niedziela, 5 lutego 2017

„Bicia nie trzeba było ich uczyć. Proces Humera (...)". Autor: Piotr Lipiński

Piotr Lipiński „Bicia nie trzeba było ich uczyć. Proces Humera i oficerów śledczych Urzędu Bezpieczeństwa”.
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016.

Historię instalacji i utrwalania stalinizmu w Polsce znam chyba nie gorzej niż autor tej książki. Proces Adama Humera i in. funkcjonariuszy UB, ciągnący się w latach 1993-1996, też pamiętam z ówczesnych relacji medialnych.
Po cóż więc sięgnąłem po tę książkę?
Chciałem poznać sylwetki tych konkretnych funkcjonariuszy uwikłanych w zbrodnie systemu, ich drogi życiowe kończące się na ławie oskarżonych (kilku zmarło w czasie trwania procesu) lub po uwięzieniu (śmierć podczas przerwy w odbywaniu kary - jak w przypadku tytułowego Adama Humera).

Autor słusznie zżyma się na przewlekłość procesu, irytuje go nieznajomość historii u sędziów, odpowiadanie oskarżonych z wolnej stopy. Generalnie ma oczywiście rację. Nie zauważa jednak (chyba nie chce zauważyć), że taka długotrwałość procesu to też, choć raczej niezamierzona, ale jednak oczywista i bardzo dotkliwa kara. Do sądu przychodzą schorowani oskarżeni w wieku 70/80, z przeświadczeniem wiszącego nad nimi miecza sprawiedliwości. Na sali sądowej napotykają swoje dawne ofiary oraz nienawidzącą ich publiczność, która najchętniej wzięłaby sprawy w swoje ręce. Otrzymują anonimowe telefony z pogróżkami. Po domach nachodzą ich dziennikarze. Na pewno nie spływa to po nich jak woda po kaczce. Tym bardziej, że nie są to „genetyczni” zbrodniarze. Ich życiorysy, poza kilkuletnim okresem „ubeckim”, były najzupełniej normalne.

Poza dwoma z nich (Humer - wyższe studia, Kac - przedwojenna matura, później też wyższe studia) to prymitywy bez wykształcenia, z powojennego awansu społecznego. Podczas procesu prokurator i obrońcy byli zgodni, że w Polsce przedwrześniowej nie odeszliby od pługa czy łopaty. Wywaleni ze służby w 1955 r. nie zrobili później żadnej kariery.
I w ogóle mieli pecha, że w 1956 r. Władysław Gomułka nakazał zawęzić ławę oskarżonych tylko do wybranych funkcjonariuszy UB. Adam Humer już się na niej wtedy - z przyczyn owego politycznego „zawężenia” - nie zmieścił, pomimo wniosku ówczesnego prokuratora. A gdyby wtedy „swoje odsiedzieli”, to później mieliby już spokój - prawo zabrania karać więcej niż jeden raz za ten sam czyn. Ich emerytury i renty w końcu 1993 r. to od 2,4 do 6,1 mln zł (starych). Czyli po denominacji (1.01.1995 r.) tylko od 240 do 610 zł, ale aby te kwoty zwaloryzować na rok 2017, trzeba jeszcze je przemnożyć przez 5.

Adam Humer (1917-2001).
Pochodzenie chłopskie, ale nieco nietypowe. Urodzony w USA w czasie emigracji rodziców „za chlebem”, a później wraz z nimi reemigrant do Polski. Pierwotne nazwisko „Umer” - literę „H” pomyłkowo dopisali urzędnicy imigracyjni. Przedwojenna matura i trzy lata studiów prawa (do wybuchu wojny we wrześniu 1939 r.) na … Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Równolegle członkostwo w Komunistycznej Partii Polski, do rozwiązania tej partii w 1938 r. Dokończenie (?) studiów prawniczych w latach 1939-41 na uniwersytecie we Lwowie, już pod okupacją radziecką. Powyżej postawiłem znak zapytania, ponieważ wśród wpisów w radzieckim indeksie zabrakło tego najważniejszego - o zdaniu egzaminu końcowego (obronie pracy dyplomowej). Zwróćmy tu jednak też uwagę na daty. Rok akademicki 1940/41 kończył się w czerwcu 1941 r., a właśnie dn. 22 czerwca 1941 r. rozpoczęła się wojna niemiecko-radziecka. Kto miał wtedy głowę, zwłaszcza w przygranicznym Lwowie pełnym ukraińskich nacjonalistów, do załatwiania jakichś trzeciorzędnych biurokratycznych formalności.
Owe dokumenty (te z KUL i te Uniwersytetu Lwowskiego) towarzysz major bezpieczeństwa Adam Humer przedstawił w 1948 r. na Uniwersytecie Warszawskim, bynajmniej nie tając swojego miejsca zatrudnienia. A chyba wręcz je nawet eksponując w celu wywarcia „odpowiedniego” wrażenia na władzach akademickich. W rezultacie (cyt., str. 32) „21 maja 1948 r. Rada Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego zweryfikowała studenta mjra Adama Humera ze stopniem magistra prawa”. Czyli - niezły z niego cwaniak i kombinator. Ale jednak inteligentny, w normalnych warunkach też by zapewne ukończył uniwersyteckie studia prawnicze.

Miał osobisty powód do zemsty - jego ojca (Wincentego Humera, również ideowego komunistę) zabili „żołnierze wyklęci” za wdrażanie reformy rolnej. Co oczywiście nie tłumaczy i nie usprawiedliwia jego zbrodniczych praktyk w UB: bicia i torturowania podejrzanych, aresztowanych często pod sfingowanymi zarzutami.
W UB doszedł do stopnia pułkownika oraz do stanowiska wicedyrektora Departamentu Śledczego MBP.
Z bezpieczeństwa wyleciał w 1955 r., wraz z rozwiązaniem tego resortu. Także usunięty z PZPR. Miał wtedy 38 lat. Później kariery już nie zrobił. Pracował jako radca prawny w spółdzielczości. W latach 80-tych ub. wieku zaczął się politycznie udzielać jako zwolennik stanu wojennego, obrońca socjalizmu i przeciwnik Solidarności. Autor publikacji nt. utrwalania władzy ludowej, wydawanych przez Akademię Spraw Wewnętrznych (istniała i taka uczelnia). Okrągły Stół był zapewne dla niego szokiem.

Do aresztu trafił w 1992 r., tj. jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Miał już wówczas 75 lat. Przesiedział rok i niecały miesiąc. Później sąd pozwolił mu odpowiadać z wolnej stopy. Ponownie do celi trafił we wrześniu 1996 r. - skazany na 7 i ½ roku więzienia. Przebywał tam do maja 2000 r., kiedy to sąd zezwolił mu na przerwę w odbywaniu kary. Łącznie więc za kratkami spędził (w dwóch „turach”) około czterech i pół roku. Zmarł w 2001 r. w wieku 84 lat.
Ot i taki życiorys.

Nie wszystkie szczegóły biograficzne z omawianej książki pokrywają się z tymi z innych publikacji, zwłaszcza popularnych, ogólnodostępnych (Wikipedia). Ale to już nie mój problem. Trochę mnie tylko dziwi tendencyjne przemilczanie trzech lat nauki Adama Humera na KUL, a kontynuację studiów we Lwowie nazwanie „kursami prawa”. Po cóż na siłę robić z człowieka półinteligenta, skoro takim nie był. Przecież do ukazania sylwetki Adama Humera w świetle jednoznacznie negatywnym wystarczy opis jego przestępczej i zbrodniczej działalności w UB. Aż nadto !!!

***
Generalnie – jestem zwolennikiem pisania tylko prawdy i całej prawdy. Bez przemilczeń i przekłamań. Skoro np. wielu czołowych gestapowców i esesmanów legitymowało się doktoratami, to po co to taić? Ludobójczy zbrodniarz większy od Adolfa Hitlera, czyli Józef Stalin, faktycznie był bardzo inteligentnym i oczytanym człowiekiem, a Lew Trocki (skądinąd też mądry facet, chociaż polityczny gangster) absolutnie nie miał racji nazywając go umysłową miernotą.

W naszej publicystyce, także tej historycznej, dominuje tendencja do ukazywania życiorysów w barwach czarno-białych. Albo ktoś jest nieskazitelnie dobry i inteligentny, albo z niego drań i prostak niewykształcony, co najwyżej półinteligent. A jeśli fakty temu przeczą, to się nimi manipuluje. Właśnie metodą przekłamań i przemilczeń. Uważam, iż ci, którzy uprawiają ów sposób „politycznego pisarstwa na zamówienie”, sami sobie wystawiają świadectwo. Z wpisanymi doń ocenami niedostatecznymi i z historii, i  ze sprawowania. Publicysta podejmujący temat historyczny może oczywiście mieć własne poglądy rzutujące na treść i polityczny akcent jego tekstów. Ale niechże przy tym zachowuje minimum obiektywizmu i nie żongluje faktami niczym iluzjonista królikami z kapelusza. Gdyż wtedy rzetelną wiedzę historyczną posiadać będą jedynie akademicy oraz stosunkowo nieliczni amatorscy miłośnicy historii, potrafiący sami docierać do wiarygodnych opracowań. Może zresztą właśnie o to chodzi.

Powyższego fragmentu (po gwiazdkach) proszę nie odnosić do omówionej książki i jej tytułowego „bohatera”. Jest to moja refleksja natury bardzo ogólnej.