując ich ukryte
(rzeczywiste) oraz tylko pozorowane zamiary. Dokładnie opisuje przygotowania,
przebieg i następstwa wizyty Wiaczesława Mołotowa w Berlinie w dniach
12 i 13 listopada 1940 r. Wydarzenie to miało dalekosiężne
skutki – definitywnie przesądziło bowiem o wojnie pomiędzy dotychczasowymi
„przyjaciółmi”.
Wątek
polski, a jakże, w książce też często się pojawia. Najpierw w kontekście
ww. zatajenia przed nami treści tajnego protokołu, później chęci Hitlera
stworzenia jednak jakiejś kadłubowej i marionetkowej Polski (na co nie
zgodził się Stalin), wreszcie cynicznego kupczenia naszymi interesami przez
dyplomację angielską.
Reasumując,
książka „jak znalazł” dla pasjonatów historii genezy i pierwszych dwóch lat
II wojny światowej. Dzięki niej odkryją kulisy znanych wydarzeń, ale zastanowią
się też nad możliwościami politycznych rozwiązań alternatywnych, jak
najbardziej realnych w latach 1939-1941.
***
I jeszcze
jedno – tym razem moja refleksja własna, chociaż pozostająca w sprzeczności
z treścią książki. Otóż nie wierzę, aby faktyczny przywódca II RP,
marszałek Edward Śmigły-Rydz, nie dowiedział się w końcu sierpnia 1939 r.
(być może dopiero dnia 30 lub 31 sierpnia) o istnieniu
i treści tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow. Uważam, że ta
informacja jednak do niego z Zachodu dotarła. Nie stać go było jednak na
podjęcie niepopularnego i błyskawicznego działania godnego męża stanu, a mianowicie
wysłania ministra Józefa Becka do Berlina z nieograniczonymi
pełnomocnictwami. Bez oglądania się na rwetes opinii publicznej w kraju i zagranicą,
ale za to postępując w interesie polskiej racji stanu.
Nie
stać go było na to, więc wyszło – jak wyszło. Znamy nasz polski bilans otwarcia
z dn. 1 września 1939 r. i bilans zamknięcia z dn. 9 maja
1945 r. Ich porównanie wykazuje wielkie spustoszenie materialne,
martyrologię ludności i olbrzymie straty demograficzne, kopnięcie
terytorium Polski na zachód (ze znacznym pomniejszeniem jej obszaru), oddanie
państwa (tylko formalnie niepodległego) w niewolę Stalinowi. Bynajmniej
nie musiało do tego dojść. Zdecydowana reakcja Śmigłego nawet tuż po wybuchu
wojny (poproszenie o zawieszenie broni) mogła wykreować inne, bardziej
korzystne dla Polski scenariusze.
Już
marszałek Józef Piłsudski, charakteryzując Śmigłego, napisał, iż nie jest
pewien, czy posiada on (Śmigły) dostateczne zdolności w zakresie
dokonywania właściwej oceny sił państwa i potencjalnego przeciwnika. Ja w tym
miejscu przypomnę, iż uparty gen. Śmigły w czerwcu 1920 r.
potrzebował aż kilku powtórzonych rozkazów (w tym od samego Piłsudskiego),
aby wreszcie opuścić Kijów po przerwaniu przez bolszewików frontu i wyjścia
konarmii Budionnego na nasze tyły. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby
wtedy, wraz z kilkudziesięcioma tysiącami polskiego wojska, pozostał w Kijowie
i okolicach. Światowa historiografia wojskowa wspominałaby dziś nie tylko
„kocioł stalingradzki”, ale też wcześniejszy o 22 lata „kocioł kijowski”. A i przebieg
tamtej wojny byłby wtedy na pewno inny (raczej byśmy ją przegrali).
Nie
kwestionuję wielkiego i szczerego patriotyzmu Edwarda Śmigłego-Rydza i jego
wojskowych kwalifikacji dowódczych. Ale tylko do szczebla dowódcy dywizji, no,
powiedzmy, kilku dywizji, czyli jednej z paru w 1939 r. polskich
armii. Ale nic więcej !!! Absolutnie nie wódz naczelny !!! Natomiast
polityk z niego, w skali międzynarodowej, był wręcz nieudany !!!
Choć w polityce wewnętrznej potrafił wyeliminować lub podporządkować
rywali z obozu rządzącego Polską po śmierci Józefa Piłsudskiego. Co jednak,
jak bezlitośnie wykazała historia, w konsekwencji przyniosło olbrzymią
szkodę dla najżywotniejszych interesów Polski (wykazaną poprzez porównanie
ww. „bilansów”). Wątpię, aby do niej doszło, gdyby w 1939 r. polską
politykę zagraniczną kreował Józef Beck w ścisłym porozumieniu z Walerym
Sławkiem na stanowisku premiera lub prezydenta.
W tym
miejscu dodam, iż powszechnie spostrzeganym błędem jest obarczanie wyłączną odpowiedzialnością
za tę szkodę ówczesnego szefa polskiej dyplomacji. Poczynając od
I kwartału 1939 r. minister Józef Beck stał się jednak już tylko
faktycznym wykonawcą poleceń „drugiej osoby w państwie” (formalnie drugiej, a praktycznie
pierwszej), czyli właśnie marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza.