Piotr Lipiński
„Bicia nie trzeba było ich uczyć. Proces Humera i oficerów śledczych Urzędu Bezpieczeństwa”.
Wydawnictwo
Czarne, Wołowiec 2016.
Historię
instalacji i utrwalania stalinizmu w Polsce znam chyba nie gorzej niż autor tej
książki. Proces Adama Humera i in. funkcjonariuszy UB, ciągnący
się w latach 1993-1996, też pamiętam
z ówczesnych relacji medialnych.
Po
cóż więc sięgnąłem po tę książkę?
Chciałem
poznać sylwetki tych konkretnych funkcjonariuszy uwikłanych w zbrodnie systemu,
ich drogi życiowe kończące się na ławie oskarżonych (kilku zmarło w czasie
trwania procesu) lub po uwięzieniu (śmierć podczas przerwy w odbywaniu kary - jak
w przypadku tytułowego Adama Humera).
Autor
słusznie zżyma się na przewlekłość procesu, irytuje go nieznajomość historii u sędziów,
odpowiadanie oskarżonych z wolnej stopy. Generalnie ma oczywiście rację.
Nie zauważa jednak (chyba nie chce zauważyć), że taka długotrwałość procesu to
też, choć raczej niezamierzona, ale jednak oczywista i bardzo dotkliwa kara. Do
sądu przychodzą schorowani oskarżeni w wieku 70/80, z przeświadczeniem
wiszącego nad nimi miecza sprawiedliwości. Na sali sądowej napotykają swoje
dawne ofiary oraz nienawidzącą ich publiczność, która najchętniej wzięłaby
sprawy w swoje ręce. Otrzymują anonimowe telefony z pogróżkami. Po domach
nachodzą ich dziennikarze. Na pewno nie spływa to po nich jak woda po kaczce. Tym
bardziej, że nie są to „genetyczni” zbrodniarze. Ich życiorysy, poza kilkuletnim
okresem „ubeckim”, były najzupełniej normalne.
Poza
dwoma z nich (Humer - wyższe studia, Kac
- przedwojenna matura, później też wyższe studia) to prymitywy bez
wykształcenia, z powojennego awansu społecznego. Podczas procesu prokurator i obrońcy
byli zgodni, że w Polsce przedwrześniowej nie odeszliby od pługa czy
łopaty. Wywaleni ze służby w 1955 r. nie zrobili później żadnej kariery.
I
w ogóle mieli pecha, że w 1956 r. Władysław Gomułka nakazał zawęzić ławę oskarżonych
tylko do wybranych funkcjonariuszy UB. Adam Humer już się na niej wtedy - z
przyczyn owego politycznego „zawężenia” - nie zmieścił, pomimo wniosku
ówczesnego prokuratora. A gdyby wtedy „swoje odsiedzieli”, to później mieliby już
spokój - prawo zabrania karać więcej niż jeden raz za ten sam czyn. Ich emerytury
i renty w końcu 1993 r. to od 2,4 do 6,1 mln zł (starych). Czyli po
denominacji (1.01.1995 r.) tylko od 240 do 610 zł, ale aby te kwoty zwaloryzować
na rok 2017, trzeba jeszcze je przemnożyć przez 5.
Adam Humer
(1917-2001).
Pochodzenie
chłopskie, ale nieco nietypowe. Urodzony w USA w czasie emigracji rodziców „za
chlebem”, a później wraz z nimi reemigrant do Polski. Pierwotne
nazwisko „Umer” - literę „H” pomyłkowo dopisali urzędnicy imigracyjni.
Przedwojenna matura i trzy lata studiów prawa (do wybuchu wojny we
wrześniu 1939 r.) na … Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Równolegle członkostwo
w Komunistycznej Partii Polski, do rozwiązania tej partii w 1938 r. Dokończenie
(?) studiów prawniczych w latach 1939-41 na uniwersytecie we Lwowie, już pod
okupacją radziecką. Powyżej postawiłem znak zapytania, ponieważ wśród wpisów w radzieckim
indeksie zabrakło tego najważniejszego - o zdaniu egzaminu końcowego (obronie
pracy dyplomowej). Zwróćmy tu jednak też uwagę na daty. Rok akademicki 1940/41
kończył się w czerwcu 1941 r., a właśnie dn. 22 czerwca
1941 r. rozpoczęła się wojna niemiecko-radziecka. Kto miał wtedy głowę,
zwłaszcza w przygranicznym Lwowie pełnym ukraińskich nacjonalistów, do
załatwiania jakichś trzeciorzędnych biurokratycznych formalności.
Owe
dokumenty (te z KUL i te Uniwersytetu Lwowskiego) towarzysz major bezpieczeństwa
Adam Humer przedstawił w 1948 r. na Uniwersytecie Warszawskim, bynajmniej
nie tając swojego miejsca zatrudnienia. A chyba wręcz je nawet eksponując
w celu wywarcia „odpowiedniego” wrażenia na władzach akademickich. W rezultacie
(cyt., str. 32) „21 maja 1948 r. Rada Wydziału Prawa Uniwersytetu
Warszawskiego zweryfikowała studenta mjra
Adama Humera ze stopniem magistra prawa”. Czyli - niezły z niego cwaniak i
kombinator. Ale jednak inteligentny, w normalnych warunkach też by zapewne
ukończył uniwersyteckie studia prawnicze.
Miał
osobisty powód do zemsty - jego ojca (Wincentego Humera, również ideowego
komunistę) zabili „żołnierze wyklęci” za wdrażanie reformy rolnej. Co
oczywiście nie tłumaczy i nie usprawiedliwia jego zbrodniczych praktyk w
UB: bicia i torturowania podejrzanych, aresztowanych często pod sfingowanymi
zarzutami.
W
UB doszedł do stopnia pułkownika oraz do stanowiska wicedyrektora Departamentu
Śledczego MBP.
Z
bezpieczeństwa wyleciał w 1955 r., wraz z rozwiązaniem tego resortu. Także usunięty
z PZPR. Miał wtedy 38 lat. Później kariery już nie zrobił. Pracował jako
radca prawny w spółdzielczości. W latach 80-tych ub. wieku zaczął się
politycznie udzielać jako zwolennik stanu wojennego, obrońca socjalizmu i przeciwnik
Solidarności. Autor publikacji nt. utrwalania władzy ludowej, wydawanych
przez Akademię Spraw Wewnętrznych (istniała i taka uczelnia). Okrągły Stół
był zapewne dla niego szokiem.
Do
aresztu trafił w 1992 r., tj. jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Miał już wówczas
75 lat. Przesiedział rok i niecały miesiąc. Później sąd pozwolił mu
odpowiadać z wolnej stopy. Ponownie do celi trafił we wrześniu 1996 r.
- skazany na 7 i ½ roku więzienia. Przebywał tam do maja 2000 r.,
kiedy to sąd zezwolił mu na przerwę w odbywaniu kary. Łącznie więc za
kratkami spędził (w dwóch „turach”) około czterech i pół roku. Zmarł w 2001 r.
w wieku 84 lat.
Ot
i taki życiorys.
Nie
wszystkie szczegóły biograficzne z omawianej książki pokrywają się z tymi z innych
publikacji, zwłaszcza popularnych, ogólnodostępnych (Wikipedia). Ale to już nie
mój problem. Trochę mnie tylko dziwi tendencyjne przemilczanie trzech lat nauki
Adama Humera na KUL, a kontynuację studiów we Lwowie nazwanie „kursami
prawa”. Po cóż na siłę robić z człowieka półinteligenta, skoro takim nie był.
Przecież do ukazania sylwetki Adama Humera w świetle jednoznacznie negatywnym
wystarczy opis jego przestępczej i zbrodniczej działalności w UB. Aż nadto !!!
***
Generalnie
– jestem zwolennikiem pisania tylko prawdy i całej prawdy. Bez przemilczeń
i przekłamań. Skoro np. wielu czołowych gestapowców i esesmanów
legitymowało się doktoratami, to po co to taić? Ludobójczy zbrodniarz większy
od Adolfa Hitlera, czyli Józef Stalin, faktycznie był bardzo inteligentnym i oczytanym
człowiekiem, a Lew Trocki (skądinąd też mądry facet, chociaż polityczny
gangster) absolutnie nie miał racji nazywając go umysłową miernotą.
W
naszej publicystyce, także tej historycznej, dominuje tendencja do ukazywania
życiorysów w barwach czarno-białych. Albo ktoś jest nieskazitelnie dobry i inteligentny,
albo z niego drań i prostak niewykształcony, co najwyżej
półinteligent. A jeśli fakty temu przeczą, to się nimi manipuluje. Właśnie
metodą przekłamań i przemilczeń. Uważam, iż ci, którzy uprawiają ów sposób
„politycznego pisarstwa na zamówienie”, sami sobie wystawiają świadectwo. Z wpisanymi
doń ocenami niedostatecznymi i z historii, i ze sprawowania.
Publicysta podejmujący temat historyczny może oczywiście mieć własne poglądy
rzutujące na treść i polityczny akcent jego tekstów. Ale niechże przy tym zachowuje
minimum obiektywizmu i nie żongluje faktami niczym iluzjonista królikami z kapelusza.
Gdyż wtedy rzetelną wiedzę historyczną posiadać będą jedynie akademicy oraz stosunkowo
nieliczni amatorscy miłośnicy historii, potrafiący sami docierać do wiarygodnych
opracowań. Może zresztą właśnie o to chodzi.
Powyższego
fragmentu (po gwiazdkach) proszę nie
odnosić do omówionej książki i jej tytułowego „bohatera”. Jest to moja refleksja
natury bardzo ogólnej.